Rozdział 4

197 26 29
                                    

Orissa

Siedziałam pod ścianą cały czas mrużąc oczy i nie mogąc wyostrzyć wzroku, a moje dłonie chociaż drżące, ciągle trzymałam przed oczami. Skupiałam się na liczeniu palców... Jeden... Dwa... Trzy.. Wszystkie tak samo są rozmazane i trzęsące. Wokół mnie nie było nic, tylko ja i moje dziwne ciało. Zero emocji, zero uczuć, zero ciepła, zero zimna.

Nic nie czułam.

W głowie miałam kompletną, czarną i głęboką pustkę. Umarli. Czy to prawda? Umieram? Dlatego mój czip uległ dezaktywacji. Zawsze byłam zdrowa, nie chorowałam na nic, poza moją głodówką, nie miałam nawet alergii. Czyli jednak to prawda, że powietrze poza kopułą zabijało. Czemu jednak oni żyją? Może to wcale nie to? Jedzenie. Otruli nas.

– Orissa?– usłyszałam jak za grubym szkłem.

Rozejrzałam się za głosem, a wkoło mnie zamiast ciemności, zaczęły wirować rozmyte kontury i dziwne kolory. Wcześniej ich nie widziałam, próbowałam skupić się na pomieszczeniu ale nie udawało mi się.

– Wszystko w porządku?– zapytał ten sam głos.

Spojrzałam na rozmazaną sylwetkę. Kompletna nicość, zamazana twarz, ciało bez konturów. Próbowałam skupić się na detalach, cieniach, kolorach. Spojrzałam jeszcze raz na swoje dłonie. Jeden palec, całkiem rozmazany. Drugi. Trzeci. Czwarty, widzę kontury, ale lekko się rozmazują. Piąty. Szósty. Siódmy. Ósmy, ma załamania, widzę go coraz wyraźniej. Dziewiąty, kolor jest mocniejszy. Dziesiąty, kolor, kształt załamania, ale nadal nie jest wystarczająco ostry. Czegoś brakuje w jego wyglądzie, chociaż chyba jestem przyzwyczajona do tego widoku. Dalej był lekko niewyraźny a ja starałam się bardziej w niego wpatrzyć. Oczy mnie piekły.

– Minie chwila zanim przyzwyczaisz się do tego wzroku.– Głos Theo.

Spojrzałam na chłopaka, widziałam go już wyraźnie, jak wcześniej, jednak moje oczy chciały dostrzec coś jeszcze- nie udało się. Mrużyłam oczy i szybko mrugałam, chciałam pozbyć się tego dziwnego uczucia. Bałam się.

Bałam się!

Powoli czułam jak do mojego ciała wracają uczucia, jakby ze zdwojoną siłą. Złapałam się za pierś czując jak szybko moje serce zaczyna bić. Zaczynałam na nowo czuć moje ciało a wszystkie włosy zaczęły stawać dęba. Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki i czułam jakby ktoś dmuchał zimnym powietrzem w mój kark. Przez cały kręgosłup przemknął dziwny, rozrywający ból. Wygięłam ciało w łuk i uderzyłam głową w ścianę za mną. Zabolało.

Poczułam dotyk na swojej drżącej dłoni, bardzo ciepły dotyk, wręcz parzący. Spojrzałam na swoją rękę w kierunku dziwnego uczucia. Było gorące, miękkie, a zarazem szorstkie, delikatne, a jednak mocne. Wystraszyłam się i szybko wyrwałam dłoń, przyciągając do piersi.

– Ej, już jest dobrze. Uspokój się – powiedział Serin.

Moje serce biło coraz mocniej. Nigdy w życiu nie czułam takiego przerażenia. Wszystkie sytuacje, które teraz mogłam sobie przypomnieć nie były tak okropne, wtedy był to strach, lekki strach. W całym moim życiu nigdy nie poczułam przerażenia.

– Umarłam?– zapytałam słabo uświadamiając sobie głupotę tych słów.– Umieram?

Nie dostałam żadnego potwierdzenia, ale nikt też nie zaprzeczył. Czułam łzy na polikach, leciały ustalonymi drogami i drążyły tory w mojej skórze.

– Co się stało?– usłyszałam dziwny, zniekształcony głos Cassidy.

Szybko spojrzałam na dziewczynę i westchnęłam zdziwiona. Jej rude lśniące włosy były wypłukane z intensywnego koloru, szare oczy nie błyszczały się jak kiedyś, były całkowicie matowe, skóra zszarzała a emocje na jej twarzy nie odzwierciedlały ich tak mocno jak wcześniej. To nie ja nie miałam emocji, to ona była pusta. Otworzyłam usta nie mogąc uwierzyć, że to co widzę było prawdą. Niekontrolowanie z uchylonych warg wydobył się jęk łączący przerażenie, ból, zdenerwowanie, stres i niedowierzanie.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz