Rozdział 24

21 5 1
                                    

Marlee Tames

Pochyliłam się nad stołem pełnym papierów, żeby zebrać myśli. Przecisnęłam się przez szerokie ramiona szóstki strategów.
- Nie! Ta prowokacja jest pozbawiona sensu. - powiedziałam zdecydowanie.
- Sugeruję przeniesienie czwartej falangi bardziej w głąb. Wtedy będzie druga fala uderzeniowa, jeśli siły królewskie poślą po posiłki. - wypowiedział się straszy facet.
- Jakie ryzyko otoczenia, jeśli natarcie nastąpi z północnego wschodu? - zapytał August, drapiąc się po brwiach.
- Prawdopodobnie odetną nam część zachodnią, ale nie powinni przedostać się dalej. Ostatecznie pozostanie nam droga wodna. - dodał inny typ.
- Jeśli ktoś lubi serfować po krach lodowych. Przypomnę, że najważniejsza część tego planu to wykradzenie dzienników. - wtrąciłam.
- Jeśli prowokacja zostanie przeprowadzona wystarczająco szybko, uda nam się odwrócić uwagę od centralnych części pałacu i...
- I nic z tego nie wyniknie. Król jest ostatnio zbyt skrupulatny w kwestii ochrony, żeby mysz mogła się prześlizgnąć, a co dopiero grupa niewystarczająco uzbrojonych Północnych. Gdyby nawet puścić z dymem cały zamek, to komnata Clarksona i jego skarbiec pozostaną nietknięte. - ucięłam dyskusje.
- Mamy silną wtyczkę w środku. - zaczął August.
- I powinnyśmy się na niej skupić. - wzięłam zakreślacz z pojemnika. - Podaj mi plan strefy lewej C i lewej C3.
- Huh. Kto do cholery nadał ci stanowisko kierownicze? - Sir Quentin stanął nade mną i próbował skarcić swoim srogim wzrokiem. To była efektowna sztuczka, zwłaszcza w przypadku kogoś tak horrendalnie wysokiego. Jego żałośni żołnierze zwykle zamierali, opuszczali głowę albo zastygali bez słowa. 'Nie licz na to ze mną.'
- Hmm. A kto do cholery zdobył te plany, których wasze plutony jakoś nie mogły wykraść przez ostatnie 25 lat? - Z premedytacją mówiłam mocnym półszeptem, żeby ten mizogin musiał się do mnie nachylić. Ci którzy usłyszeli, uśmiechali się pod nosem, a kiedy odwróciłam się do stołu, moim oczom ukazała się wspomniana mapka lewej strefy.
- Jak mówiłam, król ma osobowość wysoko egotyczną, a także obsesję na punkcie kontroli. Paradoksalnie TO jest jego największa słabość. Kiedy wydaje mu się, że ma pełną kontrolę najłatwiej go podejść. Tutaj można przeprowadzić osobę, która pokręci się, jak gdyby nigdy nic, skręci tu i zejdzie tędy... - zakreślałam kierunki precyzyjnie, aż doszłam do najważniejszego - stąd weźmie przygotowaną torbę i potem tu dołączy nasz człowiek wewnątrz. Tuż przed drzwiami.
- Czy dobrze rozumiem, że cały koncept opiera się właściwie na jednym rebeliancie? - burknął, ktoś z tyłu.
- Jasne, że nie. Samotny mężczyzna kręcący się dookoła wzbudziłby podejrzenia. - oznajmiłam tą jak najbardziej oczywistą zależność. - Natomiast drobna, urocza dziewczyna w pięknej sukni, w wieku jednej z kandydatek Eliminacji... Nic nie wzbudzi czujności strażników i dzienniki będzie można wynieść praktycznie na widoku wszystkich.
- Co to w ogóle za pomysł? Auguście, chyba nie bierzesz tego pod uwagę? Nastolatka w sukieneczce ma wykonać robotę dla prawdziwych żołnierzy, którzy... - telefon przerwał generałowi manifestowanie swojego oburzenia. 'Ojej, jaka szkoda'.
August podniósł słuchawkę. Wyraźnie zdziwiony tym co usłyszał, odłożył ją, po czym ogłosił:
- Dziękuję wszystkim za naradę. Proszę zostawcie nas samych. - miałam zaszczyt podziwiać miny tych, którzy zdążyli usłyszeć, jak ich przełożony cicho dodaje: "Przepraszam generale Quentinie, miałem na myśli siebie i Marlee".
Gdy zostaliśmy sami, zapewniłam, że jest dziewczyna, która sobie poradzi z tą akcją. Rozmówca analizował pałacowe plany korytarzy z dużym niezdecydowaniem.
- To zupełnie nie w moim stylu. - mruknął.
- Wiem.
- Ryzykowne.
- Wiem.
- I może zadziałać.
- Również wiem.
- Szef jest gotów dać ci zielone światło.
- Coś go powstrzymuje?
- Marlee, powiedzmy sobie szczerze, ty jesteś wyjątkiem od każdej reguły. Normalnie nie dopuszcza się szeregowych rebeliantów do tego stołu, a ty teraz planujesz całą akcję. Nawet nie jesteś formalną rebeliantką. Zgodziliśmy się na ten "układ" dlatego, że jesteś dobra, ale twoje metody... Co, jeśli działają tylko i wyłącznie w twoim przypadku?
W jakimś sensie miał rację. Nie potrafiłam być długo w jednym miejscu. Kiedy chcieli mnie przyjąć do szeregów, odmówiłam, stwierdzając, że nie lubię zobowiązań długoterminowych. Dogadaliśmy się i czasami świadczyłam im przysługi specjalne, do których nikt od nich się nie nadawał. W zamian za to Carter i ja mogliśmy liczyć na pomoc w razie wpadki. Raczej nigdy nie angażowałam się w sprawy Północy na poważnie. Nigdy nie widziałam, żeby ich działania miały jakiś wielki rezultat, ale w tym momencie mogły mieć.
- Nie ufasz mi tak jak swoim ludziom. Okej. Nie zamierzam cię przekonywać, że tym razem nie odjadę, że bardzo mi zależy i tak dalej. - odpowiedziałam bez owijania w bawełnę - Ta misja ma szansę powodzenia. Ja chcę ją zrobić. A jeśli chodzi o Americę i Maxona, są gotowi i ufają mi całkowicie. Możesz zadzwonić do przywódcy i mu to powiedzieć.
August zebrał kilka kartek z planami i dokumentami. Na odwrocie jednej z nich zapisał 9 cyferek.
- Rozplanuj to do końca i opracuj szczegóły. Jak to zrobisz będziesz mogła sama zadzwonić do przywódcy. - włożył papiery do szarej teczki i ostrożnie mi ją podał. - Chyba nie muszę mówić jak bardzo tajne jest to wszystko.
Uśmiechnęłam się i podeszłam do wieszaka w rogu pomieszczenia. Spojrzałam na wielkie poziome lustro na bocznej ścianie.
- On tam jest, prawda? Za lustrem weneckim. - Powoli zbliżyłam się do lustra.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Widzę, że nigdy nie tracisz czujności, szefie. - nie odrywałam wzroku od lustra. Nie wiedziałam gdzie dokładnie znajdują się oczy osoby, do której mówię, więc patrzyłam w swoje. - Szanuje to. Jak już uda nam się odwrócić ten kraj do góry nogami, pogadamy tobie tête-à-tête, zgoda?
Gdy zza lustra wydobyło się ciche stuknięcie, odeszłam, chwyciłam torebkę i skierowałam się do wyjścia. 'Biorę to za "tak".'

Ponieważ Carter wrócił do domu w kiepskim nastroju, a ja całymi dniami byłam pochłonięta planowaniem, zdecydowaliśmy się na małą wycieczkę. Nie chciał mi powiedzieć dokąd jedziemy. W ogóle mało mówił. Zamknęłam oczy i otworzyłam je dopiero gdy się zatrzymaliśmy przy jakimś lesie. Przeszliśmy pieszo kawałek. Teoretycznie krótki, ale kiedy jedynym źródłem światła jest zapalniczka, można stracić orientację. Ja na pewno ją straciłam. Lepiej się odnajduję wśród świateł.
- Nie bój się, kochanie.
- Kto powiedział, że się boję?
- Teraz w prawo i... jesteśmy.
Kiedy opuściliśmy ciemny gąszcz, przestrzeń była zjawiskowa. Stałam na wielkim klifie, pod którym rozciągał się nieziemski widok na miasto, które nigdy nie śpi. Gdzie kiedyś stał napis "Hollywood". Dziś została tylko naderwana literka "H", którą musiało z obu stron podtrzymywać wysokie rusztowanie.
Zanim rozejrzałam się dookoła, Carter pociągnął mnie za nadgarstek w kierunku owej konstrukcji.
- Jesteś tego pewien?
- Ufasz mi?
Nie musiałam odpowiadać. Postawiłam nogę na pierwszym metalowym pręcie, potem drugim i szybko dostaliśmy się na samą górę.
- Strasznie tu wąsko. A poza tym, jesteśmy jakieś 600 metrów nad ziemią. - ścisnęłam mocniej jego dłoń, wiedząc że pół metra dzieli mnie od mrocznej przepaści.
- Będę cię trzymał. - oplótł mnie w tali. Sam trzymał za drąg.
Z wysuniętej części, na której stałam, mogłam podziwiać miasto ze snów. Gdyby tylko to było ono... Wzięłam głęboki wdech, pod którym uścisk chłopaka się rozluźnił. Inaczej wyobrażałam sobie tą chwilę. W sumie to nie wiem dlaczego spodziewałam się, że poczuję magię, której już dawno tu nie było.
- Czasami zapominam o tym, jak bardzo nienawidzę tego kraju. - westchnęłam cicho. - Za to, że zniszczyli cały jego charakter.
Nawet jeśli rebelianci zniosą klasy i naprawią co się da, Illea jest zupełnie pusta. Jazzowe melodie Gershwina, które fruną przez pełne kolorów ulice Broadwayu... Pomiędzy życiem zwykłych ludzi przeglądających się z rozmarzeniem w witrynach Tiffany'ego, jedzących okropne hot dogi, chodzących na sobotnie randki do kina i uparcie przekonujących sąsiada, że na ich lokalnym boisku rośnie drugi Joe DiMaggio. Nikt już tego nie przywróci.
- Ja też go nienawidzę. - ukochany chwycił mnie mocniej i przycisnął do siebie. - Jeśli władca zabrał nam wszystko, to my odbierzemy mu jeszcze więcej. A najlepiej by było obrócić to wszystko w popiół...

The Nightingale {Selection Retelling - Rywalki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz