Rozdział 11

37 5 0
                                    

America Singer

Niewielka torba czekała już w przedpokoju. Byli tu wszyscy - mama, tata, May, Gerad. Nawet Kennie udało się przyjechać pomimo ciąży. Młodsza siostra jako pierwsza wpadła mi w ramiona, pochlipując i pociągając co jakiś czas nosem.
- Musisz wyjeżdżać? Dlaczego nie zostaniesz ze mną? - pytania wypływały z jej ust jedno po drugim. Sama, nie mogąc dłużej powstrzymać łez, odpowiedziałam:
- Będę za tobą strasznie tęsknić. Ale muszę przyjąć tę pracę.
- Niech Gerad pojedzie. Będzie cyrkowcem z piłkami.
- May! Jak możesz tak wyrzucać brata z domu - skarciła ją mama. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem i widziałam, że matka również była tym rozbawiona. Kiedy oderwałyśmy się od siebie, podeszłam do reszty domowników.
Jak mogłam się domyślić, z Geradem pożegnałam się szybko. Krótkie objęcie i maluch uciekł do swojego pokoju. Następnie podeszłam do mamy. Ona przytuliła mnie i rzuciła ze smutkiem, a zarazem dumą, w głosie:
- Sprawuj się tam i daj z siebie wszystko. Masz talent, na pewno to docenią.
Uśmiechnęłam się do niej lekko. Nie były to słowa, które w tej chwili dodały by mi otuchy. Wiedziałam, że również poruszyła ją ta nagła sytuacja i chciała dla mnie jak najlepiej.
Odwróciłam się i natychmiast napotkałam ciążowy brzuch Kenny. Delikatnie ją objęłam. Byłam wdzięczna za jej obecność, tym bardziej że rzadko miałam okazję się z nią spotykać.
Ostatni został tata. Rzuciłam mu się na szyję i mocno przycisnęłam do siebie, jakbym miała go już nigdy nie zobaczyć. Tata spojrzał mi w oczy i odparł:
- Jesteś wojowniczką, Kiciu. Nigdy o tym nie zapominaj. Nawet jeżeli ci tam nie wyjdzie, ja zawsze będę na ciebie czekał z otwartymi ramionami.
Łzy spływały już ciurkiem po moich policzkach. Tata zbliżył się do mojego ucha i wyszeptał:
- I pamiętaj, tylko ktoś kto nie ma nic do stracenia jest w stanie zmienić wszystko, Słowiku.
Z trudem oderwaliśmy się od siebie. Ucałował mnie jeszcze w czoło, a ja chwyciłam moją torbę. Stanęłam w progu, wdychając ostatnie podmuchy Karoliny.
- Nie zapomniałaś o kimś, Mer?
Zamarłam. Ten głos...
- Aspen? - odwróciłam się gwałtownie, żeby ujrzeć jego oceanicznie niebieskie oczy. Nie miałam pojęcia jakim cudem był tutaj z nami, ale nie obchodziło mnie to. Rzuciłam się na niego i złożyłam na jego ustach namiętny, pełen tęsknoty pocałunek. Kiedy ostatni raz musnął moje wargi, wyszeptał:
- Zawsze będę przy tobie. Zawsze będziesz moją Americą, a ja twoim Aspenem. Tak już po prostu jest.
Jedną rękę położył na mojej talii, drugą natomiast chwycił moją dłoń i uniósł lekko ponad ramię. Zaczęliśmy zataczać koła po parkiecie. Jak każdy wiedział, że słaba ze mnie tancerka, tak tym razem tańczyłam fenomenalnie. Zamknęłam oczy zatracając się w naszych ruchach. Kiedy znów rozejrzałam się wokół nas, nie było już rodzinnego domu, a ogromna sala balowa ze złotymi draperiami i wielkimi, kryształowymi żyrandolami. Miałam na sobie wieczorową suknię.
- Aspen, gdzie my... - nie dokończyłam, gdyż zerknęłam na twarz Aspena. Ale to już nie był on.
Tańczyłam z chłopakiem o ciemnych, blond włosach i orzechowym spojrzeniu.
- Kim jesteś?

Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie pociągu. Omal nie spadłam z siedzenia, ale rozkładany stolik zlokalizowany przede mną przytrzymał moje ciało.
- Na litość boską, nic ci nie jest? - zapytała zatroskana Georgia.
- Nie, chyba nic - powiedziałam, jeszcze lekko zaspana. Przeciągnęłam się i zerknęłam na jesienny krajobraz za oknem. August, siedzący naprzeciwko mnie, przeglądał jakieś papiery i zaczął mówić:
- Jeszcze kawałek drogi przed nami. Możesz pytać o co chcesz, w końcu ci to obiecałem.
Zastanowiłam się chwilę.
- Na dobry początek chciałabym wiedzieć gdzie w zasadzie jedziemy?
- Zatrzymamy się w Angeles. Ty pojedziesz z Grantem do hotelu "Sogni di Rosa". Tam ktoś będzie na ciebie czekał, pytaj o syna właściciela. Szukaj kolczyka w lewym uchu - symbol gwiazdy, pamiętasz?
- Oczywiście. A wy? Gdzie się zatrzymacie?
Tym razem wtrąciła się Georgia.
- My jedziemy do kwatery głównej w podziemiach centrum handlowego. Jak to mówią "najciemniej pod latarnią". - Wzruszyła ramionami dziewczyna.
- Potrzebujemy ludzi na miejscu w razie nagłych sytuacji, dlatego wysyłamy cię tam a nie do kwatery - dodał brunet. Pokiwałam głową. Myślałam o co jeszcze mogłam zapytać.
- Wyjaśnij mi dokładniej o co chodzi z frakcjami.
- Jak już mówiłem istnieją dwie - my, czyli Północni, oraz Południowcy. Nam zależy na zmianie systemu, uświadomieniu społeczeństwu w jak bestialski sposób wprowadzono klasy, które nas ograniczają. Rebelianci z Południa natomiast... cóż, im zależy na obaleniu obecnej władzy. Oni wyznają zasadę "po trupach do celu". - Powiedział wymownie chłopak. Wzdrygnęłam się na samą myśl o rzezi, jaką ostatnio urządzili. Mimo to przytaknęłam i zapatrzyłam się w mijany las za oknem pociągu. Wtedy przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz.
- Jak to się stało, że wasz ród przetrwał? - Zapytałam bez ogródek.
August zastanowił się chwilę, po czym odparł:
- Może to zabrzmi dziwnie, ale tą informację wolałbym pozostawić na inne okoliczności. Moje istnienie wciąż powinno pozostać tajemnicą.
- Rozumiem. Jeżeli pozwolicie, wyjdę zaczerpnąć troszkę powietrza - mówiąc to wstałam i przeszłam z przedziału na korytarz. Otworzyłam szybę i wystawiłam rękę, łapiąc ostatnie, kojące promienie Karoliny.

Popchnęłam skrzydło przeszklonych drzwi i wkroczyłam do jasnego holu. Pełen marmurowych kolumn, z wysokimi wazonami i zwisającymi lianami bluszczu. W centralnej części znajdowała się recepcja, a za nią ściana wysadzona milionem doniczek z kwiatami. Grant podszedł do blatu, gdy ja rozglądałam się po tak ekskluzywnym wnętrzu. Po kilku minutach chłopak wskazał mi ręką, żebym poszła za nim. Posłusznie ruszyłam w jego ślady. Minęliśmy kilka korytarzy i doszliśmy do większej sali, zdaje się jadalni hotelowej. Kręciło się tu kilka osób. Tyłem do nas stała postać wydająca wszystkim polecenia.
- Ułóż sztućce na tym stoliku w taki sposób. Ty chyba sobie żartujesz! To jest waniliowy, a nie blady beż. Nie, nie, nie, te kieliszki są do wina białego, a my chcemy czerwone. Z kim ja pracuję?!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ten wysublimowany gust rozpoznałabym wszędzie. Stanęliśmy kawałek dalej, a ja pewnym głosem zapytałam:
- Ty jesteś synem właściciela?
- Zależy kto pyta - odparł obojętnie chłopak.
- Stara znajoma - w tym momencie postać odwróciła się do nas i uśmiechnęła się szeroko.
- Spójrzcie, kogo mi tu przywiało. America!
- Marletto! - podbiegłam do niego i wpadłam w jego ramiona. Zakręcił mną w powietrzu i serdecznie przytulił.
- Sporo czasu minęło odkąd się ostatni raz widzieliśmy - odparłam, odsuwając się od niego na długość ramion.
- Zdecydowanie za dużo. Co ty tutaj robisz? Myślałem, że tylko ja przenoszę się do Angeles, a tu taka niespodzianka!
- Zmieniło się to i owo. I oto jestem. Ty mi lepiej powiedz od kiedy jesteś w rebelii? - ostatnie powiedziałam przyciszonym głosem, zauważając kolczyk z gwiazdą na jego lewym uchu. Ucieszył mnie fakt, że to właśnie on miał być osobą, która mnie w to wszystko wprowadzi.
Rozmawialiśmy tak w najlepsze, do momentu aż Grant nam przerwał.
- Moment, to wy się znacie? - zapytał zaskoczony. Rozwiałam jego wątpliwości:
- Grant, poznaj Marletto de Luca, mojego znajomego z dzieciństwa i chyba jedynego chłopaka, którego mój tata nie przepędził - oboje roześmialiśmy się - Na początku uczył mnie szermierki. Potem wyjechał... i wylądował tutaj.
Grant, zaskoczony, przytaknął tylko i obrócił się na pięcie. Marletto polecił jednemu z kelnerów, żeby zaprowadził chłopaka do naszych pokoi. Ten posłusznie ruszył za mężczyzną w wytwornym, białym kostiumie, biorąc ze sobą nasze torby.
Odprowadziłam ich wzrokiem i zwróciłam się w stronę przyjaciela. Uśmiechnął się tajemniczo i zapytał:
- To jak, gotowa na następną misję?

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz