Rozdział 2

64 7 0
                                    

America Singer

- O czym ty mówisz? - zaczęłam się mocno niepokoić. Aspen odwrócił wzrok. Wiedziałam, że próbuje mi coś powiedzieć, ale nie byłam pewna czy chcę to usłyszeć. - Aspen? - przerwałam ciszę.
- Wstępuję do armii. Dostałem przydział do trzeciej dywizji piechoty w Hongkongu. - oniemiałam. Wojsko? To było praktycznie jak podpisanie wyroku na siebie. Żołnierze wysyłani na front w Nowej Azji to mięso armatnie.
- Oszalałeś? - wstałam gwałtownie. Stare drewniane deski zaskrzypiały pod moimi stopami.
- Mer, posłuchaj mnie! To dla nas szansa, trafimy do wyższej klasy. - rzekł spokojnie, wstając.
- Czy ty siebie słyszysz?! - podniosłam głos. Aspen złapał mnie za rękę - Nie rób tego. - dodałam spokojniej.
- Za tydzień zaczynam szkolenie. Po nim mnie mianują i będę...
- Proszę cię, nie rób tego - przerwałam mu. - Co będzie z twoją rodziną? Co z nami? - Westchnął.
- Nie widzisz, że robię to dla ciebie? Nie możesz pójść za mną w dół!
- Wolę być żoną Szóstki niż wdową po Dwójce.
Moja krew zagotowała się. 'Wiem co to "ambicja" tak samo jak on, ale istnieją granice. Wiedziałam tylko jedno - chcę stąd wyjść. Natychmiast.'
Idąc, czułam chłodny wiatr, zwiastujący burze. Robiło się nieprzyjemnie. Nie lubię jesieni - przez chwilę obsypuje cię złotem i rozciąga miękkie dywany tylko po to, żeby za chwilę uderzyć burzą, która zmiata wszystko ze świata. Ostatecznie wciąż trzeba iść pod wiatr.

'Jak on może być taki bezmyślny?! Przecież nawet nie potrafi władać mieczem. Przestanie dzięki temu czuć się gorszy, niewystarczający albo winny? Jakby chciał udowodnić... No właśnie - co? I komu?'
Dotarłam do domu z ciężką głową. Liczyłam, że przemknę do pokoju niezauważalnie, ale tata siedział w salonie, czyszcząc swoje dłuta rzeźbiarskie.
- Cześć Słowiku.
- Cześć tato.
- Wszystko w porządku? - zapytał, widząc moje osłabienie.
- Mogło być lepiej. - powiedziałam ze słabym uśmiechem.
- Może mały pojedynek poprawi ci humor? - zaproponował, wskazując na florety leżące na niskiej, poszarzałej ze starości komodzie.
Zanim zdążyłam się odezwać, rozległ się trzask okiennic. Przez okno wdarł się silny wiatr porywający firanki z taką mocą, jakby chciał je wyrwać z karnisza. Podbiegłam do okna i opanowałam to wątpliwe widowisko.
- Przy tej pogodzie możemy się co najwyżej zmierzyć w szachach.
- Szkoda, ostatnio radzisz sobie z mieczem jak zawodowiec. – powiedział z dumą w głosie.
Cały czas stałam przy oknie. Odbicie mojej alabastrowej twarzy w szybie było dziś wyjątkowo blade.
- Myślisz, że poradziłabym sobie w wojsku? - rzuciłam nagle, odwracając głowę.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - odpowiedział wesoło. Wzruszyłam ramionami. Sama nie wiem dlaczego poruszyłam ten temat. Kobiety w Illei nie mają dostępu do mundurów – to zasada. Tata od kilku lat uczył mnie fechtunku, ale traktowaliśmy to tylko jako sport i rozrywkę.
- Cóż, skoro pytasz... - powiedział po chwili - to jesteś jedną z najsilniejszych i najodważniejszych młodych kobiet jakie znam.
- Miałam dobrego nauczyciela.
- Nie chodzi o to, że dobrze walczysz. Masz w sercu siłę taką jakiej prawie nikt nie ma. Twoja mama i ja zawsze to widzieliśmy. W końcu to ona nadała ci imię na cześć kraju, który tak długo i zaciekle walczył o wolność - "America".
- America... - powtórzyłam bezgłośnie.
- Ale do wojska to się akurat zupełnie nie nadajesz. - dodał, zmieniając ton. - Z twoją nieustępliwością i niewyparzonym językiem... To już twoja młodsza siostra bardziej tam pasuje. - parsknęłam śmiechem.
- May w wojsku? Tak, już to sobie wyobrażam. Pierwszy w historii mundur obsypany brokatem. - obydwoje się zaśmialiśmy.
- Fakt, na zwiadowcę się nie nadaje. Ale w armii są przecież potrzebni ci strażnicy w eleganckich mundurach, którzy maszerują dookoła zamku albo ochraniają parady królewskie.
- Parada... To już ma sens. Ale mam wrażenie, że May nie mogła by się powstrzymać od jazdy w karocy.
- Wypchnęła by królową Amberly i sama by machała do tłumu! - wizja mojej siostry robiącej karierę militarną i królowej biegającej za swoim powozem porządnie mnie rozbawiła. Kiedy przestałam się śmiać, wpadła mi do głowy jedna interesująca myśl, którą musiałam sprawdzić.
- Dzięki tato. - rzekłam, ruszając w kierunku drzwi. - Potrzebowałam dzisiaj odrobiny śmiechu.
- Nie ma za co, Słowiku - odrzekł. - I mówiłem poważnie. America to imię dla wojowniczki. - już miałam zamiar wyjść z pokoju, kiedy tata mnie zatrzymał i szybko napomknął.
- Bonum ex malo non fit.
- Czekaj, co?
- Nic takiego. Po prostu pamiętaj.

Śniadanie minęło w zaskakująco spokojnej atmosferze. May przez cały czas mówiła o tym, jakie cudowne i ekscytujące muszą być Eliminacje oraz jak żałuje, że jest zbyt młoda, by wziąć w nich udział. Gerad co jakiś czas bawił się z Sealerem. Wydaje mi się, że próbował go nauczyć komendy "poproś", ale kończyło się to tylko poruszeniem i hałasem, które skutecznie odwracały uwagę od mojej osoby.
Po śniadaniu wyszłam na krótki spacer - przynajmniej tak powiedziałam rodzicom. W rzeczywistości zamierzałam zrealizować plan, o którym nawet nie chciałam myśleć. 'Przynajmniej spróbuję.' Podeszłam pod dom mojego ukochanego. Zapukałam nieśmiało do drzwi. Pani Leger otworzyła i zaprowadziła mnie do pokoju syna. Dom był mały i bardzo skromny, jednak ciepło rodzinnej atmosfery nadawało mu piękna. Aspen po śmierci ojca stał się głową rodziny. Robił wszystko, żeby zapewnić byt mamie i siostrom.
- Cześć.
- Cześć. - odpowiedział chłodno. Dało się wyczuć napięcie.
- To ja was zostawię.
- Dziękuję Pani Leger.
- America, kochanie, przecież możesz mi mówić Lena. - uśmiechnęłam się.
- To nie jest najlepszy moment żeby kontynuować wczorajszą rozmowę. Niedługo wychodzę do pracy. - mówił, pakując narzędzia do workowatej torby.
- Wiem. I pewnie nie zmienię twojej decyzji, nawet jeśli jej nie popieram. - starałam się ostrożnie dobierać słowa.
- W takim razie dlaczego przyszłaś?
- Ile pieniędzy uzbierałeś na nasz ślub? - rzuciłam bez ostrzeżenia. - Mam już prawie wszystko na pokrycie kosztów urzędowych i jeśli urządzimy uroczystość w domu, tak jak planowaliśmy...
- Musisz mi je dać. - przerwałam mu.
- Jak to? - spytał wyraźnie zdezorientowany.
- Ufasz mi? - zapytałam lekko łamiącym się głosem.
- Oczywiście.
- W takim razie nie pytaj o nic więcej.
Aspen po chwili namysłu podszedł do drewnianej szafki i wyjął z najwyższej półki pudełko. Sięgając dna, wydobył wypchaną kopertę. Podszedł do mnie, wyciągnął rękę, po czym wstrzymał ją.
- Dzisiaj zgłoszenia do Eliminacji - powiedział chłodno. - Obiecaj mi, że weźmiesz udział.
- Ale... - zaczęłam.
- Cokolwiek planujesz, musisz mieć plan B. - tym razem to on mi przerwał.
- Dobrze. Obiecuję.
Wzięłam kopertę muskając jego dłoń. Była wypełniona banknotami. Kolejny absurd tego kraju - pary z tej samej klasy płacą tyle co nic za formalności związane ze ślubem. Za to za mariaż związany ze zmianą klasy (zwłaszcza za przechodzenie do niższej) płaci się bajońskie sumy.
- Ale pobierzemy się. - zapewniłam go. - Prędzej czy później... - Dodałam ciszej i pocałowałam go.

Nastawał wieczór. Zgodnie z obietnicą wzięłam udział w zgłoszeniach. Spędziłam z matką kilka ostatnich godzin w kilkukilometrowej kolejce, obserwując tłum pełnych nadziei dziewczyn. Część z nich była wystrojona i wymalowana tak mocno, jakby miały 40 lat, a nie 18. Naprawdę to są kandydatki na przyszłą królową? Po części zabawne, a po części straszne. Ja miałam na sobie jeansy, "butelkowo" zieloną koszulę kontrastującą z moimi rudymi włosami i delikatny makijaż, co można uznać na szczyt strojności według standardów rodziny Singer. Normalnie nie wolno mi marnować kosmetyków, jeśli nie mam występu.
Przy stoisku ze zgłoszeniami były porozwieszane plakaty księcia. Maxon Shreave rzeczywiście był przystojny, ale wydawał mi się niezwykle sztuczny. Patrząc na te nienaturalnie wymuskane zdjęcia nie chciałam myśleć o wyjściu za niego nawet potencjalnie. Zresztą, zostać królową? Czułam się dziwnie z kłębiącymi się w mojej głowie myślami. Na szczęście mama uszanowała to i milczała przez cały czas, co ułatwiało sytuację. Ostatecznie po zdjęciu i podpisaniu formularza poczułam ulgę i mogłam wrócić do tego, co się dla mnie liczyło. Jak się okazało system komunikacji miejskiej i międzymiastowej był, delikatnie mówiąc, nadwyrężony w związku ze zgłoszeniami, przez co mój plan podróży musiał poczekać kilka dni. Zachowałam cierpliwość i doczekałam odpowiedniej chwili.

Było już naprawdę późno. Moi rodzice powinni byli już spać. Chwyciłam ciepłą bluzę, przerzuciłam torbę przez ramię i bardzo ostrożnie otworzyłam drzwi, które wyjątkowo nie zaskrzypiały. Udałam się szybkim krokiem na dworzec. Siedziałam na peronie pół godziny, ściskając w dłoniach dopiero co zakupiony bilet do Belcourt. 'To będzie długa podróż...'

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz