Rozdział 24

156 14 21
                                    

Orissa

Tym razem nie krzyczałam. Obudziłam się z głuchym jękiem, szybko walącym sercem i cichym szlochem. Nie uroniłam żadnej łzy. Czułam go. Czułam jego dotyk. Dotyk, który palił każdy milimetr mojego ciała. Nikt nigdy wcześniej mnie nie dotykał. Nikt. A teraz ciągle czułam tylko to, czego nie chciałam czuć. Strach, ból, obrzydzenie.

Podniosłam się do siadu i schowałam twarz w dłonie. Byłam sama. Theo musiał wyjść kiedy faktycznie zasnęłam. Spojrzałam przez okno na ciemne niebo. Było usłane tysiącem, pięknych, jasnych i spokojnych gwiazd. Nie spałam długo, czułam swoje zmęczenie, czułam ból spowodowany kolejnym koszmarem i suchość w ustach. Na szafce przy łóżku nie było szklanki z wodą co przyjęłam z cichym jękiem niezadowolenia.

Wiedziałam, że w salonie śpi Orin i Sarius, więc nie chcąc ich budzić szybko przemknęłam do ciemnej kuchni. W półmroku zauważyłam skulonego wilka, oddychał miarowo co jakiś czas poruszając uchem. Orin leżał na kanapie i chował twarz w zgięciu łokcia, wydawało się, że udało mu się zasnąć. Po cichu weszłam do kuchni i napełniłam jeden z kubków wodą, którą zabrałam do pokoju. Nie zamykałam drzwi, bałam się, że zaskrzypią zbyt głośno i kogoś obudzę. Upiłam łyk wody i usiadłam na łóżku. Jak zwykle na komodzie stała zapalona świeczka, która może i nie dawała dużo światła, ale uspokajała. Mogłam godzinami obserwować ten powolny taniec płomyka. Wydawał się być taki nieustraszony, zabójczy, jakby nikt nie mógł go skrzywdzić.

– Nie śpisz – usłyszałam szept.

Przyjemne ciarki przeszły po moim ciele.

– Obudziłam się.

– Koszmar?– zapytał cicho.

Przełknęłam ślinę siląc się na odpowiedź. Niestety, nie udało mi się wydobyć potwierdzenia. Spuściłam delikatnie głowę chowając twarz we włosach. Drzwi zamknęły się z piskiem, którego próbowałam uniknąć. Wiedziałam, że nie wyszedł. Słyszałam jego oddech i czułam jego obecność.

– Nie chciałam cię obudzić – przyznałam ze skruchą.

– Nie obudziłaś.

Moje ciało i umysł płonęły żywym ogniem, serce biło z zawrotną prędkością i czułam głęboki stres, jakbym popełniała błąd. Czułam jak moje ciało znów przechodzą elektryzujące dreszcze, a umysł zniewolił burzowy zapach. Sosna i mięta.

– Czemu nie spałeś?– zapytałam siląc się na spokojny ton.

– Nie mogłem.

Podniosłam wzrok na chłopaka, opierał się o zamknięte drzwi, ręce miał splątane na piersi i przyglądał mi się uważnym wzrokiem. Czułam przyjemny żar w dole brzucha, coś mnie do niego przyciągało, jednocześnie informując, że nie jest to dobry wybór.

– Myślałem, że obecność Theo cię uspokoi.

– Pozwoliła mi zasnąć.

Uśmiechnęłam się do niego słabo. Było mi głupio, że tak stoi, że tak mi się przygląda. Czułam się przy nim dziwnie spięta, stresowałam się tym co o mnie myślał. Zazwyczaj tak czułam się przy Jacobie. Chociaż nie. To co czułam przy Orinie było dużo silniejsze.

– Nie stój tak...– zaczęłam nieśmiało i odsunęłam się na łóżku opierając plecami o ścianę.– Usiądź, proszę.

Orin spojrzał na mnie i przez chwilę wydawało mi się, iż na jego twarzy maluje się zdziwienie. Powolnym ruchem odbił się od drzwi i ruszył w moją stronę. Zauważyłam jak na jego twarz opadają przydługie, czarne kosmyki, a ruch, który wykonał aby odgarnąć je do tyłu zaparł mi dech w piersi. Chciałam ukryć swoje zdenerwowanie i naciągnęłam na siebie mocniej kołdrę. Chłopak przystanął i obrzucił mnie badającym spojrzeniem. W końcu usiadł na krześle naprzeciw. Poczułam dziwny ścisk smutku i spuściłam z niego spojrzenie. Myślałam, że usiądzie obok, że będzie tak, jak w kamiennej chatce.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz