Rozdział 26

25 5 0
                                    

America Singer

Naszła mnie chęć, zdjęcia hebanowej peruki, co skończyło się nieprzyjemną plątaniną ze wsuwkami do włosów i resztkami kleju charakteryzatorskiego.
- Au, au, auć. - trzeba było z tym poczekać do powrotu.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Poradzę sobie... - kiedy odwróciłam głowę i miałam okazję spojrzeć w jego oczy, zobaczyłam ten sam wzrok, ale należący do kogoś zupełnie innego. - ...wasza wysokość. - szepnęłam pod nosem.
- Nie, proszę, mów mi po imieniu. Ja... nie chciałem doprowadzić do takiej sytuacji, ale byłem...
- Spójrz!
Słowa chłopaka rozmyły się, gdyż w oddali usłyszałam huk. Działo się coś złego. Za oknem dostrzegłam dym i wytężając wzrok... nie miałam pewności. Tam jest jakaś bitwa? Jeśli to nie nasza akcja, to znaczy, że... Cholera! Południowcy!
- Hej - odwróciłam szybko się do kierowcy. - Co tam jest? Tam po prawej?
- Jakieś małe miasteczko. Nie pamiętam nazwy, ale coś mi się obiło, że słynie z włókiennictwa. - odezwał się czterdziestolatek.
- Skręć tam! - rzuciłam od razu.
- Na pewno?
- Na pewno. - uprzedził mnie książę, również wyglądający przez okno. - Jeśli Południowcy przypuścili atak, musimy coś zrobić.
- To bardzo istotna misja, nie możemy...- zaczął kierowca, co szybko przerwałam.
- Nie możemy pozwolić niewinnym tkaczkom walczyć z uzbrojonymi, żądnymi krwi rebeliantami.
Po moich słowach auto zmieniło kurs. Szybko zaczęły docierać do nas krzyki. Ludzie uciekali ze wszystkich stron. Niektórzy tłoczyli się albo kogoś szukali. Nieliczni biegali z bronią i furią w oczach. Łatwo poznać, kto był z Południa.
Za chwilę coś uderzyło w tylną szybę. Coraz szybciej mknęliśmi to przodu, ze świadomością kierowania się do paszczy lwa.
- Mamy towarzystwo. - powiedziałam, łapiąc za broń. Mój partner zabrał torbę z dziennikami i wszyscy przygotowaliśmy się do opuszczenia minivana. Druga szyba huknęła, tym razem pękła.
Wyskoczyłam z mieczem skierowanym na faceta w ciemniej, zimowej kurtce. Odbił mój cios szybko, ale bez precyzji. Udało mi się drasnąć go w przedramię. Poirytowany odskoczył i natarł na mnie jak dziki bawół. Skupiłam całą swoją siłę, żeby nie pozwolić sobie na odchylenie miecza.
- Ami, za tobą! - krzyknął przyjaciel.
Błyskawicznie cisnęłam łokciem w żebro napastnika, szykującego atak od tyłu. Odwinęłąm się dokoła i wbiłam ostrze w poprzedniego. Typ za mną uderzył z boku, trafiająć w ramię. Zachwiałam się. Przeciwnik, nie marnując czasu, wyprowadził ostry cios. Sparowałam go ostatkiem sił. Szable znów strzeliły. Kątem oka dostrzegłam jak Maxon został mocno pocharatany, ale nie dawał tego po sobie poznać. Zrobiłam to samo. Okręciłam ostrzem niespodziewanie i udało mi się pozbawić przeciwnika broni. Nie dawał za wygraną. Przeskoczył, w kierunku szabli, ale zręcznie trafiłam go w udo.
Po dwóch sekundach spokoju, dostrzegłam jakiegoś młodego mężczyznę z dzieckiem na rękach w otoczeniu Południowców. Wyciągnęłam broń od dopiero co poległego przeciwnika i pognałam do przodu ile sił w nogach.
Pierwszy cios chybiony, niepotrzebnie zwracający uwagę. Zaraz potem szybkie parowanie z kolejnym i unik z lewej przed następnym. Było ich sześcioro, z czego dwie kobiety. Zza trzaskającego ostrza dostrzegłam zamach. Rzuciłam się na ziemię i przetoczyłam w kierunku atakowanego mieszkańca.
- Hej ty! Łap! - wyrzyknęłam, rzucając dołem wykradzioną szablę. Złapał, i na moje szczęście, był na tyle silny i zdeterminowany, żeby chociaż skutecznie rozproszyć napastników. Podniosłam się, cudem unikając szybkich zamachów niskiej szatynki. Była cholernie zwinna i w dodatku miała przewagę liczebną. Dodałam więcej siły do ataków. Szybki cios. 'Szlag!' Kolejne parowanie. W tej chwili obok mignęła znajoma twarz. Trzaski stali nacierały z każdej strony. Dwóch padło. Przeciwniczka zawachała się. 'Teraz!' Osunęła się na ziemię wśród obfitych, czerwonych plam.
- Uciekajcie! - rzuciłam, gdy krąg się rozbił i mieszkaniec miał szansę. Ruszuł z miejsca, trzymając dziecko na plecach, wspierając się mieczem.
- Tam! - przyjaciel wskazał na zawalający się budynek.
Dobiegliśmy już do ruiny kamiennej ściany, którą Mayson, bez wachania złapał. Powoli zaczął unosić ciężar, a ja rzuciłam się na dół, żeby wyciągnąć półprzytomnego chłopczyka.
- Wszystko w porządku? - lekko poklepałam go po policzku, na co ten ocknął się z zamroczenia i zaczął uciekać od przeraźliwych hałasów, grzmiących za nami.
- Musieli podpalić jakąś fabrykę. - wysapał Maxon, dławiąc się pyłem. Syknął parę razy, próbując opanować spartański ból i biec do przodu. Jego biała koszula przesiąknęła krwią w prawie każdym miejscu. Na piersi chłopaka odznaczał się jedynie czarny pasek od torby z dziennikami. Zapewne była okropnie ciężka.
Na ulicy wypełnionej dymem oraz krzykiem mieszkańców, udało nam się przystąpić do ewakuacji tych, których jeszcze mogliśmy. Staraliśmy się skupiać ich w grupki. Działaliśmy trochę na ślepo. Na szczęście miastowi byli pchani przez instynkt w bezpiecznym kierunku.

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz