Rozdział 30

106 15 31
                                    

 Orissa

Ciemnozielony, ciernisty żywopłot przyprawiał mnie o dreszcze, trzymałam się pośrodku kamienistej ścieżki i szłam przed siebie, licząc korytarze, w które skręciłam. Pamiętałam, że elfy skręciły w lewo wciągając Orina między korytarze, ale kiedy chciałam pójść za nimi, nie było tam już przejścia. Musiałam wybrać inną drogę. Mój urywany oddech zawieszał się chwilowo w gęstym, zimnym powietrzu, tworząc delikatną, białawą chmurkę. Co chwila słyszałam trzaski, obracałam się wkoło, bojąc się, że w końcu coś ujrzę. Objęłam się ciasno ramionami i próbowałam się uspokoić.

Słyszałam ciężkie kroki szurające o ziemię, rozkopując kamyki wydające ciche stuki. Czułam na sobie czyjś wzrok, lecz nie wiedziałam od kogo pochodzi. Może wcale nie chciałam wiedzieć...

Oddech przyspieszył kiedy weszłam do następnego korytarza, który okazał się być ślepym zaułkiem. Pokręciłam głową szukając innego korytarza i znów ruszyłam dalej. Kiedy skręcałam w prawo coś mignęło w odległym końcu. Przystanęłam zszokowana, nie wiedziałam, czy chciałam spotkać to coś. Usłyszałam czyiś szept, ale nie wiedziałam co oznaczają wymawiane słowa. Na moim karku pojawiły się kropelki zimnego potu. Szłam dalej, oglądając się za siebie i sprawdzając czy nic nie czai się za rogiem.

Gdy wchodziłam do kolejnego korytarza coś przebiegło na jego końcu. Coś tak szybkiego, że nie mogłam zarejestrować nawet jego kształtu. Cofnęłam się o krok i nabiłam na coś ostrego, czując ukłuci szybko odskoczyłam do przodu obracając się. Wejście, przez które weszłam zarosło cierniowymi wiązkami nie pozwalając mi wrócić. Usłyszałam za sobą stukot stóp, na który szybko obróciłam się o mało się nie wywracając. Nic nie widziałam. Nikogo.

Nie miałam innego wyjścia jak ruszyć prosto korytarzem. Kamyki pod moimi butami doprowadzały mnie do białej gorączki, trącając o siebie i wywołując echo dochodzące z każdej strony. Nie wiedziałam już czy słyszałam swoje kroki, czy kroki czegoś co próbowało znaleźć mnie.

Gdy weszłam za kolejny zakręt poczułam silny powiew zimnego wiatru, a niebo zdawało się pociemnieć. Wysoki żywopłot rzucał czarne cienie, które przyprawiały mnie o ciarki. Skręciłam w kolejny korytarz, a mrożące krew w żyłach odgłosy zniknęły, była tylko cisza przerywana moimi krokami i oddechem, nawet kamienie zdawały się wyciszyć swój stukot. Szłam i szłam długim korytarzem, aż doszłam do kolejnego rozgałęzienia, skręciłam w mniej mroczną uliczkę. Cisza doskwierała mi bardziej niż kroki, sapanie i dyszenie, które słyszałam wcześniej. Nie czułam się nawet odrobinę bezpiecznie. Nie miałam pewności czy to co wcześniej mnie otaczało, co biegało tymi korytarzami zgubiło mnie, czy znudziło się straszeniem... czy może zaprowadziło mnie dokładnie tam gdzie miało, a ja wchodziłam w tę pułapkę.

Nagle ciszę przedarł okrutny, pełny cierpienia krzyk, który zatrzymał na moment moje serce, aby potem przyspieszyło dwukrotnie swój rytm.

To był krzyk Orina.

Nie zdążyłam rozejrzeć się po ścieżkach nim ruszyłam biegiem w tą, z której dochodził jego głos. Panika ściskała moje płuca gdy próbowałam dociec co wywołało u niego ten krzyk. Może był tu inny stwór, który na niego polował? Może ten, który polował na mnie dopadł jego? Może nie był zdolny do walki i teraz straszliwie cierpiał?

Gdy biegłam mroźne powietrze drażniło mi oczy, przez co niekontrolowanie łzawiły. Nie dbałam o zranienia powstające na moim ciele gdy biegnąc i skręcając w korytarze ocierałam się o wystające ciernie. Po kilku przebytych korytarzach, moje nogi chciały odmówić posłuszeństwa. Bolały mnie mięśnie i na siłę biegłam dalej, desperacko szukając Orina. Ni stąd, ni zowąd pod moimi nogami wyrósł z ziemi duży korzeń, potknęłam się o niego i przeleciałam kilka metrów turlając się po ścieżce. Kamienie i żwir wbiły się boleśnie w moją skórę.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz