Aspen Leger
Nie widzieliśmy się prawie od miesiąca. Miałem na sobie swój oficjalny, sztywny i ciężki mundur. Nie mogłem się przebrać, byłem tuż po warcie przy głównej pałacowej bramie, od której udanie się do żołnierskiego baraku zajmuje zdecydowanie zbyt wiele czasu, który mógłbym spędzić ze swoją ukochaną. Dojrzałem Mer przecinającą ulicę swoim zdecydowanym krokiem. Zdążyła jedynie wypowiedzieć moje imię. Chciałem odpowiedzieć jej czymkolwiek, ale nawet powierzchowne przywitanie nie było w stanie wydobyć się z mojego gardła. Miałem w nim dławiącą gulę smutku i przede wszystkim zalegającej już od dawna tęsknoty za Americą. Bez słowa podniosłem ją do góry i zakręciłem. Jej fantastyczne, ogniste włosy niemal z westchnieniem opadły na moje barki, a tuż za nimi powędrowały rozgrzane policzki i usta. Pocałowałem Mer z niewyjaśnioną gwałtownością i pretensją, a ona odpowiedziała równie zaciekle. Gdy przycisnąłem jej ciało do pnia drzewa, poddała się swobodnie, tuląc mnie w swe drobne ramiona, a ja niemal rozpłynąłem się w naszym uścisku. Staliśmy tak przez długą chwilę w wieczornym półmroku, niekonsekwentnie opanowując nasze oddechy i emocje. W końcu lekko odsunąłem się i wyprostowałem.
- Dzień dobry, moja księżniczko. - Wprost nie mogłem nasycić się widokiem najważniejszej osoby w moim życiu.
- Aspen, tyle się zmieniło, odkąd... - chwyciłem dziewczynę zdecydowanie za dłoń i pociągnąłem ku skrytemu między wynędzniałymi drzewami kocykowi. Stał na nim jedynie mały worek z butelką soku oraz pudełeczkiem dorodnych i słodkich kawałków świeżej dyni. America roześmiała się serdecznie.
- Wiesz, teoretycznie nie musimy już ukrywać się w żadnych ciemnych zakątkach, a przynajmniej nie przed moimi rodzicami. - Faktycznie, cała „konstrukcja" do złudzenia przypominała nasz ciasny, przytulny domek na drzewie. Moje przywiązanie do tamtego miejsca podświadomie wpłynęło na skromny, ale sentymentalny wystrój.
- Zamierzam ukrywać cię do końca moich dni. - Znacząco przycisnąłem jej dłonie wprost w miejsce, gdzie moje serce biło gwałtownie. Usiedliśmy w wyjątkowo pięknej ciszy. W oddali było słychać jedynie szum śpiącego miasta, ale było ono daleko od naszych myśli i pewnych, zdecydowanych serc. Nie mieliśmy natłoku żadnych niezbędnych pytań, jak zawsze swobodni.
- Tak się cieszę, że cię widzę. W tym mundurze wyglądasz naprawdę nieziemsko. - westchnęła z więcej niż lekkim uśmiechem.
- Teraz wszystko układa się tak jak powinno, Mer. Ty zaczęłaś niezależnie robić to, co kochasz, a ja dzięki Tobie znalazłem niesamowitą pracę. Jesteśmy tu razem, Mer! - czułem, że byliśmy sobie prawdziwie przeznaczeni. To była najpiękniejsza chwila od kilku tygodni. - A ty, ślicznotko, będziesz chodzić w eleganckich sukniach, jak te wszystkie dziewczyny, które marzą, by zostać królową. - Delikatnie musnąłem Americę w policzek i pozwoliłem, by ułożyła się ostrożnie na moim ramieniu.
- Aspen, muszę ci coś powiedzieć. - usiadłem, ogarnięty jeszcze aurą wspólnego szczęścia.
- Mój ojciec jest Północnym. A ja byłam do tego nie bezpośrednio przygotowywana przez lata. Sam widziałeś - szermierka, te wszystkie gwiazdy...
- Mer, o czym ty mówisz? - zaskoczony, nie byłem w stanie jej w ogóle zrozumieć, a tym bardziej zatrzymać.
- Ja nareszcie mogę coś zmienić, wreszcie poczułam, że to co robię, ma sens! Odkryłam siebie, tą prawdziwą, tą pełną Americę. Należę do Rebelii. Naprawdę od niedawna, choć czuję, jakbym była tu od zawsze...
Milczałem, próbując zrozumieć choć skrawek jej wybuchowej wypowiedzi. ‚Shalom był rebeliantem? A teraz... moja Mer? Godzinami słyszałem, że rebelianci to największe zagrożenie w naszym kraju...'
- Ja realnie poczułam, że to, co robię, jest właściwe, ale nie potrafię się jeszcze do tego przystosować...
- Mer, zaczekaj, o czym ty w ogóle mówisz?! - zacząłem się denerwować.
- Wszystko ci wytłumaczę...
- Nie pozwolę ci się tak narażać. - Wstałem raptownie. America zmrużyła oczy.
- To jest tylko i wyłącznie moja decyzja, Aspenie. I chcę to zrobić, czy ci się to podoba, czy nie. - Odwróciłem się, gorączkowo łapiąc się za kark.
- Ja nie wyobrażam sobie momentu, w którym twarzą w twarz staniemy i skrzyżujemy miecze, Americo!
- Nie jestem twoją cholerną księżniczką, którą ciągle musisz ratować przed całym światem! - Stałem jak wmurowany.
- To chyba jest dla nas za dużo. Przemyślmy to na spokojnie. - odwróciłem się do niej i złapałem jej twarz i rozgorączkowane policzki w dłonie.
- Powiedziałam ci jasno to, co czuję. I jeśli tego nie akceptujesz, to może powinniśmy zrobić sobie przerwę.
To wszystko działo się tak szybko. Zbyt szybko... Zaniemówiłem. Nie byłem pewien, ale drobna łza wypłynęła z jej kącika oka.
- Chciałbym się tobą wreszcie zaopiekować, wiesz, że mogę. - ‚Jak nigdy wcześniej.'
- Nie musisz mnie chronić. Ja sama chcę walczyć, chcę chronić innych. Czuję, że właśnie to było mi przeznaczone. Aspenie, nie rezygnuję z nas, ja chcę tak jak ty wypełnić swój obowiązek. - była wyraźnie roztrzęsiona.
Wstałem i rozpiąłem górną część munduru. Dziwnym trafem nagle teraz zaczęła być zbyt ciasna i uwierająca. Wyszedłem z naszego kącika powolnym krokiem, podziwiając pierwsze pojawiające się na niebie gwiazdy. Były blade i małe.
- Boję się o ciebie. Ale nie mogę cię zatrzymywać. Tak bardzo cię kocham, Americo. - naprawdę nie byłem przygotowany do tak szybkiej, poważnej rozmowy. Nie byłem przygotowany, by znowu stracić Mer... nie po tak krótkim czasie.
Czułem, że podeszła do mnie. Wtuliła twarz w moje napięte plecy i wyszeptała:
- Kocham cię. Zobaczysz mnie jeszcze lepszą.Cały następny dzień stałem na warcie, wpatrzony w oślepiające promienie zimnego, listopadowego słońca. Zamglone niebo sprawiało, że powietrze nienaturalnie stało w miejscu i sprawiało, że pałacowa cisza stawała się nie do zniesienia.
To wszystko działo się w tak błyskawicznym tempie, że nie mogłem sobie przypomnieć, czy w ogóle spotkałem się z Americą. Nie porzuciła mnie, wiedziałem to, ale zostawiła, tak bardzo spragnionego jej widoku w momencie, gdy żarliwie tego potrzebowałem.
- Jestem już w tym na tyle dobry? - zza wielkiego klonu przy wąskiej alei królewskich ogrodów wyłonił się wyjątkowo zręcznie ukrywający się Maxon. ‚Naprawdę go nie zauważyłem?' W myślach karciłem siebie za tak głupią wpadkę.
Potrzebowałem ciszy. Ciszy i spokoju. I choć książę nie należał do osób, których nie chciałbym widzieć, nie miałem najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rozmowy.
- Jesteś w tym tak dobry, że może któregoś dnia wykradłbyś klejnoty koronne... a nie, czekaj. - Maxon roześmiał się najciszej jak mógł. Przysiadł na skraju alei i nie było go widać z żadnej innej strony. Wyglądał zupełnie inaczej niż w klasycznym, „telewizyjnym" wydaniu. Bez makijażu wyglądał naprawdę młodo i rześko, a delikatna broda sprawiała, że był podobny do swego ojca.
Po chwili dodałem niepewnie:
- Czy nie jest trochę za wcześnie na królewskie wymykanie się? - rozejrzałem się jeszcze raz kontrolnie.
- Mam dzisiaj wolne od kobiet. - wyjął wyraźnie zadowolony z obecnej sytuacji zwykły aparat fotograficzny i zaczął go nastawiać. Westchnąłem zmieszany. To wyznanie zdecydowanie bardziej pasowało do mojego stanu emocjonalnego.
- Och... ja zdecydowanie też.
Nie byłem pewien, czy moje zwierzenia nie są zbyt bezpośrednie w stosunku do księcia. ‚Zakolegowałem się z Maxonem Schreave'm? TYM Maxonem Schreave'm?'
- Co się stało? - wyraźnie zaciekawiony nacelował obiektyw na mnie, poczułem się nieswojo.
- Moja ukochana... chyba się rozstaliśmy. Sam nie wiem. Nie, nie wiem, po co ci to mówię. To znaczy tobie - książę...
- Daj spokój z tymi tytułami, jesteś jedynym facetem, z którym nie muszę tutaj gadać o dokumentach, kraju i innych ważnych sprawach... ale bardzo mi ciebie szkoda. Widzę, że jesteś naprawdę zasmucony. - ‚Jestem zdruzgotany.'
Popatrzył na mnie teraz znad obiektywu i przyjacielsko uśmiechnął się. Oczywistym było, że ma już dość „ważnych rozmów", ale w jego luźnych pogawędkach także kryło się jakieś zmęczenie. Ważne, luźne... ale nie dla niego.
- Niedługo osobiście zaproszę cię do siebie. Mam 35 zmartwień do wzięcia, któraś na pewno zechce takiego przystojniaka.
- Czy też są tak niepokorne? - zaśmiałem się w duchu, czując jednocześnie lekkie ukłucie. Maxon, zamyślając się, potargał lekko swoje miodowe, niesforne włosy.
- Większość z nich jest przy mnie naprawdę grzeczna i opanowana, na przykład Kriss Ambers, piękna dziewczyna... Anna Farmer wylała herbatę na jednego z gwardzistów, więc strzeż się jej... Samantha także lubi fotografię, a Marlee trochę mnie przeraża, czasem nie wiem o czym do mnie mówi...
- Była tam jakaś Marlee? - próbowałem zapamiętać nazwiska kandydatek, ale tej nie kojarzyłem.
- Mia. Chodziło o Mię... - wyraźnie się zmieszał. - A Celeste jest... bardzo pewna siebie, szczególnie podoba się mojemu ojcu, ale słyszałem o niej różne rzeczy. - westchnął - Szczerze mówiąc, muszę je jeszcze bliżej poznać, to dopiero początek.
- Chyba na razie skupię się na swoich obowiązkach. - dodałem po chwili.
- A propos... chciałem... Normalnie nie prosiłbym o to żadnego z gwardzistów, ale mogę ci zaufać, prawda?
- Oczywiście.
- Czy mógłbyś mieć oko na Celeste? Przynajmniej na jakiś czas. Dowiedziałem się, że ma... problemy. Z alkoholem. - ta prośba bardzo mnie zaskoczyła. Maxon musiał mi naprawdę ufać, powierzając coś takiego.
- Będę jej pilnować jak siostry. - odpowiedziałem zdecydowanie. - W końcu mam ich aż 7.
- Dziękuję. - odruchowo klepnąłem go w ramię, a ten, choć zaskoczony, uśmiechnął się. Chłopak mimo wszystko był dla mnie odetchnięciem w całym panującym chaosie. Jedynym, co mogło odciągnąć mnie teraz od negatywnych uczuć, była praca.
- A więc musisz mnie obowiązkowo odwiedzić.
Uśmiechnąłem się szczerze po raz pierwszy tego dnia. Maxon wstał i razem zmierzaliśmy w stronę tajnego wyjścia z pałacowego świata jak gdyby to był normalny spacer na skraju ogrodów. O tej porze roku zaczynały zapadać w długi sen, mimo to nie tracąc swojego naturalnego piękna.
- Możesz na mnie liczyć.
CZYTASZ
The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}
Romance"Tylko ktoś kto nie ma nic do stracenia jest w stanie zmienić wszystko, Słowiku" Co by było gdyby America Singer nie wygrała Eliminacji? Jaką cenę ma walka o wolność, sprawiedliwość i prawdę? Jak będzie wyglądać życie dziewczyny, która próbuje odnal...