Rozdział 12

154 20 20
                                    

Orin

Dziewczyna patrzyła na mnie w przestrachu. Wiedziałem, że Theo miał ją uczyć, ale okazja nadarzyła się sama. Ja potrzebowałem ruchu, a ona nauki. Wstałem z głazu i skierowałem się do chaty po łuk i strzały. Dziewczyna szła za mną i czułem jej baczne spojrzenie na moich plecach. Chwilę zastanawiałem się co sobie o mnie myśli, szczególnie po ostatnim... Kiran nie raz uderzył mnie na oczach plemienia, byłem już do tego przyzwyczajony. Will miał rację kiedy mówił, że nie słucha moich rozkazów. Nigdy nie będzie.

Dziadek przygotowywał mnie na zostanie wodzem od małego, to samo z Kiranem, lecz tutaj ingerował też ojciec. Mnie nie brał pod uwagę. Wiedział, że któreś z nas zginie. Dziadek upierał się, by uczyć nas tak samo. Kiran wdał się w niego, ja nie chciałem nigdy taki być. Ojciec był dla mnie lepszym wodzem i to jego nauki wchodziły mi w nawyk. Zawsze troszczył się o każdego tak samo, nie to co dziadek. Chyba tylko to zostało Kiranowi z jego poprzednika. On też poświęcał każdemu tyle samo uwagi, a każdy mimo że bał się go, co ukrywali pod pojęciem respekt, właśnie dzięki jego umiejętności wysłuchania uważali go za dobrego przywódce. Chronił wioskę swoimi sposobami, ale to, że nie zrobił żadnego kroku w poszukiwaniu nowego terytorium napawało mnie gniewem. Już po zimie musimy się stąd wynieść. Zostało tak mało czasu. Jesień już prawie nadeszła z całym rozmachem.

Wyszliśmy z lasu obok mojej chaty, Orissa przystanęła i odwróciłem się do niej. Patrzyła na dom tak jak patrzy na mojego brata. Ze strachem.

– Nie musisz wchodzić – powiedziałem.– Zaraz wrócę.

Wchodząc do domu zauważyłem obecność narzeczonej brata. Wyszywała wzory na jednym ze starych koców. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech, lubiłem ją. Jej twarz przybrała wyraz matczynej troski.

– Cześć Elanil.

– Znowu nie spałeś w domu – powiedziała oskarżycielsko.– Od kiedy się kłócicie prawie cie nie widuje. Martwię się.

Patrzyłem na dziewczynę, w pewnym sensie ją rozumiałem. Czasem czułem że jest trochę nadopiekuńcza. Po śmierci naszej matki to ona opiekowała się nami wszystkimi, taka rola partnerki wodza. Wiedziała o kłótniach z Kiranem, pewnie całe plemię wiedziało. Zacisnąłem powieki.

– Nic mi nie jest. Śpię u Theo.

Dziewczyna zmrużyła oczy i uchyliła lekko usta. Po chwili wiedziałem co powie.

– A mi to się wydaje, że wcale nie śpisz. Czuje smak twojego kłamstwa.– Podniosła jeden z kącików ust do uśmiechu.

Czasami nienawidziłem tego, że jest Taimką. Za każdym razem mogła określić nasze emocje tylko i wyłącznie po smaku powietrza.

– Nic mi nie jest – westchnąłem.

Wszedłem po schodach na górę i skierowałem się do swojego pokoju. Wziąłem z niego swój łuk i przewiesiłem przez ramie kołczan. Schodząc na dół usłyszałem jak dziewczyna głośno wciąga powietrze. Patrzyła na mnie spod ściągniętych brwi.

– Chyba nie idziesz za Mroczny Las?– Prawie że wykrzyczała.

– Nie. Zauważyłem jastrzębie nad lasami, na naszym terytorium. Idę nauczyć nową polować – powiedziałem.

Dziewczyna obrzuciła mnie niepewnym spojrzeniem. Nie wiedziałem jakie miała zdanie o Orissie, ale w plemieniu już krążyły plotki jakoby to przez nią zostały wywołane ostatnie okropne wydarzenia.

– Jak nauczysz ją polować bez łuku dla niej?– zapytała podejrzliwie.

Faktycznie. Zapomniałem o najważniejszym. Uderzyłem się lekko w czoło i zakląłem. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz