Rozdział 19

119 14 8
                                    

Orissa

Z cichym westchnieniem wybudziłam się ze snu, bardzo dobrego snu. Nie chciałam, aby odszedł tak szybko, jednak coś nie pozwalało mi tkwić w nim dłużej. Otwierałam leniwie oczy uświadamiając sobie, że dalej jestem wtulona w chłopaka. Czułam jak jego klatka piersiowa unosi się i opada miarowo. Do nozdrzy wpływał jego miły, elektryzujący zapach. Nie był to sztuczny zapach perfum, które znałam ze Spero. To był prawdziwy, naturalny zapach ciała chłopaka, czułam od niego zarówno zmącone burzą powietrze jak i sosnę, mogłam przysiąc, że wyczuwałam także nutkę mięty, którą kochałam całym sercem.

Uniosłam wzrok na jego twarz, na której malowała się ulga. Miał zamknięte oczy, a pod powiekami zauważyłam nikłe ruchy gałek. Jedną rękę miał opartą zgięciem łokcia o niezmarszczone grymasem czoło. Miał uchylone usta i oddychał spokojnie pogrążony we śnie. Nawet w takiej zrelaksowanej pozycji jego ciało było idealne, lekko spinał mięśnie przez co uznałam, że tak to już wygląda w jego naturze. Zaciśnięta zazwyczaj szczęka teraz była rozluźniona, a mimo to dalej miała swój idealny, mocny kształt. Mój wzrok powędrował do jego żuchwy i skanowałam ją uważnie. Miał na niej cztery blizny, krótkie cięcia jedno przy drugim. Jedna z nich oznaczała Przysięgę złożoną mi. Mimowolnie przeniosłam swoją dłoń na własną szczękę i dotknęłam blizny.

Myślałam o tym jak tłumaczył mi czemu on złożył tą przysięgę. Byłam mu kompletnie obca, mimo to chciał tego. Rose powiedziała, że Orin złożył identyczną dla Theo, oraz tego Przebudzonego, który się zabił. Zmarszczyłam czoło przypominając sobie o tym, nigdy nie zrozumiem jak można odebrać sobie życie. Skręciło mnie w żołądku na wspomnienie półżywego Revina zabitego w lesie.

Westchnęłam delektując się ciepłem chłopaka, naprawdę emanowało ono od niego bardzo silnie. Wcześniej nie miałam jak tego zauważyć. Wzdrygnęłam się kiedy Orin poruszył się, aby przez sen zgarnąć włosy ręką. Wpatrywałam się w jego ruch jak zaczarowana. Podziwiałam jego silne ramie, piękne, lśniące, kruczoczarne, przydługie włosy. Chłopcy w Spero strzygli się dość regularnie, on raczej tego nie robił. Chociaż każdy pojedynczy kosmyk wydawał się idealnie pasować do chłopaka. On nie był ułożonym chłopcem, był dzikim mężczyzną.

Skąd porównanie do dzikiego? To przez te śnieżnobiałe, zwierzęce zęby, które ukazywał gdy się uśmiechał i gdy zaciskał szczękę warcząc. Poczułam dreszcz przechodzący po kręgosłupie kończący swoją wędrówkę w brzuchu, tworząc tam mały chaos. Zagryzłam wargę i jakaś siła kazała mi dotknąć twarzy chłopaka. Był niesamowicie przystojny, nieidealny, naturalny, z lekkim zrostem, mocną szczęką, dzikością w topazowych oczach i nieładem we włosach. Chciałam zbadać opuszkami blizny na jego szczęce. Dopiero kiedy moje palce już prawie stykały się z jego skórą oprzytomniałam. Szybko zabrałam rękę i uniosłam się do siadu z głośno wciągniętym powietrzem.

Chłopak na moje zerwanie się zareagował natychmiastowo. Poderwał się do siadu od razu zasłaniając mnie ręką, a drugą kładąc na broni przy pasie. Pamiętam, jak zapytałam jego i Theo czy śpią ze swoimi ostrzami, teraz wiedziałam, że tak i nie byłabym sobą gdybym lekko się na to nie uśmiechnęła. Chłopak chyba rejestrował chwilę sytuacje po czym opuścił obie dłonie i przetarł zaspaną twarz głęboko ziewając.

Nie wyglądał jak zwykle, oschły i surowy. Był zupełnie inny.

– Cholera – zaklął spoglądając na zewnątrz.– Zasnąłem.

Odsunęłam się lekko i oparłam o drewnianą skrzynię. Widziałam na niebie słońce i wiedziałam, że nie był to świt. Z moich szacunków wychodziłoby, iż dochodzi południe.

– Trochę pospaliśmy...– mruknęłam niepewnie.

Patrzyłam na barki chłopaka opadające i unoszące się w nierównym tempie.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz