Rozdział 6

49 6 0
                                    

America Singer

Ostatnie dni minęły mi w cichej rozpaczy. Po kłótni z Aspenem i jego wyjeździe czułam niewypowiedzianą pustkę. I nikt nie był w stanie jej wypełnić.
Siedziałam przed domem na niewielkiej werandzie. Bezkresne niebo oraz dźwięki natury były jedynym sposobem na poskromienie moich burzliwych myśli i uczuć.
Siedziałam skulona na małej, drewnianej ławeczce, bawiąc się w dłoni naszyjnikiem w kształcie słowika. Nie miałam w tamtym momencie ochoty na niczyje towarzystwo, chyba że tym "towarzystwem" byłyby dobre ciastka z czekoladą. Razem z May miałyśmy ogromną słabość do słodyczy.
Na moje nieszczęście słyszałam czyjeś kroki, coraz głośniej wybijające rytm o panele. Obróciłam głowę i zobaczyłam tatę wychylającego się przez framugę.
- Tutaj siedzisz, Kiciu. Mógłbym się przysiąść?
- Nie mam dzisiaj nastroju na towarzystwo. - odparłam odrobinę chłodno - Choć twoja obecność zawsze jest dla mnie kojąca...
Wysiliłam się na lekki uśmiech, który odwzajemnił. Przycupnął obok mnie i zaczął gładzić mnie po ramieniu.
- Dalej cierpisz z jego powodu.
- Miałam za niego wyjść za mąż. Trudno żebym w kilka dni zapomniała o tym, co nas łączyło - westchnęłam i dodałam cicho - choć bardzo bym chciała, żeby wszystko potoczyło się inaczej.
Wcisnęłam głowę pod szyję taty. Trwaliśmy w ciszy przez kilka minut, delektując się chwilą spokoju. Nagle przerwał milczenie:
- To minie, Słowiku. Przyjdą lepsze dni, zobaczysz. Może powinnaś pójść, oderwać się od rzeczywistości, spotkać się z ludźmi. Tylko żadnych chłopców - powiedział z udawanym wyrzutem. Zaśmiałam się lekko.
- Na tą chwilę mam ich dosyć.
Może miał rację. Może potrzebowałam chwili dla siebie, żebym przestała myśleć o ostatnich wydarzeniach. Po tym jak nie dostałam się do Eliminacji, matka nie naciskała na mnie, a ja nie miałam najmniejszej ochoty na chwilowe podejmowanie żadnych zleceń. Poza tym była jesień. W najbliższym czasie nie szykowało się żadne większe święto, co oznaczało, że i tak nie byłabym zbytnio zajęta pracą. Tak czy inaczej, faktycznie potrzebowałam jakiejś czynności, aby nie spędzić kolejnych dni podkulona na ławeczce przed domem.
- Miałbyś może ochotę na pojedynek? Ze wszystkiego, to chyba jest jedyną rzeczą, która może mi w tym momencie pomóc.
- Dla ciebie wszystko, Kiciu - powiedział ciepło i sięgnął ręką do kieszeni. - Wracając ze sklepu z farbami, znalazłem idealne miejsce do ćwiczeń. To na tyłach małego magazynu. Przestronne, a zarazem mało ludzi się tamtędy kręci. Udaj się pod ten adres - wyciągnął z kieszeni białe zawiniątko. Zmrużyłam podejrzliwie oczy, ale nie zadawałam pytań. Wiedziałam, że tata nigdy nie naraziłby nas na niebezpieczeństwo, a ja mu ufałam jak nikomu innemu. Tylko kiwnęłam głową i poszłam się szykować do popołudniowej potyczki.

Mimo że znałam nasze rodzinne miasto, nie mogłam znaleźć odpowiedniego budynku. Błądziłam uliczkami oświetlanymi przez promyki popołudniowego słońca. Co chwila zerkałam na karteczkę i na tabliczki z numerami ulic. W końcu, po dłuższym spacerze, znalazłam odpowiedni dom. Faktycznie przypominał mały magazyn. Lekko przybrudzone ściany i ciężkie metalowe drzwi oddawały charakter tego miejsca. Ku mojemu zaskoczeniu nie dostrzegałam w pobliżu taty. ‚Czy to nie tutaj miałam się z nim spotkać?'
Jeszcze raz upewniłam się, czy nie pomyliłam adresu, ale nie myliłam się. Znajdowałam się we właściwym miejscu.
Instynktownie podeszłam do wrót i z lekkim zawachaniem w nie zastukałam. Może ktoś wewnątrz mógł udzielić informacji, czy nie widział mojego ojca wcześniej w tej okolicy.
Drzwi lekko uchyliły się, jednak wciąż były zablokowane małym łańcuchem. W szparze zobaczyłam ciemnowłosego mężczyznę, w ubrudzonych ziemią ubraniach, lustrującego mnie wzrokiem.
- Dzień dobry, czy nie widział pan... - nie dane mi było dokończyć, gdyż postać przerwała mi w pół zdania.
- Hasło.
- Hasło?
- Nie ma hasła, nie ma informacji. - rzucił oschle mężczyzna i zatrzasnął za sobą drzwi.
Czułam się zagubiona i poirytowana. Już miałam jak zbity pies odejść z tego miejsca, ale wtedy przypomniało mi się coś równie bezsensownego jak cała ta sytuacja. Tata w końcu po coś mnie tu wysłał. W końcu po coś kazał mi pamętać tamte słowa...
Ruszyłam do drzwi i zastukałam energicznie.
- Hasło.
- Bonum ex malo non fit.
Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo i zamknął pancerne drzwi. Zasówa otworzyła się z cichym chrzęstem łańcucha. Wrota przede mną otworzyły się, a postać wskazała gestem ręki, żebym weszła. Na końcu ciemnego korytarza mieściły się niekończące się schody. Lekko obawiałam się zejść, mając świadomość, że idę w zasadzie w kompletne nieznane, a zakapior sprzed wejścia podążał tuż za mną. Przełknęłam ślinę i odważnie ruszyłam w dół. Po kilku minutach dostrzegłam świetlisty punkt. Przyspieszyłam kroku.
W środku panowała pogodna atmosfera. Dało się słyszeć rozmowy i pojedyncze śmiechy ludzi usadowionych przy stołach lub tablicach powywieszanych przy ścianach po obu stronach pokoju. Część osób skupiła się wokół większego, okrągłego stołu przy końcu sali. Zdawali się zajęci przeglądaniem jakichś papierów, jeżdżeniem palcami po czymś, co zdawało się być mapą Illei. Większość pochłonęła zażarta dyskusja, kilku tylko słuchało, przetwarzając zasłyszane zdania. Rozglądałam się po pomieszczeniu zaciekawiona wszystkim. ‚Co ci ludzie tu robili, co planowali, czym były te dokumenty wiszące na korkowych tablicach?' Pochłonięta przemyśleniami nie zauważyłam, jak jeden z mężczyzn przy okrągłym stole spojrzał w moją stronę.
- No no, Berks. Kogo nam tu przyprowadziłeś? Nie muszę ci chyba przypominać, jak skrajną nieodpowiedzialnością jest przyprowadzanie osób z zewnątrz - stwierdził surowo. Wtem wszelkie rozmowy ucichły, a zaciekawione spojrzenia skupiły się na naszej dwójce.
- Dziewczyna znała hasło, Auguście. Myślę, że ktoś od nas ją wtajemniczył i przysłał tutaj.
- Jak się nazywasz?
Tym razem zwrócił się do mnie.
- Jestem America Singer, Sir - powiedziałam pewnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo zdezorientowana tą całą sytuacją byłam.
August, chyba ich przywódca, mruknął pod nosem z zaciekawieniem i pomachał ręką, dając mi do zrozumienia, żebym podeszła. Kiedy zrobiłam pierwszy krok, gniewny, męski głos odezwał się po prawej stronie:
- Skąd mamy wiedzieć, że można jej ufać? Mogła równie dobrze wymusić hasło od Shaloma i podać się za jego córkę, by wejść do naszej siedziby.
Kilkoro mu zawtórowało. Słyszałam przez gwar oburzeń zdania "Dokładnie", "Ma świętą rację". Prawe ucho wyłapało zdanie, które przeraziło i oburzyło mnie zarazem "Pewnie porwała i zabiła Oscara. Zaginął tydzień temu. W końcu ma broń!"
To ostatnie zostało praktycznie wykrzyczane. Próbowałam przekrzyczeć tłum w celu obrony, ale wtem facet, do tej pory spokojnie siedzący i sączący jakiś trunek, przemówił.
- Spokojnie towarzysze. Jeżeli faktycznie jest tylko pozorantką, to chociaż dokonamy naszej zemsty. Rozpłatam ją tu i teraz na kawałki!
Zmroziło mnie, ale zachowywałam czujność. Dłoń trzymałam blisko rękojeści miecza. Człowiek wstał, wyciągnął miecz i zamachnął się. Przygotowana na to szybko wyjełam zimną stal i odparowałam atak. Oboje odskoczyliśmy kawałek do tyłu. Walka była zaciekła. Cios z lewej, obrót, zamach z prawej. Nasze ostrza zetknęły się. Mężczyzna wwiercał we mnie swoje wściekłe oczy, by potem jego wzrok powędrował na rękojeść mojego ostrza.
- Ona ma znak. - wydukał. Opuścił broń.
Nie miałam pojęcia o czym mówił, dlatego również zerknęłam na trzymaną przeze mnie rzecz. Dostrzegłam tam coś na kształt gwiazdy. Teraz wszystko stało się jasne - wisiorek ze słowikiem z "gwiezdną skazą" na tyle, nauka szermierki i wysłanie mnie tu. Mój tata to wszystko od początku planował, ale dlaczego?
Mężczyzna przepuścił mnie, abym mogła przejść na tyły sali.
Stanęłam przy stole, na wprost niego oraz dziewczyny, promiennie się do mnie uśmiechającej. Odwzajemniłam uśmiech, gdyż była dla mnie w tym momencie jedyną ostoją spokoju. Brunet w wyciągniętej, bawełnianej koszulce i czarnej, skórzanej bluzie zwrócił się do mnie:
- Zakładam, że jesteś zdezorientowana, dlatego pozwól, że wszystko ci wyjaśnię. Nazywam się August Illea, a to jest Georgia Whitaker - moje oczy zrobiły się wielkie. 'Illea?!' Mimo mojej reakcji kontynuował:
- Znalazłaś się w siedzibie rebeliantów z Północy. Uprzedzając twoje pytanie - tak, jest nas więcej. Są dokładnie dwie frakcje: z Północy jak my oraz z Południa. Z tym, że ci drudzy stwarzają poważne niebezpieczeństwo dla królestwa. Podejrzewam, że hasło podał ci twój ojciec, Shalom. On również jest zasłużonym członkiem naszej społeczności, choć nie bierze już czynnego udziału w akcjach, ale to już zapewne wiesz. W każdym razie miło nam cię powitać w rebelii - zakończył zgrabnie August, lekko rozbawiony moją komicznie wyglądającą miną. Miałam tak dużo pytań, a tak niewiele sposobności do uzyskania odpowiedzi. Kiedy tylko chciałam otworzyć usta, by wylać potok pytań, chłopak dodał:
- Pytania zadasz później, teraz obmyślamy plan kolejnej akcji. Jeżeli chcesz coś zmienić i naprawdę się do nas przyłączyć, musisz udowodnić nam, że jesteś oddana i gotowa na każdą ewentualność. Po tym odpowiem na każde twoje pytanie, a teraz ty odpowiedz na moje... Wchodzisz w to?
Zatkało mnie. Zdobyłam się tylko na bezgłośne wypuszczenie powietrza i pokiwanie twierdząco głową. Musiałam dać radę. Musiałam w tym uczestniczyć? Nazwisko "Illea", frakcje rebelii, mój ojciec rebeliantem?! Musiałam dowiedzieć się prawdy.

Nie myśląc wiele, wparowałam jak burza do przydomowej pracowni. Słysząc trzask drzwi tata oderwał się od swojej nowej rzeźby i spytał:
- Wszystko w porządku Kiciu? Wyglądasz na lekko zdenerwowaną.
- Lekko? Lekko?! Ja jestem wściekła! - Wybuchnęłam gniewem. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek podniosła głos na ojca, ale to była wyjątkowa sytuacja.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! - Kontynuowałam.
- Chciałem cię najpierw przygotować, wyszkolić na wojowniczkę. To jest niebezpieczne i nie chciałem wysłać cię w nieznane bez treningu.
- Ja to w pełni rozumiem, ale nawet nie wiesz jak zagubiona byłam. Nie pomyślałeś co by się stało, gdyby nie zauważyli gwiazdy?
Tata spuścił wzrok.
- Chciałem dla ciebie dobrze, skarbie. Wiesz, że nigdy nie posłałbym cię gdzieś, gdzie mogliby cię skrzywdzić. - Powiedział przyciszonym głosem. Wiedziałam, że naprawdę czuł skruchę.
- Sam byłem w rebelii i wiem jak to wygląda. Nie było łatwo, wszystko działo się zbyt szybko. Ale nigdy nie miałem wątpliwości, że to co robię jest w słusznej sprawie. Przepraszam, że tak długo trzymałem to w tajemnicy. - Mówiąc to położył mi dłoń na ramieniu.
- Wierzę w ciebie i to jest jedyna rzecz, którą musisz teraz wiedzieć.
Odetchnęłam głęboko, uspokajając swoje zszargane nerwy.
- Od teraz obiecaj mi dwie rzeczy - odparłam podchodząc do stołu roboczego. Tata stał, oczekując na moje dalsze słowa.
- Po pierwsze: żadnych tajemnic. - powiedziałam poważnie. Przytaknął od razu.
- A po drugie masz mnie wspierać w każdej decyzji, nieważne jaka ona będzie.
Uśmiechnęłam się, co odwzajemnił. Wyciągnęłam rękę i wystawiłam mały palec.
Zahaczyliśmy palce przypieczętowując tym samym umowę. Uradowana pospieszyłam do wyjścia. 'To będzie moja misja.'

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz