Rozdział 44

127 11 11
                                    

Orin

Nie mogłem zasnąć, czułem się niezręcznie głupio przez to co zrobiłem. Posunąłem się za daleko. Co chwilę spoglądałem na pogrążoną we śnie Orissę. Leżała przytulona do mnie, ze spokojem wymalowanym na twarzy. Śniła o czymś miłym pomimo tego co spotkało ją z mojej strony. Nie pamiętałem tego jak wypuściłem w jej stronę wiązki, wiedziałem tylko, że zrobiłem to będąc nieprzytomnym. Ciągle odczuwałem skutki tortur z tamtego lochu, jednak nie chciałem wracać do tego myślami. O dziwo ciężar ciała Orissy wcale nie sprawiał mi bólu, nie fizycznego.

Roznosiło mnie gdy przypominałem ją sobie taką skuloną, drżącą z paniki. Najgorsze było to, że to ja do tego doprowadziłem, to ja posunąłem się za daleko, to ja wprowadziłem ją w ten stan nie myśląc o tym co robię.

Nie mogłem dłużej leżeć, potrzebowałem kogoś, potrzebowałem to z siebie wyrzucić. Delikatnie wysunąłem się spod dziewczyny i odgarnąłem jej włosy z twarzy. Blondynka mruknęła coś przez sen ściągając brwi w niezadowolonym grymasie. Rozczulała mnie jej delikatność. Delikatność, którą naruszyłem. Targały mną różne emocje, które musiałem ukryć, drżałem wewnątrz nie mogąc pozwolić aby to drżenie ze mnie wyszło. Mimo że Orissa spała i nikt inny mnie nie mógł zobaczyć, nie mogłem pozwolić sobie na chwile słabości. Zacisnąłem pięści i wyszedłem z komnaty nie oglądając się za siebie. Miałem wrażenie, że gdybym jeszcze raz spojrzał na jej twarz poczucie winy zjadłoby mnie doszczętnie.

Szedłem szybko, mimo że każdy mięsień bolał mnie przy jakimkolwiek ruchu. Musiałem dostać się do Theo. Jego komnata była na samym końcu korytarza, który teraz wydawał mi się dłuższy niż w rzeczywistości. Spiąłem wszystkie mięśnie i nie dbając o pukanie po prostu wślizgnąłem się do środka. Niemal od razu złapaliśmy kontakt wzrokowy i jego aktualna myśl przedostała się przez naszą więź.

Nagie ciała. Dobrze znane mi oczy. Myśl prześladująca mojego przyjaciela od wielu lat.

Oboje odwróciliśmy wzrok. Słyszałem jak szybko zrywa się do siadu. To wspomnienie wyryło swoje blizny na nas obu. Wydawało mi się, że Theo już dawno ma to za sobą, że zdołał odrzucić tamte chwile na samo dno umysłu, że ten zawód już go nie prześladuje.

– Od jak dawna o tym myślisz?– zapytałem dalej na niego nie patrząc.

– Od niedawna – mruknął.

– Myślałem, że już to przerobiłeś.

– Stare rany lubią się rozgrzebywać...

Spojrzałem na niego kiedy przecierał twarz dłonią, jakby chciał z niej zmyć tę myśl. Westchnął głęboko i opuścił dłoń, jednak nie podniósł jeszcze wzroku.

– Coś się stało?– zapytał odchrząkając.– Boli cię coś, potrzebujesz czegoś?

Pokręciłem głową chociaż zdawałem sobie sprawę, że on tego nie zauważy. Potrzebowałem się wygadać, potrzebowałem żeby poznał moje myśli, obawy i błąd jaki popełniłem. Z jednej strony cieszyłem się, że mój przyjaciel nie spał, z drugiej martwiłem się o jego stan psychiczny. Obaj mamy sobie trochę do powiedzenia.

– Nie – rzuciłem zbyt szorstko.– Chodzi o Orissę...

Od razu podniósł spojrzenie, a wspomnienie tego co robiliśmy kilka godzin wcześniej, tego co ja robiłem, prześlizgnęło się w jego stronę. Nie zdołałem pokazać mu całości, kiedy jego dłonie zacisnęły się na mojej koszuli. Byłem jeszcze zbyt otępiały aby zarejestrować jego szybki ruch. Szarpnął mną nieprzyjemnie mocno.

–' Mówiłeś, że nie będzie tak jak z Sarą!'– krzyknął oskarżycielsko.

–' Nie jest jak z Sarą!– odwarknąłem.– Nigdy nie będzie jak z Sarą.'

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz