Rozdział 10

143 22 10
                                    

 Orissa

Kiedy tylko się obudziłam wiedziałam, że coś było nie tak. Podpowiadały mi o tym ciarki przechodzące po karku. Spojrzałam za okno i zauważyłam dziwnie ciemne niebo, pokryte szarymi chmurami i ani grama słońca. Kiedy się ubrałam spojrzałam jeszcze tylko na bluzę Jacoba, która leżała na samym wierzchu komody. Oczywiście od razu ją założyłam, a moim sercem wstrząsnął jej zapach. Wyszłam z pokoju i zauważyłam, że nie ma w domu jego właściciela. Drzwi do jego sypialni były uchylone, a ciekawość jaką w sobie nosiłam, nie wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Ominęłam drzwi i wyszłam z domu, nie było dzieci kręcących się pod nogami, wesołych dźwięków, czy jakiegokolwiek hałasu. Spojrzałam w stronę centralnej części wioski, było tam niezłe zgromadzenie i słyszałam, że zaciekle o czymś dyskutują. Zauważyłam sylwetkę Theo i ruszyłam w jego kierunku.

Przeciskałam się w tłumie, aż chłopak zauważył mnie i podszedł do mnie szybkim krokiem. Wyglądał na zmęczonego i zdenerwowanego. Zatrzymałam się, a ten złapał mnie za ramię, nachylił się lekko i ściągnął brwi.

– Idź do domu – nakazał wściekle, lecz cicho.

Spojrzałam na niego zdziwiona, chwilę nie rozumiałam o co chodziło. Jednak gdy tłum lekko się przerzedził zauważyłam, że przy palenisku była ułożona górka z ciał... zwierząt. Miały srebrną sierść. Coś pociągnęło mnie w ich stronę.

– Nie żartuję – ostrzegł mnie Theo.

Olałam go, szybko podchodząc do zwierząt. Zauważyłam Kirana, rozmawiającego z jednym z tęgich mężczyzn, wyglądał na zdenerwowanego. Przy jego boku siedział Orin z opuszczoną między kolana głową. Stanęłam przy jednym z ciał, zwierz miał otwarte oczy, nie lśniły, były całkowicie matowe. Wyciągnęłam rękę w stronę głowy jednego z nich, nie wiedzieć czemu chciałam go pogłaskać, dotknąć. Theo mocno złapał mnie za dłoń, spojrzałam na jego twarz wyrażającą teraz nieprzeniknioną złość.

– Co to?– zapytałam.

– Wilki.– Usłyszałam za sobą głos Orina.

Odwróciłam się do niego, na jednym z policzków miał dziwne zadrapanie, które w tym momencie pokryte było kilkoma strupami. Wpatrywałam się w jego twarz, a chłopak chyba zrozumiał moje nieme pytanie. Podszedł do nas i złapał wielką łapę jednego z wilków. Pokazał mi przerażające pazury zwierzęcia i wtedy zapaliła mi się czerwona lampka.

– Są niebezpieczne.

– Bardzo. Nie wiemy skąd i dlaczego pojawiły się w naszym lesie – powiedział Theo.– W nocy odparliśmy trzy watahy. Kilku z nas ucierpiało, mniej lub mocniej.

– Nikt nie zginął – dorzucił Orin.

– Nie zginął, ale został poszarpany – syknął Kiran.– Na naszym terytorium.

Wódz wyraźnie był wściekły, może obwiniał się za nieobronienie swoich ludzi? Poczułam jak ktoś mocno ściska mnie za przedramię i unosi do góry. Spojrzałam na sprawcę i zamarłam ze strachu.

– Wydałem rozkaz. Kobiety i dzieci zostają w domach – Kiran wysyczał prosto w moją twarz.

Zaczęłam drżeć. On był przerażający, bardzo przerażający. Bolała mnie ręka. Już któryś raz działa mi się krzywda. Ten świat był albo brutalny, albo ja byłam zbyt słaba.

– Odprowadzę ją – powiedział pewnie Orin.

Kiran pchnął mną jakbym była nic nie wartym śmieciem. Czułam, że tak właśnie on mnie postrzegał. Orin przytrzymał mnie, wcale a wcale nie rozluźniłam się kiedy zobaczyłam jego wyraz twarzy. Byli bardzo podobni, obaj mieli mroczne i dzikie spojrzenia. Chłopak jak powiedział tak zrobił. Nie czekał na reakcję brata, ani przyjaciela. Zaprowadził mnie pod dom Theo i kazał nie wychodzić, póki nie dostaniemy pozwolenia.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz