Rozdział 44

19 2 0
                                    

Maxon Schreave

Wpatrywałem się w kwitnący ogród za oknem. Odetchnąłem głęboko, gdyż musiałem przełknąć niedawną rozmowę z Celeste. Małżeństwo?
To był mój obowiązek. Musiałem dociągnąć to do końca, nawet jeśli oznaczało to działanie wbrew temu, czego tak bardzo pragnąłem. To była ogromna szansa, której nie można było zmarnować.
Skierowałem się w kierunku sali balowej. Nie mogłem w tej chwili pozwolić sobie na odpłynięcie w krainę myśli. Po chwili usłyszałem głośny, przeraźliwy krzyk.

Coraz więcej krzyków.

- Cholera. - wymamrotałem pod nosem i ruszyłem biegiem do najbliższego zakrętu. Mijałem gwardzistów, biegnących w przeciwną stronę, nieliczne pokojówki w pośpiechu kierujące się do schronów. Sam musiałem jak najszybciej dotrzeć do sali balowej, ponieważ w obecnym stanie byle rebeliant mógłby zabić nieuzbrojonego księcia.
Z rytmu wybił mnie niski, męski głos. Poszedłem w jego stronę. Lekko wychyliłem się i zobaczyłem jakiegoś mężczyznę w stroju wizytowym, staczającego potyczkę z innym, nieznanym mi człowiekiem. Nie byłem w stanie go rozpoznać, ponieważ walczył zwrócony plecami do mnie. W jego stronę zbliżał się kolejny... Południowec.

Musiałem szybko zareagować, więc złapałem wazon, stojący na najbliższym ozdobnym stoliku i cisnąłem nim z impetem w głowę rebelianta. Ten padł na podłogę nieprzytomny. Mężczyzna szybko odepchnął przeciwnika, przebijając go metalowym ostrzem i gwałtownie odwrócił się zdezorientowany.
- Wasza Wysokość? - w końcu mogłem zobaczyć twarz gwardzisty. To był Aspen.
- Nie powinieneś biegać tu sam, tym bardziej bez broni. - spojrzał wymownie na leżącego w porcelanowych odłamkach rebelianta. - Moim obowiązkiem jest zabrać cię do najbliższego...
- Nie ma teraz czasu. - Szybko mu przerwałem. - Biegnę do sali balowej.
- To nie jest najlepszy pomysł. Tam z pewnością roi się od rebeliantów. - odpowiedział niemal od razu chłopak.
- Wiem co robię. Jeśli mam ryzykować dla dobra wszystkich, to niech i tak będzie.
Westchnąłem ciężko. W głowie kłębiło mi się tysiąc scenariuszy. Musiałem zacząć myśleć trzeźwo.
- Aspenie, masz pomysł skąd mogli nadejść Południowcy?
- Magazyny dostawowe. - Odparł po chwili namysłu. - Są bardzo słabo chronione w porównaniu do innych punktów w pałacu.
- Weź tuzin gwardzistów i ruszajcie tam. Nie możemy dopuścić do przybycia kolejnych.
- Nie ma mowy! Nie mogę zostawić cię samego, bez broni i...
- To jest rozkaz - powiedziałem bardziej stanowczo, niż zamierzałem.
Gwardzista jeszcze raz spojrzał na mnie, ale nie podjął kolejnych protestów. Od razu pobiegł w stronę zakrętu. Szybko jednak odwrócił się i rzucił:
- Uważaj na siebie, Maxonie.
Po tym już Aspen całkowicie zniknął mi z oczu. Sam ruszyłem biegiem korytarzem, kierując się coraz głośniejszymi odgłosami krzyków i ścierającej się ze sobą stali.

Podłoga przed głównym miejscem walki to było istne pobojowisko. Wiele zalegających ciał rebeliantów, gwardzistów, a nawet pałacowych gości. Nie było jednak teraz czasu na opłakiwanie tych, którzy nie wyszli stąd cało. Broń - pomyślałem. Muszę mieć broń. Przykucnąłem przy jednym z gwardzistów i pewnie chwyciłem zimną rękojeść.

Zapach potu i krwi momentalnie uderzył w moje nozdrza, kiedy tylko przekroczyłem próg sali balowej. Rozejrzałem się za znajomymi twarzami, jednak już pierwsi południowcy zaczęli na mnie napierać. Unik i czyste cięcie w udo mężczyzny. Kolejny padł pchnięty mieczem w brzuch. Zacząłem przebijać się w głąb pomieszczenia, przy okazji eliminując kolejnych wrogów. Cięcie, obrót, uderzenie.
Kolejna seria cięć spadła na dwóch mężczyzn, biegnących w moją stronę. Zobaczyłem błysk ostrza, niebezpiecznie zmierzającego w moim kierunku. Zrobiłem unik półobrotem, a mimo to poczułem piekący ból w ramieniu. Ciemna plama zaczęła się rozlewać i brudzić rękaw mojego smokingu. Zignorowałem ten fakt, zamachnąłem się i przebiłem mężczyznę w klatce piersiowej.
Po tym poczułem jeszcze ostrzejszy ból. Złapałem się za piekące miejsce.
Wtedy przeszył mnie zimny dreszcz na szyi. Chłopak w obszarpanych ubraniach przykładał do mojej szyi sztylet. Wstrzymałem oddech. Wiedziałem, że to mój koniec.
Usłyszałem za sobą jęk bólu, a zimno na skórze rozproszyło się.

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz