Rozdział 9

130 18 27
                                    

 Orin

Ciemną nocą siedziałem na zimnych dachówkach domu Theo opierając łokcie na kolanach. Myślałem o dziewczynie śpiącej w środku, jak ona sobie tu poradzi? Theo siedział obok mnie przyglądając się wiosce. Ja byłem wpatrzony w otaczający nas las. Ile jeszcze nam zostało?

– Jakoś damy radę – powiedział po chwili chłopak.

Nawet nie drgnąłem. Wiedziałem, że on też obawia się czy przeżyjemy po zimie. Nie chodziło o zasoby, wszystkiego mieliśmy dość. Byliśmy dobrze zaopatrzeni. Chodziło o coś gorszego.

Mrok rozlewał się coraz dalej wędrując po ziemi, przy każdej wyprawie do kopuły odczuwaliśmy zmniejszające się granice, które już tak długo chronią nasz dom. Dziadek uczył mnie, ganiąc mego ojca, że nigdy nie można być pewnym swego. Kiedy on żył, moje plemię mieszkało daleko za Mrocznym Lasem. Każdy dzień był walką o przetrwanie, wszystko mogło cię zaatakować, nigdzie nie było bezpieczne. Pierwsze czego uczyły się dzieci, w tym ja i Serin, to bycie brutalnym. Dopiero po śmierci dziadka, kiedy ojciec został Wodzem odnalazł to miejsce, sprowadził nasze plemię i tu zaznaliśmy względnego spokoju.

Niestety z roku na rok Mroczny Las poszerzał swe granice, mrok zabrał nam już dostęp do połowy pól, jeziora i gór. Zataczał wokół nas coraz ciaśniejszy krąg. Kiran wiedział, że w końcu będziemy zmuszeni opuścić nasze terytorium i szukać schronienia gdzieś tam.

Wpatrywałem się w dalekie światło przesłonięte gęstwiną drzew. Tam była kopuła, oraz dwie z naszych koloni. Jutro wyruszą z nich wyprawy sprowadzając resztę naszych ludzi do domu. Zostaną tu całą jesień, zimę i wyruszą z nami na poszukiwanie nowego siedliska. Widzieliśmy już kilka ogarniętych mrokiem wiosek, zgliszcza i zdziczeli członkowie tych plemion trwali w samym jego środku. Nie było szans na przeżycie.

– Orin – zwrócił się do mnie Theo.

Spojrzałem na chłopaka, a on na mnie. Chciał wiedzieć o czym tak myślę. Niewielu z nas ma ten dar, jednak my z Theo od naszej pierwszej walki wiemy, że mimo iż nie przysięgaliśmy, jesteśmy sobie Oddani. Kiedy patrzymy na siebie, nasze jaźnie łączą się w jedno. Ojciec mówił, że to niesamowite, Kiran wyśmiewał, dopóki nie zaczęło przydawać się na polowaniach, lub w bitwach.

–' Co ci chodzi po głowie?'– Usłyszałem jego głos w swoich myślach.

Tutaj nic się nie ukryje.

–' Musimy szybko nauczyć ją jak tu żyć.'– odpowiedziałem.

–' Czemu tak ci na tym zależy?'

–' Po zimie musimy się przenieść. Nie ma innego wyjścia. Ona sobie tam nie poradzi.'

Chłopak przez chwilę nawet nie podjął próby przesłania mi swoich myśli.

–' Jeśli będzie kulą u nogi, Kiran bez wahania ją zabije'– powiedziałem.

–' Wiem.'

–' Jeśli ona zginie, zginie też część mnie'– przypomniałem mu.

–' Czemu złożyłeś te cholerną przysięgę?'– zapytał i poczułem jego rozdrażnienie.

–' Nie wiem'– odwróciłem od niego wzrok.

Naprawdę nie wiedziałem. Chłopak wciągnął powietrze z głośnym szelestem.

– Głupio zrobiłeś – bąknął.

– To był impuls – przyznałem.

Kiedy Kiran malował jej wzory, wiedziałem, że chce ją ośmieszyć. Taki już był, bezwzględny. Tak jak dziadek gardził ludźmi z kopuły. Theo był wyjątkiem, tylko dlatego, że przypominał go. Nigdy nie wahał się zabić, zapolować. Wydawał się należeć do Otorów jak z krwi i kości. Kiran szanował go, a nawet przez jakiś czas traktował jak brata. Zmieniło się to kiedy został wodzem, jego stosunek ze mną czy Serinem nigdy nie był łatwy. Jednak teraz miałem wrażenie, iż chociaż jesteśmy powiązani krwią on jest przede wszystkim naszym wodzem. Wiem, że Serin się go boi, słusznie. Orissa jeszcze nie wiedziała jaki jest, ale widziałem strach w jej oczach. Musiałem oszczędzić jej bólu ośmieszenia. On jej tu nie chce, wtedy widziałem błysk w jego oczach, zaplanował jej odejście. Wiedział, że nie wytrzyma gardzących spojrzeń.

Kiedy zauważyłem jej zakłopotanie i to jak rozpaczliwie szukała wzrokiem Theo, nie mogłem stać obojętnie. Nawet nie zauważyłem kiedy przycisnąłem jej ostrze do czoła. Jej wzrok przez chwile wydawał się tak bliski, myślałem, że z nią też związałem Oddanie. Nie było tak. Patrzyła na mnie tym samym spojrzeniem co na Kirana. Bała się mnie. Widziałem zdziwienie kiedy zrobiłem nacięcia, coś pchało mnie do wytłumaczenia jej, że muszę to zrobić. Nie wiedziałem jak miałem się do niej odezwać by bardziej jej nie przerazić. Bo nie było mi to obojętne.

Theo też czuł przy niej jakby był jej Oddany. Wyczytałem to z jego myśli już dwa razy. Jednak Theo to Theo, już raz obdarzył kogoś podobnym uczuciem i nie planował popełnić tego błędu po raz kolejny. Chociaż wiedziałem iż w tym przypadku nic na to nie poradzi, nie powiedziałem mu tego. Orissa nie była kolejnym Mieszańcem, który nie da sobie rady, ona chciała żyć, czułem to. Co ona takiego w sobie miała? Odrzucał mnie jej wygląd kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, wtedy w ramionach Serina. Była taka szara, jak reszta Nefis. Jak nieprawdziwa. Dopiero po Przebudzeniu zobaczyłem w niej człowieka. Była jak Theo, a on był moim najlepszym przyjacielem. Gdzie tam. Był mi bliższy niż Serin. Był moim bratem. Zwróciłem ku niemu wzrok, kiedy usłyszałem dźwięk, który przeszył mnie na wskroś.

Zerwałem się na równe nogi. Theo też to zrobił. Oboje wpatrywaliśmy się w las osłupiali. Usłyszałem jak Kiran zadął w róg, rozbrzmiały czyjeś kroki, a tuż koło domu przebiegli myśliwi.

– Wilki – powiedzieliśmy jednocześnie.

Od trzech lat w lesie nie było dzikiej zwierzyny. Nie przechodziła przez Mroczny Las, dzięki czemu byliśmy chociaż o tyle bezpieczni. Jak dostały się na drugą stronę? Czy były równie niebezpieczne, czy może gorsze, opanowane mrokiem?

– Orin!– Usłyszałem Serina.

Mój bliźniak zbliżał się do chaty. Spojrzeliśmy sobie z Theo w twarze i już wiedzieliśmy co robić.

– Pilnuj Orissy!– krzyknął do niego Theo.

Zeskoczyliśmy równo z dachu i zaczęliśmy biec w stronę lasu. Sprawdziłem pośpiesznie czy mam ze sobą oba ostrza, wiedziałem, że Roys robi to samo, słyszałem jak biegnie trzymając się około trzy kroki za mną. Zawsze był wolniejszy. Kierowaliśmy się za odgłosami wycia i kiedy byliśmy tuż przy granicy zobaczyliśmy je. Połowa była już martwa, widziałem wystające z ich gardeł strzały. Te, które żyły, miały przerażająco żółte ślepia, srebrną sierść i gorzko kłapały zębami. Były wściekłe. Jeden rzucił się na naszego człowieka, został ugodzony strzałą, ale wydał z siebie jedynie zduszony pisk, gryząc jego ciało. Nie uda się bez użycia mocy. Theo spojrzał na mnie.

– Wiać!– krzyknął.

Stanąłem mocniej wbijając pięty w ziemię, objąłem szybko wzrokiem pozostałe zwierzęta. Trzymałem łokcie blisko ciała i wyobraziłem sobie ładunek uderzający naraz każdego z nich. Zakląłem zauważając opatrunek na jednej z moich dłoni, na której zostały oparzenia. Musiałem skoncentrować to uderzenie na zdrowej ręce. Poczułem zbierające się ciepło, najpierw w sercu, a potem w żyle kierującej się do ujścia wewnętrzną stroną dłoni. Blask oślepił mnie na chwilę, usłyszałem rozrywający pisk, a później skomlenie i okrutne ostatnie wycie. Każdy z nich padł głucho na ziemię, bez życia.

Jedyne co teraz chodziło mi po głowie, to czy da się zjeść ich mięso.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz