Rozdział 34

103 16 27
                                    

Orin

Morcar.

Morcar.

Morcar.

To imię prześladowało mnie całe życie. Szepty, spojrzenia. Każdy widział go we mnie. Wiele razy udowodniłem, że ustrój jaki wprowadził mój ojciec był tym, którym i ja się kierowałem. Jedyny słuszny. Jedyny, jaki powinno uznawać każde plemię. Mimo to, słyszałem jak szeptali jego imię na mój widok. Widziałem jak odwracali wzrok. Widziałem, jak się bali. Jak gardzili. Nic co robiłem nie spotkało się z dobrym słowem.

Jednak ciągle ich broniłem. Ciągle polowałem. Ciągle odpierałem wrogów.

Morcar.

Nigdy nie będę taki jak on. Nigdy.

To bolało. To ja byłem do niego podobny. Mimo, że miałem brata bliźniaka. Serin nie przypominał potwora.

– Daleko jeszcze?

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Theo. Szliśmy tym samym lasem, co wcześniej. Prosto na Elfi Las, co nie podobało mi się wcale. Poczułem jak jedna, pojedyncza wiązka przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa. Orissa wiedziała.

– Nie, już zaraz dotrzemy na miejsce – odpowiedział mężczyzna.

Domyślałem się już w jakim kierunku idziemy. Minęliśmy pierwszą, przerwaną już zaporę z tojadu i kierowaliśmy się w gęstniejący busz. Czułem już zapach dymu, przedzierającego się nad szczyty drzew, wędrującego po ciemnym niebie. Widziałem jak Einar spoglądał na mnie co jakiś czas. Facet się mnie bał. Słusznie. Jeśli tylko zrobi jakikolwiek fałszywy ruch, nie powstrzymam się tak jak w Norze.

Polana. Idealnie okrągła polana ukazała się naszym oczom. Po środku stał ceglany domek z zasłoniętymi, drewnianymi okiennicami, otoczony niskim płotem. Ale to nie płot go bronił. W trzech okręgach, w równych odstępach zasadzone były zapory tojadowe.

Spojrzałem na dom, na Einara, na swoich towarzyszy i zapory. Wiedzieli, że jeśli coś się stanie mają wskoczyć za nie. Wilkołak ich nie przejdzie, chyba, że są gdzieś przerwane. Einar przystanął jednak tuż przed nimi, tak jak się spodziewałem. Bariera działała.

– Chwileczkę...– powiedział łagodnym tonem i gwizdnął dwa razy.

Drzwi się otworzyły, a w progu stanął Sulfus. Nie zdziwiłem się wcale, w odróżnieniu od Orissy. Ona zdawała się być zaskoczona. A ja nie mogłem się powstrzymać od zerknięcia na nią.

– Jak przejdziesz?– zapytałem kpiąco.

I jak oni przeszli?

Einar odwrócił się do mnie, jakby obawiał się, że coś mu zrobię. Zdobyłem się na najbardziej pogardliwe spojrzenie, a mężczyzna zadrżał. Sulfus wyszedł z łopatą w dłoni, omiatał nas wszystkich wzrokiem, który ostatecznie utkwił w swoim... kimkolwiek dla siebie byli. Wbił łopatę w ziemię, dość daleko od kwiatu, ale mocnym, zdecydowanym pchnięciem wykopał go, ostrożnie odkładając na bok. Zrobił to samo z dwiema następnymi zaporami i odsunął się, abyśmy mogli przejść. Rozglądał się. Jakby cokolwiek miało wyskoczyć z lasu.

Słyszeliśmy wycie i groźne warknięcia niesione zimnym, nocnym wiatrem. Orissa miała świetny pomysł, żeby przesłonić chmurami blask księżyca. To on dawał moc wilkołakom i prowokował przemiany. Rose odpuściła kiedy weszliśmy na teren za zaporami.

Einar zaprowadził nas od razu do domu, a Sulfus uklepywał wsadzone na swoje miejsca mordowniki. Widziałem kątem oka, jak zapora zalśniła fioletowym światłem i rozpłynęła się, udając przezroczystą. Nie zdążyliśmy dobrze przekroczyć progu, a już usłyszeliśmy pierwszy zlękniony jęk.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz