Rozdział 48

33 4 0
                                    

     — Miałeś trzymać się z daleka! — krzyknął na mnie Tor. Zaskoczył mnie ten jego porywczy wybuch złości.

— Przecież nie zbliżałem się do demonów — powiedziałem i uniosłem ręce do góry w obronnym geście.

— To trzeba było się przynajmniej gdzieś schować, a nie ładować im prosto pod nogi. Tylko utrudniasz misję. Będę musiał pogadać z Alfą, żeby...

Nie dokończył, ponieważ znienacka tuż przy nas pojawił się kolejny przemieniec. Zasiał zamęt, a cały nasz oddział wnet wyrwał się do ataku. Najbardziej oberwał Tor, który znalazł się w zasięgu jego przerośniętych łapsk. Likantrop przewrócił się na ziemię. Całe szczęście zareagował jak na doświadczonego członka Elity Zero przystało i zanim demon zdążył zadać mu drugi cios, Tor przeturlał się po ziemi na bezpieczną odległość. Monstrum zatopiło swoje pazury w gruncie. Jego ręka ugrzęzła i nim ją uwolnił, minęło kilka sekund, co dało Elicie minimalną przewagę. Swoją drogą, byłem pod wielkim wrażeniem tego, w jaki sposób temu przemieńcowi udało się nas obejść. Nie ukrywał się za pniami, nie wbiegł w nas niczym torpeda, a dosłownie spadł z nieba w sam środek pobojowiska. Być może zeskoczył ze szczytu drzewa, jeśli przypuszczalnie potrafił wspinać się po gałęziach, albo posiadał zdolność skakania na wysokość piętnastu metrów. Tego nie wiedziałem, ale poczułem się naprawdę panicznie zagrożony, kiedy to ujrzałem. Miałem dziwne wrażenie, że inni Łowcy, będący świadkami tej nietypowej szarży, również nie kryli zdziwienia. 

Wykonałem rozkaz Tora i ukryłem się w zaroślach.

— Brać go! — zagrzmiał Tor.

Nasz lider właśnie otrzepywał się z piachu i drobnych kamieni, jakie powbijały mu się w ciało podczas upadku. Został nieźle poturbowany. I ranny. Trzymał się za lewe ramię, a spod jego dłoni zaczęła spływać pojedyncza strużka krwi.

Jak na razie wszyscy oprócz Tora ruszyli na demona. Likantropy miały w tym momencie liczebną dominację. Praktycznie cały nasz legion, liczący około dwudziestu wilków, przybył na miejsce akcji. Pracując w całościowym składzie, raczej szybko uporalibyśmy się z jednym przemieńcem, gdyby nie to, że on wcale nie był tutaj sam. Zobaczyłem wokół nas rozbłyski światła. Zewsząd. Dotarli już do nas. Otoczyli. Widziałem i słyszałem, jak krążą między drzewami. Fala uderzeniowa nieubłaganie zbliżała się do nas. Ciężko było oszacować, ilu ich jest. Dostrzegłem dwóch, trzech, czterech, chyba nawet pięciu i więcej... Wyli, ryczeli, wrzeszczeli tym bazyliszkowym tonem. Dopóki nie zwolnili lub nie zatrzymali się w miejscu, mogłem zauważyć jedynie kolorową poświatę, która wyglądała jak gigantyczny płomień ze świecy. Byli odmienni, a ich barwy różnorakie. Najwięcej czerwonych i niebieskich, lecz dopatrzyłem się także paru unikatowych kolorów. Niektóre świeciły na zielono, inne na żółto, fioletowo, a nawet jasno-różowo. Kojarzyły mi się ze świetlikami i nawet przez chwilę zacząłem się zastanawiać, dlaczego nikt jeszcze nie nazwał ich tak potocznie. Jeżeli mógłbym patrzeć się na to i mieć pewność, że nie zrobią mi krzywdy, to podziwiałbym z zafascynowaniem ten jaskrawy cud natury. Gdziekolwiek by teraz spojrzeć, calusieńki, uprzednio ciemny las rozświetlił się wszystkimi kolorami tęczy. Nie miałem pojęcia, po co przemieńcom były takie niezwykłe, chemiczne właściwości. Przecież były to zabójcze istoty. Szkoda, że ta burza intensywnych odcieni, mknąca w naszym kierunku, nie obwieszała nic dobrego. 

Demony zrównały się z nami. Stojąc na dwóch nogach, okrążyły likantropy i przeszły do napaści. Raptem zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Naczelna walka rozpoczęła się dopiero teraz. Likantropy wdrożyły się sprawnie. Podzieliły się między sobą i dobrani w grupy wystrzelili po dwóch lub trzech na jednego przemieńca. Świat naprzeciwko mnie zawirował. Nie było widać końca ani początku. Jedna, wielka nawałnica. Sześciopalczaste stwory wymachiwały rękami, strosząc szpony. Członkowie Elity unikali ich ciosów z doniosłą precyzją i ostrożnością. Analizowali każdy ruch wroga i dzięki temu byli w stanie pochwycić nawet najmniejszy odsłonięty punkt i zaatakować. Właśnie dowiedziałem się, do czego wykorzystywana zostaje broń, którą zobaczyłem pierwszy raz w pokoju Alfy. To Elita Zero z niej korzystała. Prawie wszyscy Łowcy w tym samym czasie wyciągnęli swój oręż. W chwili gdy zagrożenie sięgało poważnego stopnia, żaden z likantropów nie chciał iść na spotkanie z bestią z gołymi rękami. Długie sztylety idealnie sprawdzały się w tej nierównej walce. A obrażenia okazywały się być trafniejsze oraz krytyczniejsze. Bój toczył się rozwlekłe. Nie widać było, by jakakolwiek strona wygrywała bądź przegrywała. Demony nie ustępowały i wydzierały się coraz to głośniej. Za to krzyki Łowców można było usłyszeć masowo i często. Chyba nie dawaliśmy sobie rady z taką ilością przeciwników. Co rusz obserwowałem, jak jakiś członek Elity Zero zostaje potrącony, pada na ziemię i przejmująco jęczy z bólu. Nie wyglądało to dobrze. Po jakimś czasie to przemieńcy zyskali wyższość. Połowa z naszych była już ranna i prawie niezdatna do kontynuacji walki. Pomimo ich wszelkich starań, pomimo talentu i wieloletniego wytrenowania, na moje oko nie wiele brakowało, aby za moment padli trupem. Daremna obrona nie spełniała się. Byli nokautowani niemal do nieprzytomności. A widok krwi przyprawiał o dreszcze. Tak samo jak zdarzenie, w którym szpiczaste pazury monstrualnego stworzenia minęły twarz Tora o zaledwie kilka centymetrów. Aż z daleka mogłem poczuć podmuch wiatru niosący się podczas tego siarczystego zwrotu. Niedługo potem jeden z likantropów został odepchnięty przez demona tak energicznie, że z impetem zderzył się z ziemią, a następnie siłą rozpędu przejechał po niej jeszcze z dobrych kilka metrów. Zatrzymał się w niedalekiej odległości ode mnie i wyraźnie mogłem przyjrzeć się jego zaczerwienionej, zdartej skórze.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz