Rozdział 57

85 11 2
                                    

Orissa

Siedziałam na deskach statku oparta o maszt i starałam się nie zwracać uwagi na uporczywe kołysanie. Żołądek skręcał mi się i podchodził do gardła co kilka sekund. Nie potrafiłam ustać na pokładzie, bo kończyło się to zawrotami głowy i odruchem wymiotnym. W odróżnieniu do mnie Theo poruszał się jakby nie robiło na nim wrażenia ciągłe przechylanie się na boki. Serin i Orin dostali jakiejś fiksacji związanej z olinowaniem i biegali po statku jakby się na nim urodzili. Nawet nie miałam szansy zapytać Orina jakim cudem tak dobrze znał się na marynarce! Rose tylko podała mi jakieś zioła, żeby zniwelować ścisk w brzuchu i pognała do Nitira zafascynowana siłą jego mocy. A Sarius... Cóż, Sarius spał w najlepsze w ciasnawym kubryku, ululany przez kołysanie pokładu niczym niemowlę w ramionach matki.

Odwracałam swoją uwagę jak potrafiłam najlepiej. W dłoniach trzymałam mapę i kartkę, na której Theo wypisał mi litery alfabetu. Próbowałam odszyfrować wszystkie nazwy, co do jasnej cholery byłoby dużo łatwiejsze, gdybym nie musiała co chwilę balansować ciałem!

Oddychałam głęboko i wpatrywałam się w jedyny nieruchomy punkt prosto przede mną. Ciemniejszą kropkę na drewnianej podłodze szkunera. To było moje koło ratunkowe i chociaż tuż obok stało wiadro przyniesione przez Rose, to nie zamierzałam z niego korzystać. Byłam silniejsza niż jakieś tam fale. Nie mogłam dać się im pokonać. Nie kiedy kapitan Ninrel przyglądała mi się kątem oka.

Czułam jej spojrzenie tak dokładnie, jakby mnie nim dotykała. I nie była to tylko zwykła obserwacja. To było dziwne, stalowe spojrzenie, przez które bałam się poruszyć. Wydawało mi się, że kobieta coś do mnie ma. Albo zwyczajnie odbijało mi przez brak stałego gruntu pod stopami. A może właśnie to obserwowała? Drwiła z mojej słabości, albo po prostu pałała do mnie niechęcią właśnie z jej powodu.

– Jak ci idzie?– zapytał Theo przysiadając obok mnie.

W ostatniej chwili powstrzymałam się przed spojrzeniem na jego twarz. Gdybym uniosła wzrok, zobaczyłabym jak daleko od brzegu jesteśmy i jak bardzo statek się chwieje. Natychmiastowo wyplułabym całą zawartość żołądka.

Zresztą nie znajdowało się w nim teraz za wiele. Skubnęłam kolejny liść zioła i od razu zaczęłam go żuć, aby pozbyć się uporczywego skurczu.

– Właściwie bardzo powoli – odparłam niezadowolona.

Bardziej dopowiedziałam sobie niż zobaczyłam, że Theo kręci głową i uśmiecha się krzywo. Wszystkich bawiła moja „nietypowa" przypadłość. To chyba nazywało się chorobą morską. Mogło być czymkolwiek, chciałam tylko aby już się skończyło.

Mogłam siedzieć tutaj w samotności aż nie dotrzemy do Drugiego Miasta, właściwie przez dłuższy czas miałam wrażenie, że tak będzie. Każdy miał swoje zajęcia, a niańczenie dziewczyny z nadwrażliwym żołądkiem raczej nikomu się nie podobało. A jednak Theo przysiadł tuż obok mnie. Jak zawsze z nikłym uśmieszkiem zarezerwowanym tylko dla mnie. Dla siostry, którą według niego byłam. On dla mnie też był bratem – najlepszym jakiego mogłam sobie wymarzyć!

– Udało ci się coś rozszyfrować? – Pochylił się aby zerknąć na papier, który coraz mocniej ściskałam w dłoniach.

Wbijanie palców w tę kartkę dawało mi poczucie chwilowej stabilizacji. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie rozerwę jej przy kolejnych mocniejszych falach rzucających naszym statkiem na boki.

– Aretia – odpowiedziałam powstrzymując odruch wymiotny.

Pokręcił głową z sarkastycznym niedowierzaniem zabarwionym nutką rozbawienia. Chyba śmieszył go mój stan. A raczej na pewno.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz