Rozdział 31

15 4 0
                                    

Maxon Shreave

Stałem oparty o ścianę ciemnej sali bilardowej. Szukałem zręcznych, dowcipnych uwag, którymi mógłbym rozpocząć rozmowę z Samanthą Lowell, która kręciła się dookoła stołu, machając jasnymi włosami na prawo i lewo. Mówiła, że lubi fantastykę, na której ja się kompletnie nie znałem. Co jeszcze? Lubiła przypominać swoje nazwisko. Od kiedy Grace Lowell zwyciężyła Eliminację organizowane dla mojego pradziadka, Lowellowie stali się jednym z największych i najstarszych rodów Illei. Gdybym poślubił Samanthę, byłaby to świetna okazja do nadania im tytułu arystokracji, a tym samym dożywotnim pozyskaniu potężnych sojuszników. 'Może skomplementuje jej urodę? To zawsze dobre posunięcie. Teraz kiedy stanęła w rogu sali, pod czerwonym światłem, wyglądała wspaniale. Lampy tworzyły takie urocze rubinowe refleksy na jej lśniących włosach. Zupełnie jak u...'
- Ugh. Totalnie nie potrafię w to grać. - dziewczyna przerwała moje rozmyślania. Z wielkim uśmiechem zwróciła się w moją stronę. - Wszystko w porządku, książę?
- Tak, oczywiście. - szybko się opanowłem. - Po prostu zamyśliłem... znaczy zapatrzyłem się... - odchrząknąłem. - Chciałem powiedzieć, że wyglądasz prześlicznie w tym świetle.
- Bardzo dziękuję.
- Może ci pomogę? - podszedłem do Samanthy i położyłem dłoń na jej plecach. 'Skup się Maxonie, randkowanie nie jest takie skomplikowane. Zrób to tak jak w tych wszystkich komediach romantycznych, których naoglądałeś się razem z Elizabeth.' Następnie pochyliliśmy się nad stołem. Swoim ramieniem nakierowałem jej drobną dłoń we właściwe miejsce pod kijem. - Teraz spokojnie wymierz siłę. - mówiąc to spojrzałem na białą bilę, a następnie na dziewczynę, której policzek niemal stykał się z moim. Jej włosy bez tych rubinowych tonów nie wyglądały już tak pięknie.

- Która z tych wspaniałych dam zostanie wybranką serca księcia Maxona Shreava? Przekonamy się niebawem. Już za tydzień widzimy się w kolejnym Biuletynie. Dobranoc Illeo!
Wraz z ostatnim słowem Gavrila, światła zgasły, a kamery zostały wyłączone. Dzisiaj przedstawiłem dziewczyny wchodzące w skład Elity, czyli finałowej 6. W głowie mi się nie mieściło, że jedna z nich ma być moją przyszłą żoną.
- Maxonie, pozwól na chwilę.
Pośród kręcących się ludzi znajdował się mój ojciec.
- Tak, ojcze?
- Chciałbym, żebyś poznał pana Pratta Tamanga. To król koreańskiego przemysłu bio-chemicznego, a także stryj panienki Elise Whisks. - wymieniliśmy szybki uścisk dłoni.
- Och, wasza wysokość doprawdy mnie przecenia. - mężczyzna prychnął skromnie, chociaż uśmiech na jego twarzy był pełen dumy. - Nie zamierzałem zająć wiele czasu. Po prostu nie potrafiłem sobie odmówić odwiedzenia mojej kuzynki przed powrotem do Korei. A właśnie, może wasza wysokość zechce mi zdradzić choćby słówkiem, jak się sprawy mają z Elise?
- To piękna i bardzo inteligentna młoda dama. - wstyd przyznać, ale wymawiałem tą formułkę za każdym razem, gdy ktoś zapytał o którąkolwiek kandydatkę.
- Nie bądź tak oszczędny w słowach, synu.
- Cóż, z początku nie porozumieliśmy się całkowicie, ale oczarowała mnie swoim niebywałym wyrafinowaniem i dumą. W najbliższym czasie planujemy kolejny wspólny podwieczorek w królewskiej oranżerii. Resztę wolałbym zachować dla siebie. Przynajmniej na razie. - ojciec analizował moją wypowiedź z subtelnym zadowoleniem. Bez zająknięcia powiedziałem dokładnie to, co tamten chciał usłyszeć. Kiedy pan Tampang oddalił się, ojciec poklepał mnie po ramieniu.
- Panienka Whisks ma bardzo interesującą ekonomicznie rodzinę. Radziłbym mieć to na uwadze. - mruknął jak gdyby do siebie.
- Jeśli nie masz dla mnie żadnych spraw, ojcze, chciałbym spędzić resztę dzisiejszego wieczoru z Celeste.
- Ha! Ta rozkapryszona blondynka to jeden wielki żart, ale ludzie ją wprost kochają, więc też jest cenna. No dobrze synu, nie będę przeszkadzał. - zaintonował sugestywnie, co próbowałem zignorować.
Miałem nadzieję, że teraz będę mógł bez problemu wymknąć się w nocy, a swoje poranne niewyspanie wytłumaczę udaną randką. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie, żebym jeszcze przed wycieczką do rebelii udał się na szybką partyjkę tysiąca do faworytki Eliminacji, panienki Newsome. Celeste jako jedyna nie miała oporów przed ogrywaniem mnie w karty.

Siedziałem za biurkiem w dużym, szarym pokoju na dwuosobowej naradzie. Wszystko wśród zatrważających statystyk.
- Jak bardzo zła jest obecna sytuacja?
- 39 procent Labradoru zostało zniszczone. Południowcy jeszcze nigdy nie atakowali na taką skalę. - August przetarł brwi, po czym westchnął. - Jest fatalnie.
- I wszystko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę ojca? To bez sensu. On tylko jeszcze bardziej zwiększy ten drakoński rygor.
- Przypomnę ci, że dla większości Południowców to prywatna zemsta. Chociaż dwie rzeczy akurat im się udają. Atakami osłabiają królestwo i zarazem wzmacniają nienawiść społeczeństwa do króla, który nic z tym nie robi. - powiedział August, odkładając mapy ze statystykami. Paradoksalnie mój ojciec nie kłamał mówiąc, że rebelianci to śmiertelne zagrożenie, tylko zapomniał dodać, że po części jest za nie odpowiedzialny.
- Jeśli współpracujecie z jakimś dobrym księgowym, będę mógł wynieść jeszcze trochę pieniędzy z budżetu przeznaczonego na Eliminacje. Przyda się na pomoc ludziom dotkniętym atakami.
Ostatnio starałem się po cichu odkładać trochę z pieniędzy przewidzianych na organizację randek. Teoretycznie udało mi się przepchnąć projekt odbudowy zniszczonych rejonów Angeles, ale i tak preznaczono na niego o połowę mniej funduszy, niż zakładałem.
- To bardzo pomoże... - dźwięk telefonu przerwał naszą rozmowę.
- Na pewno?... mhmm... tak... aha... okej...- rozmowa Augusta, nawet gdy składała się z monosylab, brzmiała całkiem rzeczowo. Po chwili odłożył słuchawkę na stół i wcisnął kilka guzików. - Przywódca chce z tobą wymienić kilka zdań.
- Dzień dobry, Maxonie. - z głośnika słuchawki wydobyły się słowa o ostrej technicznej barwie. Jakby należały do robota. - Doceniam to co robisz, ale obawiam się, że mamy niewiele czasu.
- Co masz przez to na myśli?... znaczy co pan?... przywódco... - trochę pogubiłem się w odruchowych regułach wypowiedzi, co jak sądzę, było w tym momencie najmniejszym problemem.
- Nastroje społeczne od dawna były złe, teraz gwałtownie się pogorszyły. Król w końcu podejmie jakieś działania z tym związane.
- Jak myślisz, co może zrobić?
- Szczerze mówiąc, to ty jesteś w stanie najlepiej ocenić jak daleko się posunie. - wtrącił August. Zmarszczyłem brwi. 'Czego mój ojciec się obawia? Nad czym ostatnio pracował? Czy okłamał mnie, że dzienniki zostały skradzione, bo myślał, że mogę mu nimi zaszkodzić? Czy wie jaka jest sytuacja?'
- On znajduje się pod ścianą... - teraz jak o tym pomyślałem, widziałem jak nerwowy się zrobił, gdy podchodziło się do niego od tyłu. I to jak popadał w zamyślenie, patrząc na swój złoty sygnet. Głos szorstki bardziej niż zwykle. - Za nic by tego nie przyznał, ale potwornie boi się o utratę korony. Chociaż z drugiej strony bardzo ponagla mnie jeśli chodzi o Eliminacje, a przecież po ich zakończeniu ruszą procedury koronacyjne...
- Na jakim etapie jest twój plan rozpoczęcia rządów? Bo zakładam, że go masz. - zapytał głos szefa.
- Rozpisałem pomysły na kilka reform, ale ojciec zawsze mówił, żebym nie pisał programów z wyprzedzeniem, bo polityka jest zbyt dynamiczna.
Nigdy nie bałem się wstąpienia na tron, bo moi rodzice dawali mi do zrozumienia, że są obok. Mama ze swoim wsparciem, a tata z radą. Zacząłem się niepokoić dopiero teraz.
- Myślisz, że on będzie chciał maksymalnie odsunąć mnie od decyzji, kiedy zostanę królem?
- Niestety tak, ale bardziej obawiam się tego, że nie ma wystarczających narzędzi propagandowych, żeby to ukryć przed ludem. Może się zdarzyć, że zwykli obywatele zaczną wszczynać zamieszki. Jeszcze teraz, kiedy przez wojnę w Nowej Azji brakuje wojska, nie będzie miał kto zaprowadzać porządku... - na te słowa, wpadł mi do głowy mocno optymistyczny koncept. 'To jest to.'
- Trzeba zakończyć tą wojnę. - wyparowałem głośno, podnosząc się z krzesła.

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz