Rozdział 1

483 40 24
                                    

Orissa

Potężny głos wołał co chwile następną osobę. Staliśmy w kolejce do wyjścia z kliniki w celu odebrania wyników comiesięcznych badań nad naszą agamią. Wszyscy w kopule byli poddawani tymczasowej sterylizacji. Dopiero w odpowiednim wieku i okolicznościach była przywracana nam płodność. Kopuła ze względu na ograniczone miejsce nie może zostać przeludniona. Władze w ten sposób pilnują naszego wykształcenia oraz dojrzałości.

Większość moich znajomych była już na zewnątrz, zdecydowanie mniejsza część nadal stała gdzieś w kolejce i czekała na swoją kolej. Czułam na sobie spojrzenia kilku par oczu i nie uśmiechało mi się to wcale.

– Następny!– zawołał strażnik medyczny.

Kolejna byłam ja, ruszyłam z miejsca podchodząc do mężczyzny. Przy każdym moim kroku po sterylnym korytarzu rozchodził się pisk wywoływany przez podeszwy moich butów. Mężczyzna stał przy wyjściu, obok niego na małym metalowym stoliku leżały nasze wyniki. Stanęłam bokiem do strażnika i wyciągnęłam przed siebie lewy łokieć odwracając wewnętrzną stronę ręki w górę. W tym momencie medyk podniósł specjalny czytnik i zeskanował czip znajdujący się w połowie mojego przedramienia. Czerwone światło zatańczyło chwilę na mojej skórze, urządzenie wydało monotonny dźwięk akceptujący czip i dopiero wtedy dostałam moje wyniki.

Wychodząc z kliniki zaczęłam pobieżnie czytać kartę, mój wzrok wyśledził tylko kilka informacji w poszukiwaniu tej najważniejszej. Hormon FSH, LH, nadmiar androgenów, w końcu dotarłam do napisu ogłaszającego wynik- bezpłodność 100%.

– I jak twoje badania?– zapytała dziewczyna czekająca na mnie przed wyjściem.– Moje stuprocentowo skuteczne.

– Nadal bezpłodna – potwierdziłam wskazując napis na karcie.

Dziewczyna tylko się do mnie uśmiechnęła, pożegnała się szybko z przyjaciółmi, w których gronie stała, po czym skierowałyśmy się w stronę naszego osiedla. Od dziecka mieszkałyśmy w domkach naprzeciw siebie, nasi rodzice byli dobrymi przyjaciółmi, więc nieunikniona była identyczna więź między nami i naszym rodzeństwem. Zauważyłam że Dareia była bardzo radosna tego dnia, nie żeby na co dzień taka nie była, lecz dziś wydawało się to przewyższać normę. Lubiłam jej towarzystwo, ponieważ jej humor zawsze mi się udzielał, zawsze mogłam być przy niej sobą.

– Pamiętasz o dzisiejszym ognisku?– zapytała brązowooka wybudzając mnie z zamyślenia.

– To dlatego jesteś taka rozpromieniona!– skwitowałam.– Oczywiście, że pamiętam.

Nie pamiętałam. Nigdy nie lubiłam udzielać się w zgrupowaniach, właściwie od zawsze byłam aspołeczna, no może nie w stu procentach. Nie miałam problemu z nawiązywaniem znajomości czy przyjaźni, moim problemem było uczestnictwo w nich.

Dareia przewróciła oczami zdając sobie sprawę, że oczywiście przypomniała mi o dzisiejszej imprezie.

– Przyjdziesz do mnie na obiad?– zapytała.– Mama się ucieszy.

– Niestety, tym razem nie mogę. Umówiłam się z rodzicami, że zjem z nimi. Po badaniach mam być w domu.

Tym razem była to prawda, unikałam obiadów u Wood'ów tylko dlatego, że moi rodzice ciągle krytykowali moją postawę. Woleli żebym jadała w domu.

Oczywiście uwielbiłam kuchnię mojej mamy, lecz zazwyczaj po zajęciach szłyśmy do Dareii, a tam zawsze był gotowy posiłek.

– Przed ogniskiem, mam przyjść po ciebie i pójdziemy razem, czy spotkamy się na miejscu?

– Przyjdź proszę, nie chcę iść tam sama – przyznałam. Dziewczyna kiwnęła głową.

Weszłyśmy w ostatnią uliczkę prowadzącą do naszych domów. Szary chodnik rozciągał się przed nami, a z obu jego stron stały ogrodzone domy. Każdy wyglądał identycznie, dachy pokrywały ciemne dachówki, ściany obite były od zewnątrz plastikową elewacją w białym kolorze, przed wejściami wybudowane były altany, których wystrój różnił się w zależności od gustu właścicieli. Na bramach widniały numery adresów, na moim widniał numer 8, dom przyjaciółki stał naprzeciw pod numerem 7. Stając przy furtkach pożegnałyśmy się chwilowo i weszłyśmy na własne podwórka.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz