Rozdział 47

124 13 23
                                    

Orissa

Oddychałam ciężko opierając dłonie na przygiętych kolanach. Pot spływał po moich plecach mimo mroźnego poranka. Już dawno zdjęłam z siebie kurtkę, którą dostałam od Cornelii. Stosunkowo szybko dotarliśmy do miejsca oddalonego o niecałą godzinę marszu od mokradeł. Zaczynało już świtać więc zgodnie zarządziliśmy lekki postój. Od duszka wiedzieliśmy, że wodniki znajdziemy dopiero gdy słońce będzie w zenicie, musieliśmy więc cierpliwie czekać.

Rose wzięła sobie do serca moją prośbę o wspólny trening, dała mi chwilę odpocząć po długim marszu, zjadłyśmy szybki posiłek składający się z kawałka suszonego mięsa i szybko przeszłyśmy do rzeczy. Theo przyglądał się nam od samego początku co chwilę chwaląc moją postawę, chwyt i jakiekolwiek dobrze wykonane ruchy. Sama walka poszła mi dobrze, ale wtedy Serin spojrzał na dziewczynę i oboje stwierdzili, że przyda mi się trening walki z kimś kto używa swojej mocy. Theo i Orin póki co odpadali- ich moce mogły być dla mnie zbyt ciężkie do odparcia.

Tak więc od dobrych dwóch godzin walczyłam z wiatrem wysyłanym przez dziewczynę w moją stronę. Miałam wrażenie, że gdy po mnie spływały krople potu ona zdawała się coraz bardziej nudzić. Nawet Serin przestawał co jakiś czas nasłuchiwać odgłosów lasu by zerknąć przez ramie na naszą potyczkę. Wydawało mi się iż kilka razy nawet próbował nam przerwać, bo tak jak ja nie widział sensu w moich dalszych zmaganiach, ale za każdym razem Theo rzucał mu chłodne spojrzenie.

– Wiem, że jesteś zmęczona – powiedział gdy ja normowałam oddech – ale skoro już trenujecie naucz się chociaż przejść przez ten wiatr.

Spojrzałam na niego uśmiechając się nieco nieprzyjemnie po czym przeniosłam wzrok na wyryte w ziemi szlaki po moich butach. Gdy wiatr coraz mocniej odsuwał mnie w tył mocno zapierałam się nogami byleby tylko nie upaść. Zacisnęłam mocniej dłoń na nożu i spojrzałam na Rose.

– Ostatni raz – obiecała widząc już moje zmęczenie.

– Nie – przerwałam szybko.– Będę to robić do skutku.

Sarius, który nie zaszczycił nas swoją ludzką obecnością prychnął na moje słowa. Przeniosłam wzrok na jego rozbawione złote oczy. Leżał między drzewami z pyskiem na łapach i wydawał się odpoczywać w najlepsze. Przez chwilę zrozumiałam nawet czemu Theo był dla niego taki szorstki, ale szybko mi przeszło.

Wyprostowałam się i skinęłam głową do dziewczyny żeby dać jej znać, że jestem gotowa. Od razu mocniej zaparłam się nogami w ziemi i nie czekając aż ona się ustawi ruszyłam na nią. Każdy mięsień odmawiał mi już posłuszeństwa ale parłam przed siebie szukając jakiejkolwiek luki w jej obronnej wietrznej tarczy. Próbowałam dostrzec chociaż najmniejsze zawahanie w jej ruchu i nawet mi się to udało. Shemka wykonywała gest dłoni posyłając wiatr prosto na wysokości jej ramienia, wzięłam poprawkę na to jak szeroko mogła go rozłożyć i doszłam do wniosku, że jeśli schylę się odpowiednio może go uniknę. O mało się nie przewróciłam kucając w biegu i już myślałam że wiatr przepłynie nade mną gdy poczułam mocne szarpnięcie w tył. Gdyby nie to jak mocno się zapierałam już dawno wylądowałabym na tyłku i Sarius zdechłby ze śmiechu.

Wściekłość zalała mnie kompletnie gdy pojęłam, że kolejny raz mi się nie udało. Przycisnęłam pięść do czoła mocno zaciskając szczęki i zamykając oczy żeby nie wybuchnąć krzykiem. Byłam za słaba, zbyt niedoświadczona żeby dokonać czegokolwiek. Opuściłam bezwiednie ramiona czując jak bezsilność rozbrajała już wszystkie moje nerwy.

– W jej tarczy nie ma luki – odezwał się Orin.

Przeniosłam na niego szklane spojrzenie. Stał oparty o pień drzewa i uważnie się nam przyglądał, analizował moje ruchy i sposoby jakich użyłam żeby przebić się przez tarczę. Zauważyłam, że wiatr Rose potargał mu trochę włosy przez co o mało kolana się pode mną nie ugięły. Wyglądał zbyt dobrze. Odparł się od pnia i ruszył w moim kierunku patrząc mi w oczy.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz