Rozdział 15

122 18 11
                                    

 Orissa

Siedziałam na swoim łóżku przykryta kocem. Co chwila popijałam łyk herbaty zrobionej mi przez Theo. Nie mogłam się uspokoić, ciągle widziałam kpiące twarze chłopaków, słyszałam jak mówili co ze mną zrobi jeden z tych Revinów. To było okropne...

– Już nic ci nie grozi...– powiedział delikatnie granatowooki.

Theo kucał przy moim łóżku, nie umiałam odgadnąć jego miny, na mnie patrzył z troską, kiedy jednak odwracał wzrok widziałam gniew w jego oczach. Tak bardzo ucieszyłam się kiedy go zobaczyłam. Błagałam w duchu, żeby mnie znalazł, jak widać mogłam na niego liczyć.

– Dziękuję – powiedziałam cicho po dłuższej chwili.

Upiłam ostatni łyk herbaty i odstawiłam kubek na szafkę nocną obok łóżka. Theo popatrzył na mnie i uśmiechnął się marnie.

– Chcesz jeszcze jedną?– zapytał i już miał łapać za kubek kiedy go powstrzymałam.

– Dziękuję. Na razie mi wystarczy.– Uśmiechnęłam się lekko.

Wcale nie było mi do uśmiechu. Nie mogłam wyrzucić z głowy obrazów, które powstały w moim umyśle po porwaniu. Zastanawiało mnie zachowanie Kirana, byłam pewna, że nie było one naturalne. Myślałam o tym co zrobił. Ci ludzie chcieli oddać mnie w ręce okrutnego człowieka, co więcej będę dalej żyła w ich towarzystwie.

– Obiecuję, nie zbliżą się do ciebie więcej – powiedział Theo.

Uśmiechnęłam się słabo, chłopak odgarnął mi włosy z twarzy i spojrzał na ranę. Jeden z nich uderzył mnie, kiedy go ugryzłam. Nie umyłam jeszcze twarzy, nogi mi się dalej trzęsły, czułam dziwny lęk. Naprawdę nie potrafiłam się uspokoić.

– Mogę ci już to opatrzyć?– zapytał chłopak.

Skinęłam głową i wpatrywałam się w światło świecy. Chłopak wyszedł z pokoju i skierował się do łazienki. Pociągnęłam nosem. Do moich uszu doszedł dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i szybkie, głośne kroki. Mimowolnie się spięłam. Patrzyłam w kierunku drzwi z niemałym przestrachem. To było niedorzeczne jednak alarmowy głos w mojej głowie szeptał mi, że może to któryś z porywaczy.

– Theo!– krzyknęłam kierowana strachem.

W drzwiach od mojego pokoju stanął Orin, dziwnie lustrował mnie wzrokiem. Oddychałam szybko i mocniej okryłam się kocem, jakby miał mnie obronić. Uspokoiłam się kiedy zdałam sobie sprawę, że to właśnie on. Theo szybko wyminął chłopaka i podszedł do mnie ściągając brwi.

– Wszystko w porządku?– zapytał.

– Wystraszyłam się... przepraszam – powiedziałam cicho, patrząc ciągle na Orina.

Topazowooki patrzył na mnie, obserwował to jak Theo zmywa mi krew z twarzy i zajmuje się raną. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Splątał ręce na klatce i oparł się o framugę.

– Który?– zapytał chłodno.

Wiedziałam, że chce abym wskazała tego chłopaka, który mi to zrobił. Nie miałam pojęcia jak nazywają się ci trzej, ale akurat ten był synem Rolfa. Ich uderzające podobieństwo wyryło się w moim umyśle. Ojciec chłopaka był tym, który zaatakował Cassidy, cały czas w koszmarach widziałam jego okrutny wyraz twarzy, teraz ten obraz zastąpiła twarz jego syna, wykrzywiona w złowrogim grymasie, z triumfalnym uśmiechem. Spojrzałam Theo w oczy po czym przeniosłam wzrok na Orina. Poczułam jak znowu napływają mi do oczu łzy.

– Syn Rolfa...– powiedziałam żałosnym tonem.

– Nathan – syknął.

Obaj zacisnęli dłonie w pięści. Theo przykleił mi opatrunek na czole i wstał zakładając ręce na klatce. Patrzył na Orina, a ich miny wyglądały jakby planowali masowe morderstwo. Byłam strasznie zmęczona, zestresowana i wystraszona. Spojrzałam na zegarek. Był środek nocy, a ja nie zmrużyłam oka od wczoraj. Teraz też wątpiłam, że się uda jednak postanowiłam spróbować. Wstałam wciąż na drżących nogach i odchyliłam kołdrę.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz