Rozdział 40

20 1 0
                                    

Marlee Tames

Czekałam na lotnisku, ziewając co minutę. 'Dlaczego mieli lądowanie o 7 rano? Przecież to jeszcze noc.'

Kiedy zobaczyłam Americę wychodzącą z samolotu, szybko się rozbudziłam. Od razu pognałyśmy w swoją stronę.
- Ami! Musisz mi tyle opowiedzieć. - rzuciłam, kiedy już wyrwałam się z potężnego uścisku. - Ten azjatycki dwór... Stroje, i kuchnia i... To morze... Czy ty jesteś lekko opalona?!
- Nie wiem nawet od czego zacząć. - odparła z niemniejszym podekscytowaniem. - O rany... tamto morze...
- Drogie panie. - tuż obok wyłonił się Maxon, którego szybko przytuliłam na przywitanie.
- O właśnie! W kwestii... - odruchowo zmierzyłam wzrokiem peryferyjnie przestrzeń - ... w kwestii Rebelii, muszę cię zawieźć w jedno miejsce, książę.
- Jakie miejsce? - spytali jednocześnie z Ami, po czym obydwoje zaśmiali się.
- Powiedziałabym, że Maxon jest wzywany na ceremonialny uścisk prezesa. To raczej nie zajmie dużo czasu. A na ciebie Ami powinna czekać taksówka do hotelu, przy drugim wyjściu od lewej.
- Okej, jestem zbyt zmęczona, żeby w to wnikać. - odparła. -  Wpadniesz po południu? - zwróciła się do mnie, po czym szybko dodała - Nie... właściwie to nie było pytanie tylko stwierdzenie. Dzisiaj o 15.00. Będzie pizza. Albo dwie. Oczywiście bez...
- Sosu czosnkowego - dokończyłam. W pewnych fundamentalnych prawdach byłyśmy zgodne. Po pierwsze: sos czosnkowy na pizzy to czysta herezja. Z radością zgodziłam się na propozycje rudej, już nie tak porcelanowej, Americi i pożegnałam się z nią.

Jak widać brakowało mi naszych spotkań na poważne dyskusje o życiu, przerywane śmiechem, lampką Prosecco, a potem jeszcze większym śmiechem. Przed jej wyjazdem spędzałyśmy tak całe dnie, bo trzeba było sporo przygotować. Kupować ubrania i kosmetyki, uczyć się etykiety międzynarodowej, załatwiać fałszywe dokumenty - standard. Przygotowania musiały się opłacić, skoro właśnie miałam zawieźć Schreave'a na spotkanie gratulacyjne.

- Czemu zdejmujesz buty do jazdy? - zapytał, ukrywając ziewnięcie.
- Długa i cienka szpilka może się zaklinować pod pedałem. - niedyskretnie rzucił mi zdziwione spojrzenie. - Jestem bardzo odpowiedzanym kierowcą, Maxonie, nie zamierzam nas zabić. - dodałam z opanowaniem w stylu Meryl Streep i ruszyłam. Wydawało mi się, że Maxon lekko podskoczył i szepnął pod nosem coś w rodzaju "kto do diabła rusza z trzeciego biegu?" Na szczęście po paru minutach skierował swoje myśli na coś innego.
- Czyli mówisz, że nie zamierzasz nas zabić? - zapytał z pełnym, ironicznym wręcz spokojem, spoglądając na tańczącą wskazówkę prędkościomierza.
- Nie mam tego w planach.
- To dobrze, bo bardzo chciałbym dowiedzieć się gdzie, albo raczej do kogo, jedziemy.
- Tak jak się pewnie domyślasz, jedziemy do przywódcy. - oparłam się, przystając przed skrzyżowaniem.
- Chciałem się upewnić, czy chodzi o "tego przywódcę". No wiesz... Masterminda wszystkich akcji. Tego tajemniczego szefa, którego większość Północnych nigdy nie widziała na oczy?
- Tego samego.
- Jak na tak wygadaną osobę jesteś niezbyt hojna w szczegóły. - skwitował moje odpowiedzi. - Znasz go? Jest dużo starszy? Jak mam się do niego zwracać? Czy wzywa mnie z jakiegoś konkretnego powodu?... Gdzie my w ogóle jesteśmy? - dodał na końcu, zauważając jak szukam miejsca parkingowego na małym, rodzinym osiedlu mieszaniowym.
- No to może po kolei... - powiedziałam zajęta manewrowaniem kierownicą. - Tak, od niedawna. Nie, nie dużo. Prawdopodobnie ci się przedstawi, więc po imieniu. Na pewno, inaczej nie byłoby tego zachodu. A jesteśmy w miejscu, w którym każdy spodziewa się zastać szczęśliwą rodzinkę z futrzastym psiakiem, a nie przywódcę organizacji rebelianckiej. Czyli w miejscu idealnym.
Bez kolejnych pytań ruszyliśmy do drzwi uroczego domku z żółto-brązową fasadą.
- Są otwarte. - szepnął z uwagą chłopak. Podejrzewałam, że zotały otwarte, kiedy moja Sherrie stanęła na chodniku, ale też zachowałam czujność.

- Colis livré au destinataire. - wymówiłam ustalone francuskie hasło, gdy tylko weszłam.
- Merci bien, Marlee. - opowiedział przyjazny głos zbliżający się z salonu. Kątem oka podziwiałam reakcję Maxona, kiedy stanęła przed nim wysoka, niespełna trzydziestoletnia kobieta. Był bardziej zaintrygowany niż zszokowany. Mimo to odrobinę zesztywniał.

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz