Rozdział 22

60 5 0
                                    

Skończyłem opowiadać. Przez cały czas jak mówiłem, zdawało mi się, że otaczający mnie las zniknął i przeniosłem się do mojej wyobraźni, zupełnie sam. Na dodatek pogubiłem się już w rachubie czasu. Szliśmy tak i szliśmy bez żadnego postoju.

   — Każdy likantrop musi wiedzieć, kogo broni — dopowiedział Alfa. Chyba był pod wrażeniem mojej wiedzy.

Nawet Kier dziwnie na mnie spoglądał. Przyjaciel raczej nie przypuszczał, że tak dobrze znam naszą historię. Mało kogo interesowały wykłady związane z czymś, co wydarzyło się ponad tysiąc lat temu. Inni skupiali się na treningach, walce wręcz, władaniu bronią, a ja poświęcałem się dwa razy tyle, co inni, dokładając swój potencjał również w postaci erudycji i oczytania.

Chyba dostałem lekkiej zadyszki. Przywódca wcześniej nie wspominał, że będzie to aż tak długi wypad.

Dopiero teraz, kiedy wróciłem moimi myślami do rzeczywistości, spostrzegłem, że jesteśmy bardzo i to bardzo daleko poza naszym bezpiecznym terenem. Zawędrowaliśmy nawet o wiele dalej niż na wczorajszej misji. Tutaj las się trochę przerzedzał. Miałem wrażenie, że niedaleko przed nami w ogóle kończą się drzewa i zaczyna rozpościerać się duży obszar niezalesionej polany.

   — Alfo, gdzie my właściwie jesteśmy? — odważyłem się zadać pytanie.

   — Czekałem, aż w końcu któryś z was się o to spyta. Otóż doszliśmy właśnie do końca lasu. Bądź początku. Zależy jak na to spojrzeć.

   — Że jak? — nie dowierzałem, a Kier wydał z siebie dziwne, zastanawiające westchnięcie.

   — To niemożliwe — dodał.

   — A jednak. — Alfa obejrzał się na nas przez ramię i znów zaczął się śmiać tym swoim gromkim głosem.

   — Ponoć nie wolno nam się zapuszczać w te okolice — przypomniałem dla sprostowania.

   — Wam nie wolno. Zwiadowcy patrolują te obszary codziennie. A ja, jako Alfa, mam prawo sprawdzać każdy zakątek lasu. — Przez chwilę patrzył się na nas i próbował wyczytać coś z burzy emocji towarzyszącej nam na twarzy. Następnie odezwał się. — Chodźcie bliżej. — Machnął na nas ręką i sam zaczął maszerować do przodu. Przyspieszyliśmy, żeby nie zostawać w tyle. Nie miałem pojęcia, co zaraz ujrzę. Czułem się zmieszany. Z jednej strony podniecony, ale z tyłu głowy czaiła się powściągliwość przed nieznanym. Uczepiłem wzrok na ponadwymiarowych plecach Alfy. Nie było łatwo podjąć decyzję o rozejrzeniu się na boki i jak najdłużej przeciągałem moment, w którym miałem spotkać się z czymś, co normalnie było mi zakazane.

Zanim pojawiła się polana, musieliśmy przedrzeć się przez gęstwinę krzaków, które kłuły nas swoimi ostrymi gałązkami. Trzeba było oczyścić sobie drogę. Użyłem mojej mocy i „wyrzuciłem" z siebie pazury. Moje paznokcie, jakby nagle urosły w przyspieszonym tempie, pogrubiły się, zrogowaciały i zaostrzyły. Posłużyłem się nimi jak nożem i kilkoma śmignięciami ogołociłem całe chaszcze. Alfa był kilka metrów przed nami. Przeszedłem po patykach, które przed chwilą opadły na ziemię. Razem z Kierem, idąc ramię w ramię, wyszliśmy naprzód, chłonąc oczami to, co znajdywało się przed nami. Tutaj las rzeczywiście się kończył. Granica między stadem wysokich drzew a pustą przestrzenią była idealną prostą linią. Pnie wyglądały jak żołnierze ustawieni na baczność. Jak strażnicy pilnujący wejścia do lasu. Wszystko wskazywało na to, że nie jest to zwykła natura i rzeczywiście coś steruje jej wnętrzem. Jakaś tajemnicza siła, której nikt jeszcze nie zbadał i nie opisał. Ale nie to zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie. Moje serce zakołatało, gdy na końcu polany zobaczyłem to. To. Piękne czy przerażające? Czym w zasadzie było? Dzieło ani niestworzone przez przyrodę, ani przez likantropy. Chyba widziałem coś niesamowitego. Oddech sam ugrzązł mi w gardle. Zwiększyły mi się źrenice. Wbiłem sobie w udo końcówki moich pazurów, żeby sprawdzić, czy wciąż mogę odczuwać ból. Stęknąłem, więc wszystko było jak najbardziej realne. Szarpnięcie w środku piersi też nie było urojeniem. Gdzie to się wcześniej ukrywało?

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz