Rozdział 49

138 16 29
                                    

Orissa

Płomienie. Zewsząd otaczały mnie płomienie. Kreśliły coraz to ciaśniejsze kręgi zbliżając się ku mnie. Nic nie mogłam dostrzec. Nie było nic innego niż ich przerażające ciepło. Ich języki niemal dotykały mojego ciała. Zostało już tak niewiele miejsca wokół.

Usilnie szukałam mniejszego płomienia nad którym mogłabym przeskoczyć i wydostać się z tej pułapki. Na próżno. Wszystkie wznosiły się ponad moją głowę, a te najmniejsze ponad moją pierś. Niemal dotykały mojej twarzy.

Czułam ich gorąco wzbierające się wokół mnie. Widziałam tą okropną, bolesną śmierć. Stąpała powoli bawiąc się ze mną, jakby miała mnóstwo czasu na wykończenie mnie. Jakby czerpała z tego satysfakcję, a może nawet radość.

Wołałam o pomoc, szukałam między płomieniami chociażby cienia kogoś kto mógłby mi pomóc. Mignęła mi czyjaś sylwetka. Zasłoniłam nieco twarz ręką i wypatrywałam między gorącymi językami kogoś kto poda mi swoją dłoń. Kogoś kto mnie stąd wyciągnie. Postać była coraz bliżej i gdy cień jej dłoni już miał po mnie sięgać jeden z płomiennych języków syknął w moją stronę niczym atakująca kobra. Zatoczyłam się do tyłu przerażona i upadłam.

– Musisz wstać.– Usłyszałam czyjeś słowa.

Ale dla mnie już było za późno. Gorąco i duszący dym wślizgiwały się przez moje nozdrza i usta prosto do płuc. Paliły mnie od środka, nie pozwalały zaczerpnąć oddechu. Machałam dłońmi próbując odpędzić je od mojej twarzy, uzyskać dostęp do powietrza. Krztusiłam się ciężkim, kłującym dymem, a oczy łzawiły mi tak mocno, że płomienie rozmyły się tworząc już tylko okropny, rażący pierścień wokół mnie.

– Musisz wstać – powtórzył głos.

Próbowałam, naprawdę próbowałam się podnieść, ale dym naciskał moją klatkę piersiową niczym głaz uniemożliwiając mi ruchy. Wydobywał z mojego ciała ostatnie tchnienia.

Przestałam walczyć. Moje ręce opadły bezwiednie i choćbym próbowała nie mogłam znaleźć w sobie odpowiedniej siły by nawet poruszyć palcem. Byłam wykończona. Czułam już ciepło płomieni wchodzących po moich palcach, okalające moje łydki. Zabrakło mi głosu na wrzask. Dym doskonale zagłuszał mój szloch, moje ostatnie prośby o oddech. Tuszował moją walkę o życie przygniatając mnie i wijąc się po moim ciele, oplatając mnie jak wąż by wycisnąć ze mnie wszystkie siły i pożreć.

– Musisz wstać, musisz wstać, musisz wstać – lamentował głos.

Czułam, że robię się już powoli sina. Miałam ochotę drapać paznokciami swoje gardło, rozerwać skórę aby tylko dostać odrobinę powietrza. Jeszcze jeden krótki oddech. Oczy przestawały już widzieć, drgawki telepały moim ciałem domagając się pracy płuc. W końcu i one ustały, a z oczu potoczyły się zimne łzy. Nie miałam siły żeby wydać z siebie choćby jednego dźwięku. Płomienie muskały już moje policzki, ale ten ból był niczym w porównaniu do tego wewnątrz. Czułam smak dymu na języku i wiedziałam już, że będzie to ostatnie co poczuję w życiu.

Niedotlenienie zaczęło ukazywać swoje przerażające skutki. Najpierw przestałam słyszeć syczenie i trzaski płomieni. Później przestałam czuć swoje ciało. Nie istniało nic prócz bólu płuc i gardła. Miałam wrażenie że krwawią, że z moich ust leje się krew. Potem oczy przestały widzieć i ogarnęła mnie ciemność. Okrutna, zimna, nieskończona ciemność.

I wtedy ciszę przeszył wrzask.

– Musisz wstać!

Niemal krzyknęłam nabierając ze świstem powietrza. Czułam jak coś wślizguje się do moich ust próbując mnie udusić, ale dawałam radę oddychać. Serce biło mi z przerażającą prędkością wtłaczając krew do kończyn, które na nowo zaczynałam czuć. Oczy zaczęły na nowo widzieć. Byłam w namiocie.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz