Rozdział 38

112 11 19
                                    

Orissa

Orin i Theo rzucili się ku mnie. Blond włosy strażnik złapał obu swoimi niezbyt umięśnionymi, a jednak silnymi ramionami. Cornelia schowała mnie za swoimi plecami, a zaraz poczułam ból. Za mną stał Lysander mocno ściskając mnie za barki swoimi niezwykle silnymi palcami. Orin widząc grymas bólu na mojej twarzy, dotknął strażnika i poraził go piorunem, wyrywając się mu w naszą stronę. Blondyn opuścił jedno ramię, tak jakby tylko w nim stracił siłę, a drugim mocniej złapał Theo.

Wszystko działo się za szybko.

Orin już miał porazić Cornelię, a Theo przyłożyć rozżarzoną dłoń do skóry strażnika, kiedy poczułam zimny oddech na mojej szyi. Wszyscy zamarli w bezruchu. Serce wyrywało mi się z piersi, a krew płynęła w moich żyłach z ogromną prędkością.

– Jeden ruch, a wszyscy zginiecie – powiedział wampir tuż przy moim uchu.– Ja nie boję się odrobiny krwawnika.

Bałam się choćby obrócić głowę w stronę napastnika. Nie był nim Lysander, który wyjątkowo mocno wbijał palce w moją skórę. Głos raktama nie był aż tak jałowy, suchy, drażniący delikatne struny głosowe.

Cornelia odwróciła się.

– Nie możesz tego zrobić – odparowała bez krzty strachu.– Jest potomkinią mojego brata.

Sens jej słów długo odbijał się echem po moim umyśle. Cirian Blake był jej bratem.

Cornelia Blake.

– Zgadza się – przytaknęła mi.

Nie zdawałam sobie sprawy, że te słowa wypłynęły z moich ust. Patrzyłam na nią oszołomiona, nie ruszałam się, chociaż ból w barkach bardzo mi przeszkadzał. Bałam się wampira znajdującego się przy mojej szyi. Cały czas czułam bijące od niego zimno.

– Vincencie, odsuń się od dziewczyny – zagrzmiał martwym głosem Hiteus.

Poczułam ostatni zimny dreszcz, po czym lekki poryw wiatru z prawej strony, mówiący o tym z jaką prędkością wampir się poruszał. Każda komórka mojego ciała ścisnęła się ze strachu. Lysander rozluźnił uścisk, tak jakby trzymał mnie tak mocno tylko po to, żeby w razie potrzeby szybko odciągnąć.

– Jesteś moim gościem, nikt cię tu nie skrzywdzi – powiedziała Cornelia zbliżając się.

Spojrzała analizującym wzrokiem w kierunku moich przyjaciół, a ja omal nie zawyłam ze strachu. Przy każdym z nich, tuż przy szyi stali wampirzy o skórze tak szarej jak niemal u nieboszczyka, nie wyglądający w żadnym stopniu na... najedzonych.

– Jeśli któreś z was się poruszy... Moi wąpierze nie będą długo czekać na obiad.– Posągowy wampir patrzył na nas z zaciekawieniem.– Nie piłem jeszcze krwi Vervara...– Zamyślił się na chwilę. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleje. Jego czerwone oczy błysnęły nagle.– Zamknąć go w celi, poczeka do jutra.

Nogi się pode mną ugięły kiedy wąpierz pchnął chłopaka w stronę ciemności trwającej tuż za filarami. Theo szarpnął się za Orinem, a wtedy szara twarz o spiczastych zębach zbliżyła się do jego skóry.

– Nie...– jęknęłam żałośnie.

Cornelia podniosła dłoń. Przekrzywiła głowę spoglądając na mnie zaintrygowana. Czułam jak do oczu pchają mi się łzy. Rose szlochała, Serin mimo wąpierzy trzymał mocno jej rękę.

– Kim oni są?– zapytała Cornelia podchodząc bliżej mnie, patrzyła mi w oczy ściągając lekko brwi.– Kim są dla ciebie?

Odchrząknęłam próbując pozbyć się guli w gardle, ale nic to nie dało.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz