Epilog - Maxon
Wyjąłem ostrożnie aparat i odwróciłem się. Chłodne, wiosenne powietrze muskało firany, co chwila rozpraszając i zmieniając światło w komnacie, a ledwie dostrzegalne promienie słońca wdzierały się powoli, padając nieśmiale na łóżko. Podszedłem do stolika. To był ten moment. Usiadłem ostrożnie, wymierzając obiektyw w jedyną osobę, której fotografowanie sprawiało mi najwięcej radości. Niesforny kosmyk ognistych włosów delikatnie zakrywał policzek Americi, lecz kształtne usta, od których nie mogłem oderwać wzroku, prezentowały się w pełni jakby lekko, mimowolnie uniesione. Poranne promienie tylko dodawały im koloru.
- Znowu to samo...
Usłyszałem, wciąż patrząc przez wizjer.
- Nie mógłbyś choć raz być przy mnie, gdy się budzę?
Roześmiałem się. Opuściłem ręce. Pospiesznie wyłączyłem urządzenie i odłożyłem. Udałem się w stronę poirytowanego głosu.
- Przepraszam - usiadłem na skraju łóżka - Wiesz, że mam lekkie problemy ze snem.America nic nie mówiła, przekręciła się całkiem w moją stronę i rozchyliła ramiona. Szybko wykorzystałem zaproszenie. Objąłem ją równie mocno, układając twarz pomiędzy poduszką a jej ciepłą szyją. Była dla mnie wszystkim.
- Właściwie nigdy ci tego nie mówiłam, ale myślę, że Jesteś niesamowicie odważny. Wiem, że to trudne, ale zobacz, ile już osiągnąłeś.
- Osiągnęliśmy. - poprawiłem ją. Cały stres, jaki przysporzyły mi ostatnie miesiące przygotowań, dzieliłem razem z nią. I z Brice. Zniesienie klas wcale nie było tylko formalnością. To całkowita przemiana gospodarki, która z pewnością jeszcze długo będzie w szoku. To zmiana systemu klasowego, finansów państwa, stworzenie szkolnictwa, którego praktycznie nie było, po kulturę, o którą America szczególnie mocno walczyła. Problemy monarchii były przy tym najmniejszym problemem. W ciągu ostatnich kilku miesięcy cały mój świat wywrócił się do góry nogami.
- Jesteś królem, Maxon, ale jesteś też człowiekiem. Ludzie najbardziej to w tobie kochają! Wiesz o tym.
- A ja najbardziej kocham Ciebie. - ująłem jej dłonie. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, gdy zobaczyłem pierścionek, wciąż przepięknie lśniący na palcu mej narzeczonej.
- Moja Miła, a teraz...
- Ale ty jesteś wredny - przerwała mi. Wiedziałem, że nie znosi tego zwrotu. Był to więc genialny pretekst do przekomarzanek.
America krzyczała na mnie przez śmiech, gdy odnalazłem jej najczulszy punkt łaskotania. Nie była dłużna. W pewnym momencie oboje wierzgaliśmy po łóżku, nie wiedząc, kto właściwie przejmował inicjatywę.
- Maxon, koniec! Mam dzisiaj bardzo ważne spotkanie.
- Tak? Z kim takim?
- Z królem Illei, jeśli coś ci to mówi. - odpowiedziała wyniośle.
- Ojej, jak to zrobiłaś?! - kontynuowałem zaczepnie.
- Mmm, mam swoje znajomości. - Wstała z podniesioną głową, a ja nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
- Wprowadisz mnie tam? Też chciałbym z kimś porozmawiać. - uklęknąłem w geście błagania.
- Niestety to niemożliwe, dzisiaj jest najważniejsza ceremonia państwowa tego stulecia. Wstęp tylko dla ważnych person tego przybytku.
- Cóż, w takim razie mogę dzisiaj poleżeć w spokoju...
- Wybacz Maxonie, ale oboje mamy dzisiaj mnóstwo pracy. - America zakończyła bezwzględnie moje marzenia. - Brice pewnie już jest w Pałacu. Ja lecę na spotaknie z organizatorami. Muszę sprawdzić ostatni raz, czy cykl akt ILL/100 są już w odpowiednim stanie, do tego...
- Dobrze już, dobrze. - westchnąłem. Staliśmy oboje przy lustrze, ubierając się. America z niewielkim powodzeniem próbowała wygładzić swoje włosy.
- No i muszę też dzisiaj jakoś wyglądać, nieprawdaż? - spojrzała na mnie z ukosa. Oboje ubieraliśmy się u Marletta już od jakiegoś czasu, ale dziwnym trafem to wizyty Americi zawsze trwały dobrych parę godzin.
- Ach, zakładam w takim razie, że przed ślubem znikniesz na parę dni?
- Nie, nie mogę - ucałowała mnie ostatni raz w policzek i odwróciła się w stronę wyjścia - To byłby dla ciebie zbyt wielki szok.
Usłyszałem zdecydowany głos Brice. Odchrząknąłem i wszedłem do komnaty pełnej doradców królewskich.
- ...a Rebelianci wejdą na koniec. Znak porozumienia będzie wtedy najlepiej widoczny.
Obszedłem stół i usiadłem koło nowej Premier Illei. Nie miałem nic przy sobie bo wiedziałem, że Brice jak zawsze będzie przygotowana. Idealny stos teczek naprzeciw mnie sugerował, że jedynym moim zadaniem na dziś będzie wielokrotne podpisywanie przejrzanych już setki razy dokumentów. Najważniejszy miał być sygnowany wieczorem.
- Dzień dobry, Wasza Królewska Mość. - skończyła swój wywód i spojrzała na mnie.
- Dzień dobry, moi drodzy. Rozumiem, że gwardziści są gotowi na ewentualne, hmm... zmiany? - zerknąłem na generała, który z pełną powagi miną wpatrywał się w jakieś szeroko rozłożone plany.
- Wasza Królewska Mość, naprawdę nie jesteśmy w stanie tego określić. Jak już wiele razy wspominałem, ci Południowcy, którzy rychło po śmierci Króla Clarksona opuścili kraj, są - jakby to powiedzieć - poza kontrolą.
Zapadła cisza, jaką słyszy się jedynie w momencie impasu. Południowcy chcieli końca monarchii. Tak przynajmniej głosiły ich krwawe czyny. Ale ja wciąż chciałem wierzyć, że to postępowanie mojego ojca było ich problemem. Nie byłem Clarksonem. Nie byłem.
- Maxonie - Brice zwróciła się do mnie ciszej - może chciałbyś porozmawiać na osobności?
- Zaraz Brice - powiedziałem zdecydowanie, wpatrując się w widok za oknem.
- Drodzy - zacząłem - idziemy dalej z tą samą narracją. Nie mogę się bez końca bać o swoje życie. Dokonaliśmy już tak wiele. Wiem, że zniesienie klas rodzi trudną sytuację, ale nikomu nic nie zabieramy. Dajemy tylko nowe możliwości, do cholery!Musiałem przerwać, by nabrać powietrza w płuca. Miałem już dość rozmyślania o tym, czy w oczach ludzi jestem tylko synem swojego ojca.
- Jeśli Południowcy chcą mnie zniszczyć, proszę bardzo. Wierzę, że nasza Gwardia stanie na wysokości zadania. Ale zmiany przetrwają, będą tym, co chcę reprezentować. Co wszyscy reprezentujemy już od wielu miesięcy, włącznie z przyszłą królową.
Westchnąłem. Broce uśmiechnela sie do mnie uspokajaco. To byla wielka ulga wiedziec, ze nawet jesli cos mi sie stanie, zostawie ukochana i Illee w dobrych rekach. W rekach mojej ukochanej siostry.
- Czy wszystko już gotowe? - rozejrzałem się po sali. Doradcy patrzyli po sobie ze spokojem.
- Jesteśmy gotowi, Wasza Wysokość.- Wiesz - Brice zaczęła jak tylko drzwi zamknęły się za ostatnim członkiem gabinetu. Bawiła się długopisem, jakby atmosfera sprzed chwili wcale nie była z lekka przesadzona - Nie znałam Amberly, przynajmniej osobiście. Ale wyobrażam sobie, że jesteś do niej zdecydowanie bardziej podobny niż do naszego ojca.
Słuchałem jej, maszynowo przerzucając kolejne kartki.
- Wierzysz w to, że nie jestem jak on?
- Nie. - odparła. Na chwilę zamurowało mnie.
- Jak to?
- Masz po nim tą niestabilną siłę. Siłę, która jako jedyna była w stanie utrzymać bałagan po tym całym przewrocie, tak to nazwijmy. Ale ty swoją siłę wykorzystałeś w najlepszy możliwy sposób. Zostałeś ukształtowany w niespokojnych czasach, a jednak wciąż potrafiłeś wyciągnąć z nich najlepsze, swoją dobrocią i swoją siłą. Nigdy w to nie wątp.- Co, jeśli pewnego dnia ta siła pochłonie mnie tak jak jego?
- Cóż, od tego jestem tu ja. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję ci, że jesteś.
Zamaszyście podpisałem ostatni akt.
CZYTASZ
The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}
Romance"Tylko ktoś kto nie ma nic do stracenia jest w stanie zmienić wszystko, Słowiku" Co by było gdyby America Singer nie wygrała Eliminacji? Jaką cenę ma walka o wolność, sprawiedliwość i prawdę? Jak będzie wyglądać życie dziewczyny, która próbuje odnal...