Marlee Tames
Promienie jesiennego słońca rozbijały się o lśniącą karoserię stojącego przy bocznej uliczce, czarnego Astona Martina. Jego wnętrze wypełniał gromki śmiech.
- Jeszcze raz, jak on to powiedział? Denwol... Deno...
- Dezynwoltura. - Ceremonialnie zaakcentowałam każdą sylabę po czym znów parsknęłam śmiechem. - Pełne galanterii określenie na bycie bucem.
- Jestem ciekaw, na co on jeszcze ma eleganckie określenia. - Carter nie przestawał się śmiać.
- Na przykład "promiskutyizm". To brzmi tak wdzięcznie i akademicko.
- Co to znaczy?
Wymownie przemilczałam odpowiedź, patrząc spod długich, pomalowanych rzęs.
- Marlee...
- Cóż... myśląc w kategoriach akademickich, to znaczy "zaliczanie"... tylko takie poza salą lekcyjną.
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Ile jeszcze będziesz szkolić tego "księciunia"?
- Już niedługo przekażę go czynnym rebeliantom, ale tak czy inaczej, muszę go mieć na oku. - Odpowiedziałam już na poważnie. Normalnie nie przygotowuję każdego potencjalnego kandydata, ale to był zdecydowanie specjalny przypadek.
- Myślisz, że jest wart tyle zachodu? - Zapytał rozglądając się po gwarnej uliczce przed nami.
- Uwierz mi, to będzie kura znosząca złote jaja. Przywódca potwierdził mi, że jeśli zwerbuje samego księcia Maxona, będziemy mogli liczyć na wsparcie w każdej sprawie. Od planów budynków, przez klucze, po wyciągnięcie z aresztu w razie wtopy. Tyle tylko, że ja za niego odpowiadam. Chcą mieć całkowitą pewność, że można mu ufać. - Też zlustrowałam rozciągający się przed nami widok. - Z resztą nawet jeśli mówi jak postać żywcem wyciągnięta z "Przeminęło z wiatrem", to i tak załapał wiele rzeczy szybciej niż myślałam. Obserwacja idzie mu nawet nieźle, walczy prawie przyzwoicie, no i coraz bardziej wiarygodnie mówi w swojej przykrywce. - Starałam się łagodnie patrzeć na postępy Maxona, w końcu podwójne życie to była dla niego zupełna nowość. Widać było wyraźnie, że nie miał instynktu takiego jak Carter i ja, ale nigdy nie miał też potrzeby żeby go wykształcić. Tak czy inaczej, Maxon Shreave (czy też po moim szkoleniu Mayson Brown) nie był zupełnie do niczego.
- Rozmawiałaś z przywódcą rebelii osobiście?! - Mój ukochany ze wszystkiego tą informację uznał za najbardziej szokującą.
- Nie, tylko przez telefon. I miał dziwnie robotyczny głos. Pewnie używa modulatora.
- Ostrożność godna prawdziwego... - nagle urwał myśl. Od razu spostrzegłam dlaczego.
- Wyszedł. - Ulicę, którą obserwowaliśmy, mijał elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku, nasz cel. Od razu wyjęliśmy z samochodu kartonowe pudła, narzuciliśmy czapki z daszkiem i przeszliśmy do tylnego wejścia hotelu "Estrella del Sur".'Otwarte. Zero ochrony. Jasne, przecież to tylko jeden z najbardziej luksusowych hoteli w całym stanie, po co im jakieś kamery albo kłódki?' Uśmiechnęłam się pod nosem. Mijaliśmy pracowników, pytając pełnym znużenia głosem: "Czy zaopatrzenie sanitarne odłożyć tam gdzie zawsze?". Nikt nawet nie raczył zajrzeć do naszych pudeł z workami i papierowymi ręcznikami. Wchodziliśmy na górę bocznymi schodami, aż dotarliśmy do piętra 16.
Czas na show. Zdjęłam płaszczyk, odsłaniając cienką, jedwabną koszulę nocną. Następnie zsunęłam z nóg botki, zdjęłam czapkę i rozpuściłam włosy. Carter zręcznie mi w tym asystował.
- I co myślisz? - Powiedziałam zalotnie odrzucając włosy do tyłu.
- Myślę, że wprawiłabyś Angelinę Jolie w kompleksy. I jeszcze jedno... - sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Wyjął mały sztylet w karminowoczerwonej, skórzanej pochwie przyszytej do koronkowej podwiązki - To na wszelki wypadek.
Schylił się i powoli wsunął podwiązkę na moją nogę.
- Powodzenia... Pani Smith.
- Dziękuję... Panie Smith.
Ruszyłam w stronę windy, a potem do głównego holu, tak jak zaplanowałam - pewna siebie i dumna. Czując miękki dywan pod stopami i spojrzenia wszystkich na sobie, podeszłam do recepcji.
- Dzień dobry. - recepcjonista zmierzył mnie wzrokiem, z mieszanką zakłopotania i pogardy.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam malutki kłopot. - zaczęłam słodko. - Chodzi o to, że mój... - uśmiechnęłam się, spuszczając wzrok sugestywnie - ... przyjaciel, wyszedł. A ja, kiedy żegnałam go w drzwiach i chciałam pomachać mu przez okno w korytarzu, niechcący zatrzasnęłam drzwi z kartą w środku. - teatralnie wykrzywiłam krwistoczerwone wargi, starając się brzmieć bezradnie i głupiutko. Najlepsze połączenie na uśpienie czujności faceta.
- Obawiam się, że nie mogę pani pomóc jeśli nie jest pani wpisana jako gość. Pani przyjaciel może wypełnić wniosek o użycie zapasowej karty dostępu.
- Nie zrozumieliśmy się. - Kontynuowałam z uśmiechem, - Mój przyjaciel to Nicholas Lowell... z tych Lowellów. Może pan do niego zadzwonić i wyjaśnimy całą tę sytuację. Pewnie nie będzie zachwycony, że ktoś przerywa mu spotkanie... - westchnęłam cicho.
- Emm... To jest... - Recepcjonista odchrząknął. - Chciałem powiedzieć, że w drodze wyjątku mogę pomóc w tej sytuacji. Niech szanowna pani raczy poczekać. - Po dosłownie 10 sekundach mężczyzna wrócił w asyście młodej portierki.
- Joan wpuści szanowną panią do pokoju. To był numer 500...
- 529 - Powiedziałam zadowolona. - Będę niezmiernie wdzięczna.Reszta była już tylko czystą formalnością. Joan otworzyła drzwi, a ja nie potrzebowałam wiele czasu, żeby znaleźć za nimi to, po co tu przyszłam. Czarna teczka leżała pod łóżkiem. Była ciężka - w końcu zawierała 2,5 miliona w papierze. Ostrożnie prześlizgnęłam się do bocznego korytarza, gdzie mój partner szybko zarzucił płaszcz na moje nagie ramiona, a teczkę włożył do kartonu pod stos worków na śmieci. Opuściliśmy hotel wyjściem dla służby, zupełnie tak jak weszliśmy. Zupełnie tak jakby nigdy nas tu nie było.
![](https://img.wattpad.com/cover/265185349-288-k57771.jpg)
CZYTASZ
The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}
Romance"Tylko ktoś kto nie ma nic do stracenia jest w stanie zmienić wszystko, Słowiku" Co by było gdyby America Singer nie wygrała Eliminacji? Jaką cenę ma walka o wolność, sprawiedliwość i prawdę? Jak będzie wyglądać życie dziewczyny, która próbuje odnal...