Rozdział 45

16 1 0
                                    

America Singer

Przemierzałam chyba setny już korytarz w tym ogromnym pałacu. Mimo że nie pierwszy raz byłam w siedzibie rodziny królewskiej, gubiłam się w labiryncie długich holi i rozległych komnat. Dalej czułam buzującą w moich żyłach adrenalinę. Ona zagłuszała moją trzeźwość myślenia.
Południowcy zostali odparci dobre kilka godzin temu, a ja wciąż tułałam się w poszukiwaniu jedynej osoby, którą chciałam w tym momencie zobaczyć żywą.

Ze skrzypnięciem otworzyłam kolejne drzwi, zauważając że pomieszczenie przekształcono na szpital polowy. Śnieżnobiałe łóżka rozciągały się wzdłuż przeciwległych ścian. Większość zajmowali ranni otaczani opieką pielęgniarek.
Domyślałam się, że przyszły król nie znalazłby się w zwykłym skrzydle szpitalnym. Nie miałam jednak wyboru, w tamtym momencie musiałam chwytać się wszystkiego.
Ruszyłam wąskim przejściem między rzędami łóżek, przyglądając się każdej napotykanej osobie. Nagle w oddali zobaczyłam znajomą sylwetkę.
- Aspen? - nie mogłam powstrzymać przypływu emocji. Gdy tylko chłopak odwrócił się w moją stronę, rzuciłam się biegiem w jego stronę.
Ukryłam go w szczelnym uścisku, nie mogąc powstrzymać zbierających się w kącikach moich oczu łez szczęścia.
- Nareszcie jakaś znajoma twarz. - dodałam, przyglądając się jego zmierzwionym włosom. Wyglądał niemalże identycznie jak wtedy, gdy go zostawiłam na balu.
- Cieszę się, że dalej tu jesteś. - uśmiechnęłam się, co odwzajemnił.
- Też się cieszę, że cię widzę. Wiem, że jesteś twarda, zawsze byłaś.
Mimowolnie na te słowa poczułam wewnętrzną dumę.
- Ale mimo wszystko muszę się upewnić, czy nic ci nie jest. - zlustrował mnie od stóp do głów, szczególnie zawieszając spojrzenie na przyschniętych już śladach krwi, przyzdabiających poszarpaną już balową kreację.
- To nie moja krew. Zbyt ciężko harowałam, żeby dać się tak po prostu zabić jakiemuś południowcowi.
Aspen zachichotał. Miałam tylko nadzieję, że wiedział iż nie żartowałam. Jednakże nie po to tu przyszłam.
- Aspenie, nie widziałeś może Maxona? Od kilku godzin próbuję go znaleźć, ale ten pałac jest horrendalnie wielki i to jest pierwsza komnata, w której spotkałam żywą duszę.
- Jego tu nie ma, Ami - odpowiedział niemal natychmiast, a ja myślałam że serce wyskoczy mi z piersi.
Aspen musiał zobaczyć strach w moich oczach, gdyż równie szybko dodał:
- Spokojnie. Nie ma go tu. To oczywiste że nie położonoby księcia z innymi. Jest w swoich komnatach. Zaprowadzę cię do niego. Twoje umiejętności nawigacyjne, jakby to ująć, nie przystają do umiejętności bitewnych.
Uśmiechnęłam się lekko. Bez dłuższej zwłoki chłopak wyminął mnie, a ja żwawo za nim podążałam.

Kiedy skręcaliśmy w kolejne zaułki odnosiłam wrażenie, jakbyśmy kręcili się w kółko.
Po kilku minutach szybkiego marszu, które w mojej głowie wydawały się wiecznością, dotarliśmy przed białe, podwójne drzwi. Po obu ich stronach stali gwardziści, którzy na widok Aspena zasalutowali i otworzyli przed nim drzwi. Ten przepuścił mnie przodem i gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia zatopiłam się w tych orzechowych tęczówkach. To była ostatnia rzecz, którą zobaczyłam w wyraźnym kształcie, zanim cały świat zaszedł mgłą.
- Maxonie!

Rozkoszowałam się promieniami słońca, przyjemnie łaskoczącymi moją skórę. Siedziałam wygodnie oparta o miękkie obicie szezlongu, pochłaniając linijka po linijce tekst kolejnego edyktu.
Od wydarzeń z rebeliantami z południa minęły zaledwie dwa dni, a tępo z jakim trzeba było wydawać kolejne zarządzenia nabierało na sile.
Dlatego teraz siedziałam z blondwłosym i robiłam co mogłam, żeby pomóc mu uporządkować wszystko po zakończeniu wojny i ostatnim ataku.
Co jakiś czas słyszałam, jak Maxon wzdycha głęboko znad sterty dokumentów czekających na ich rozpatrzenie.Przeniosłam wzrok z kartki na sfrustrowaną twarz chłopaka.
- Wezwać pokojówkę i poprosić ją o przyniesienie nam herbaty? Zdecydowanie zasłużyłeś na przerwę. - zmieniłam pozycję na meblu tak, by całym ciałem być zwróconą do niego - Tym bardziej, że co chwilę wzdychasz, przez co sama nie mogę się skupić.
Maxon podniósł wzrok na mnie. Wyraźnie dostrzegałam iskierkę rozbawienia.
- Proszę mi wybaczyć, że przeszkadzam ci w skupieniu, moja miła.
Skrzywiłam się na to określenie, co wywołało chichot księcia.
Podniosłam pierwsze co wpadło mi w ręce, czym okazał się ołówek, i zamachnęłam się w kierunku chłopaka. Przedmiot uderzył z cichym stukotem o ścianę, tuż nad głową Maxona.
Moje oczy napotkały jego zszokowane, i jednocześnie psotne, spojrzenie. Powoli wstał, prezentując przede mną swoją umięśnioną sylwetkę, ukrytą pod dopasowaną białą koszulą. Przygryzłam delikatnie dolną wargę, lustrując go od czubka głowy po krawędź biurka. Z szelmowskim uśmiechem wskazał na mnie grożącym palcem.
- Panienko Singer, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale podniesienie ręki na króla to zdrada stanu. - rzekł groźnie.
Pochyliłam się w jego stronę.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - zapytałam z uniesioną brwią i wyzywającą nutą w głosie.
Na jego twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech.
- Cóż, będę zmuszony schwytać i ukarać uzurpatorkę. - po tych słowach obszedł mahoniowy mebel. Z prędkością błyskawicy ruszyłam do kominka, chwytając zdobiony pogrzebacz. Wymierzyłam go prosto w pierś chłopaka. Ten zaśmiał się i cofnął się pod ścianę, by również uzbroić się w coś na kształt broni.
Stanęliśmy naprzeciw siebie.
Maxon zrobił pierwszy ruch. Zamachnął się swoją, co spotkało się z moim odparciem. Kolejny cios, unik. Wcelowałam w jego ramię, co on sprytnie odparł. Tańczyliśmy tak wokół aż do chwili, gdy skoczyłam z pół obrotu. Chciałam się odsunąć, lecz ciepła ręka oplotła mnie wokół talii i przyciągnęła do siebie. Z moich ust wydobył się pisk.
Wtedy usłyszałam dźwięk naciskanej klamki. Oskoczyłam od Maxona jak oparzona. Odruchowo schowałam również mój oręż za plecami.
Do komnaty wparował gwardzista z szablą celującą prosto w nas.
- Wasza Wysokość, czy wszystko w porządku? Usłyszałem pisk.
Moja twarz musiała zrobić się biała jak ściana. Usta Maxona wygieły się w delikatnym uśmiechu.
- Wszystko w jak najlepszym porządku, gwardzisto Palmer. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za twoje oddanie oraz czujność.
Gwardzista nie drążył dalej. W pośpiechu ukłonił się i wyszedł, zostawiając nas z echem skrzypiących zawiasów rozbrzmiewających w uszach.
Nastąpiła chwila ciszy. Nasze spojrzenia się spotkały i momentalnie pomieszczenie wypełnił śmiech. Oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz