Rozdział 25

134 13 15
                                    

Orissa

Nie wiem jak długo siedziałam na kanapie z podkulonymi pod brodę kolanami. Nie miałam w ogóle poczucia czasu, jakby nagle przestał istnieć. Wpatrywałam się w kominek i po raz kolejny liczyłam drwa, czekające na rozpalenie. Iris i jej mama pomagały ludziom, którzy nabawili się ran uciekając przed falą Mroku. Sarius został zagoniony do pomocy tym bardziej poszkodowanym, którzy nie mogli się sami ruszyć. Serin biegał tu i z powrotem do potrzebujących jakiegokolwiek wsparcia. Wszyscy byli wstrząśnięci tym co się stało. Rozganiacze szukali w Mroku ewentualnych ofiar. Cała sytuacja odbijała się cieniami i krzykami po moim umyśle. Przerażało mnie to co się stało, ale teraz moje myśli zajęte były czymś zupełnie innym.

Theo i Orin byli u Kirana. Dlatego kazano mi zostać w domu do ich powrotu. Chcieli sami załatwić tą sprawę, nie narażając mnie na wzmożony sytuacją plemienia gniew Kirana. Niestety. Cholernie się stresowałam. Włożyłam do ust kciuk i zaczęłam zębami przygryzać paznokieć. To był impuls, który musiałam jak najszybciej stłamsić. Kiedyś obgryzałam paznokcie ze stresu, ciężko mi było się tego oduczyć, ale w końcu udało mi się z pomocą Jacoba. Wspomnienie zakuło mnie dość boleśnie, więc szybko schowałam dłoń między udem a łydką. Odetchnęłam głęboko i postanowiłam skorzystać ze sposobu Jacoba. Wyobrazić sobie to, co cię uspokaja. Zawsze był to on, jego piękne, zielone oczy. Uśmiechnęłam się słabo i zacisnęłam powieki.

W mojej wyobraźni zaczęły pojawiać się zarysy twarzy, umięśnione ramiona, blizna pod szczęką. Widziałam całe jego idealne ciało i pragnęłam je dotknąć, poczuć jego ciepło. Siłą wyobraźni skupiłam się na tym odczuciu, tak jakbym go doznawała. Jakbym mogła przytulić się do ciepłego, umięśnionego torsu. Jakbym mogła poczuć jego zapach, poczuć bezpieczeństwo. Odgarnąć ciemne, miękkie włosy. Spojrzeć w te cudowne, przenikliwe, niebieskie oczy.

Orin.

Otworzyłam oczy ze zdumieniem zdając sobie sprawę, że to co mnie uspokajało, co zajmowało moje myśli, to już nie był Jacob. Zaczęłam głośniej oddychać i złapałam się za klatkę. Czułam na niej dziwny ciężar, który nie chciał mnie opuścić. Tak, jakbym zrobiła coś złego.

Podniosłam spojrzenie na drzwi od mojego pokoju. Usłyszałam za nimi jakiś hałas i zdenerwowałam się jeszcze mocniej. Nikogo nie było w domu, kazano mi w nim siedzieć i czekać na informacje od Theo. Nawet nie wiedziałam kiedy wstałam z kanapy i kierowana ciekawością już trzymałam rękę na klamce. Hałas się powtórzył i dopiero wtedy otworzyłam drzwi szybkim pchnięciem. Stanęłam jak wryta patrząc na intruza wchodzącego przez okno. Zaskoczona otworzyłam usta, jakbym chciała na niego krzyknąć, jednak kiedy zdałam sobie sprawę kim jest, głos ugrzązł mi w gardle.

– Nie krzycz! Proszę, wysłuchaj – mówił spanikowany podchodząc bliżej.

Nie mogłam się ruszyć. Czułam się jakby ktoś odebrał mi tę możliwość. Nie chciałam go tu. Bałam się.

– Słyszałem ich rozmowę. Kiran jutro zwoła zebranie, dotyczące losu mojego ojca.

Drzwi wejściowe otworzyły się, ale nie mogłam spojrzeć w ich kierunku. Ciągle obserwowałam chłopaka, który na dźwięk drzwi zamarł w miejscu, ciągle patrząc na mnie słabym wzrokiem.

– Orissa, co ty robisz?– Dobiegł mnie głos Theo.

Widziałam jak podchodzi do mnie i wtedy poczułam szarpnięcie. Schował mnie za swoim ciałem i stanął twarzą w twarz z intruzem. Wydawał się być wściekły, zaskoczony i słaby.

– Noah – wysyczał groźnie.

– Chciałem ci tylko powiedzieć...– Spojrzał na mnie z bólem, jakby wcale nie zwracając uwagi na mojego obrońcę.– Będę głosował, za jego wygnaniem.

Płomień : DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz