Rozdział 5

230 25 35
                                    

Orissa

Nie mogłam oderwać wzroku od chłopaka, może nie do końca od niego, ale jego cudownych tęczówek. Mieniły się i iskrzyły na tysiące sposobów, miliony niebieskich barw tworzyły przepiękne dzieło, które wciągało w swój głąb całe moje ciało i duszę. Jak coś tak pięknego mogło być częścią tak zimnego człowieka, na jakiego on wyglądał? Był identyczną kopią Serina i młodszym odpowiednikiem Kirana, jednak do tego starszego był bardziej podobny. Serin miał łagodną i mocną twarz, emanowało od niego sporo pozytywnych emocji. Kiran był straszny, mocna postawa i ciemne malunki na jego polikach dodawały mu mroczności. Posiadacz topazowych oczu miał tą cechę i bez żadnych barw na twarzy, całe jego jestestwo było ciemne i zimne, emanował mrokiem i stanowczością.

Patrzył na mnie spod ściągniętych brwi, również nie odrywał ode mnie wzroku, lustrował moją twarz i miałam wrażenie, że chce wtrącić się do mojego umysłu. Zatrzymał stanowczy wzrok na moich tęczówkach i mocniej ściągnął twarz w złowrogi grymas. Bardzo podobną minę robił Theo.

– Orissa?– usłyszałam głos za mną.

Chłopak przestał się mi przyglądać i rzucił obojętnym spojrzeniem na Serina stojącego za moimi plecami. Tak bardzo nie chciałam żeby urywał nasz niemy kontakt że aż westchnęłam.

– Co tu się wyprawia?– zapytał zwracając się do porywaczy.

Rolf i Dan stali niedaleko nas, obaj oparci byli o zabudowaną naczepę, identyczne mieli nasi medycy. W środku pojazdów Spero były dwa łóżka szpitalne i przyrządy lecznicze, zabudowane były plastikowymi płytami. Ta, którą teraz widziałam, stała tyłem do nas, miała drewnianą zabudowę obitą ciemnym materiałem, był on odsłonięty z jednej strony i przypięty do drewnianej belki. W ciemnym środku naczepy zdołałam zobaczyć Cassidy. Tym miała wrócić do domu.

Dan przyglądał się nam z zaciekawieniem, Rolf natomiast miał na twarzy grymas zdenerwowania zmieszanego z zażenowaniem. Miałam wrażenie, że żywi do mnie jakiś dziwny i niewytłumaczalny żal, zawsze mówił z pogardą gdy zwracał się do nas. Dan jednak wydawał się silnym i strasznym mężczyzną, chociaż otoczka jaka od niego biła przynosiła swego rodzaju spokój.

– Orin, nie masz tu prawa głosu. Już wydałem rozkaz – powiedział stanowczo Kiran.

– Zauważyłem. Więc?– zapytał unosząc jedną brew i spoglądając na mnie wymownym wzrokiem, kiwnął wskazując mnie brodą.

– Jest Przebudzona, nie może wrócić – napomknął bez emocji Theo.

Spojrzałam na granatowookiego pytająco. Wydawał się niezruszony tym, co przed chwilą się ze mną działo. Dotknęłam przedramienia, było gorące, wręcz parzyło. Zerwałam się na równe nogi i nie mogłam zebrać myśli.

Płomień w ranie, krew wracająca do żył, ogień pod skórą, ekstaza. Przebudzona. Co to niby znaczy? Co się tu stało? Nie umarłam, nie umierałam, co więcej, czułam się o wiele lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Siła narastająca w moim ciele zalewała umysł.

– Co jest do cholery?– wydusiłam.

Mężczyźni spojrzeli na mnie i nie raczyli powiedzieć ani słowa, wpatrywali się we mnie i mierzyli dokładnym wzrokiem od stóp po koniuszek głowy. Peszył mnie ich wzrok, jednak bardzo chciałam wiedzieć jak to wyjaśnią. Przecież to nie było normalne, a oni przyjmowali to z takim spokojem.

– Theo, zajmiesz się nią – rzekł zimno wódz z wężowym uśmiechem na ustach.– Masz w końcu doświadczenie.

Topazowooki spoglądał na chłopaka stojącego obok mnie.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz