Rozdział 59

24 3 1
                                    

Reiner

Czekanie na następny dzień nie szło mi najlepiej. Miałem tutaj misję do spełnienia i to na niej powinienem skupiać swoją uwagę. Ja naprawdę robiłem co w mojej mocy, by wytropić tego demona. Poszukiwania zacząłem od torów kolejowych, jeszcze raz upewniając się, czy na pewno go tam już nie ma. Przeszedłem kawał drogi, nie znajdując żadnej konkretnej poszlaki. Przemieniec jakby przestał istnieć. 

A może było to błędne koło, którym niepotrzebnie zaprzątałem sobie głowę? Może on jednak nie żył, a jego szczątki rozłożyły się i teraz po prostu nie można było ich dostrzec? To byłby najlepszy rezultat. Nie mogłem jednak tego stwierdzić, potrzebna mi była pewność, że tak się stało. 

Zostawiłem tory w spokoju i udałem się do zabetonowanej części miasta. Wyznaczałem sobie poszczególne sektory i sprawdzałem je po kolei. Szukałem śladów obecności przemieńca: być może śladów pazurów, skrawków jego skóry, śliny, krwi, zapachu, wszystkiego... Przez cały dzień nie posunąłem się ani o jeden krok naprzód w postępie mojej misji. Nie dopatrzyłem się niczego podejrzanego. Widziałem tylko normalne ludzkie miasto, które tętniło życiem. Dopiero w nocy ulice zaczęły się wyludniać. Zostałem tym jedynym samotnikiem, który nie miał dokąd pójść. Kilka długich godzin włóczyłem się po różnych miejscach, cały czas mając oczy szeroko otwarte. Jak już wcześniej wspominałem, to noc była najlepszą porą na skonfrontowanie się z demonem. Chodziłem po dachach i innych wysokich punktach, jak nocny strażnik, starając się wytropić stwora. Liczyłem na to, że wyjdzie z ukrycia i że zacznie buszować po mieście. Przesuwałem wzrokiem wte i wewte, doszukując się świecącej, filetowej poświaty. Lecz na próżno.

Do tego wszystkiego ciężko było mi skoncentrować się tylko i wyłącznie na misji, ponieważ co chwila wracałem myślami do Lynette. Zastanawiałem się, co teraz robi, choć raczej było to oczywiste, no bo co mogła robić o tej godzinie? Spała, była bezpieczna u siebie w mieszkaniu. Żałowałem tego, że nie mogę być teraz przy niej.

Miałem już dość tych zwiadów. Poświęciłem na to półtora dnia. Jak na pierwszy raz uważałem, że wykonałem wystarczająco. Potrzebowałem minimalnej ilości czasu na sen i regenerację. Dziś podarowałem sobie dwie godziny odpoczynku. Poszedłem do parku, wspiąłem się na drzewo i zaszyłem się wysoko w koronie. Nie musiałem się martwić, że ktoś mnie zobaczy, bo zasłaniały mnie gałęzie i liście. Zasnąłem praktycznie od razu. Była to pierwsza moja noc poza lasem, z dala od watahy i pozostałych likantropów. Zostałem sam. Całkiem sam.

Zbudziłem się, kiedy tylko pierwsze promienie słoneczne pokazały się na niebie. Dzień drugi. Przeciągnąłem się leniwie, po czym zeskoczyłem z drzewa na ziemię. Zrobiłem to nawykowo, kompletnie zapominając o tym, że w mieście nie wolno mi robić większości czynności, jakie robiłbym, będąc w lesie. Przy ludziach musiałem kryć się ze swoim pochodzeniem. I skakanie z dużych wysokości, stanowczo za dużych jak dla normalnych ludzi, było rzeczą niedozwoloną. Niestety zorientowałem się dopiero po fakcie. Zauważyłem spacerującą nieopodal kobietę. Patrzyła się na mnie wyrachowanie i jakoś tak lękliwie. Nic dziwnego, skoro przed chwilą zeskoczyłem w dół z kilku metrów i zwinnie wylądowałem na dwóch nogach, co dla przeciętnego człowieka skończyłoby się poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Nie mogłem tego cofnąć. W tym momencie nie miałem wyboru i musiałem czym prędzej zniknąć kobiecie z pola widzenia. Tak też zrobiłem. Nieźle się speszyłem. Dostałem nauczkę i wiedziałem, że na przyszłość będę musiał się bardziej pilnować.

***

Czekałem na Lynette. Jakiś czas temu minęło już południe. Stałem oparty plecami o drzewo, z rękami w kieszeniach, niedaleko jej bloku. Obiecała, że przyjdzie. Uwierzyłem jej na słowo. Długo wyczekiwałem na jej przybycie, ale przyrzekłem sobie, że nie zwątpię. Byłem zdeterminowany do tego, aby sterczeć w tym miejscu nawet cały dzień. Jeżeli Lynette w końcu się pojawi, to znaczy, że było warto. Jak na razie pogoda dopisywała, była wręcz idealna jak na popołudniowy spacer tylko we dwoje. Przez ten cały czas przyglądałem się innym parom, które trzymały się za ręce. Wszyscy byli tacy szczęśliwi i beztroscy. Wydawało się, że nie widzą świata poza swoją drugą połówką. Bez udziału woli wyobraziłem sobie mnie i Lynette na ich miejscu.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz