Rozdział 23

61 6 0
                                    

Rudzielec zmierzył Alfę swoim wilczym spojrzeniem. Wydał z siebie jakiś dziwny odgłos, trochę przypominający warknięcie, ale mnie osobiście wydawało się, że było to przyjazne powitanie. Wilk obrócił się do nas tyłem i na czterech łapach wszedł w wysokie zarośla. Tam dopiero przybrał swoją ludzką postać. Zobaczyłem człowieka. To był Beta. Zastępca i prawa ręka naszego przywódcy. Drugi najważniejszy i najpotężniejszy likantrop w watasze. Beta zdawał się być dość charakterystyczny z wyglądu. Już wcześniej miałem okazję znać go z widzenia i zapamiętałem go, bo miał włosy o podobnym kolorze do moich. Bardzo jasne. Chociaż moje były raczej blond a jego raczej rudawe. Twarz Bety była o wiele łagodniejsza niż Alfy. Smukła, bez żadnych skaz, i ze wciąż młodzieńczymi rysami. Choć z warunków fizycznych nie można było mu nic ująć. Nic dziwnego, że schował się w krzakach. Po przemianie był całkiem nagi. Widać było tylko jego gołą, umocnioną klatkę piersiową i zaczynający się zarys mięśni na brzuchu. A cała reszta została zakryta przez liście.

   — Witaj, Alfo — zwrócił się do swojego przywódcy z uśmiechem. Miał miły głos, choć lekko sceptyczny. — Naprawdę wysłałeś tych dwóch nowicjuszy na walkę z odmieńcem? Całkiem samych? Początkującym zawsze powinno się pomagać zabijać pierwsze demony. Nawet te najsłabsze.

   — Chcę ich zahartować. — Alfa skrzyżował ręce na piersi. — Mają być silni.

   — Ty i ten twój rygor — parsknął Beta.

   — I tak zrobili za ciebie brudną robotę.

   — Też czaiłem się na tego odmieńca — tłumaczył się Beta. — Ale zauważyłem was. I mocno mnie to zdziwiło. Przez jakiś czas obserwowałem z bezpiecznej odległości. Brawo. — Beta zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. — Nie jest łatwo zmierzyć się z pierwotnym lękiem w całkowitym odizolowaniu. Dałbyś radę zrobić to sam. Widziałem po twoim zawzięciu się. Uwierz mi młody nowicjuszu, że wkroczyłem jedynie ze zwykłej ciekawości. Chciałem bliżej ci się przyjrzeć.

   — Och. — To jedyne, co mogłem w tym momencie odpowiedzieć.

   — Byłeś świadkiem, jak moi rekruci zdobywają doświadczenie — Alfa zabrzmiał jak nieomylny nauczyciel. — A teraz do rzeczy, Beto. Masz dla mnie jakieś wieści? — spytał, wracając do roli przewodniczącego.

   — Nic nowego, Alfo. Miasto bezpieczne. Ludzie bezpieczni. Mamy wszystko pod kontrolą — zdał raport Beta.

   — Bardzo dobrze. Za niedługo nasi nowicjusze oficjalnie dołączą do Elity. W tym roku szykuje nam się bardzo ciekawa selekcja wśród naszych podopiecznych. — Tutaj zerknął na mnie. — Tych lepszych zamierzam dobrze wyszkolić.

   — Cóż, nadchodzą bardzo owocne lata dla naszej watahy. Ale teraz muszę was pożegnać i dokończyć mój patrol. Goni mnie zmrok. — Beta ponownie zmaterializował się w ogromnego wilka, wykonał łukowaty skok, żeby nas wyminąć i długimi susami popędził wzdłuż płotu.

Zazdrościłem umiejętności przemiany. Jak na razie ciężko mi szła nauka tego. Z niecierpliwością wyczekiwałem dnia, kiedy w końcu uda mi wyzwolić w sobie tak nieograniczone zasoby mocy.

   — Wracajmy — oświadczył dowódca, gdy tylko Beta zniknął za horyzontem. — Trzeba zabrać go ze sobą — mówił o martwym demonie. — Na szczęście szybko się rozkładają, ale nie może leżeć tuż przy ogrodzeniu. Ciało razem z głową należy przenieść na nasz teren i spalić.

   — Mamy go nieść? — odezwał się Kier, który był cały zielony na twarzy.

   — Nic bardziej trafnego. Zabierzcie go stąd — rozkazał nam.

Kier i ja ostrożnie zbliżyliśmy się do martwego, nienaturalnie wygiętego cielska odmieńca. Na samą myśl, o tym, aby znowu go dotknąć, miałem mdłości.

   — Och, przestańcie się mazgaić. — Zniecierpliwiony Alfa podszedł do demona. — Marnujecie cenny czas. Brzydzicie się jednym paszczurem. Co będzie, jak zobaczycie setkę martwych demonów.

I sam to zrobił. Ostatnim ruchem pozbawił trupa głowy i rozerwał nieliczne strzępki skóry, które zaczęły się trząść jak galareta. Trzymał czaszkę w prawej dłoni, jakby to była piłka z dorysowanymi oczami. Nawet nie zważył na to, że jeden z jego palców znalazł się w gałce ocznej potwora i cały oczodół zapadł się pod wpływem nacisku, a ze środka wypłynęła krew zmieszana z jakąś żółtawą wydzieliną.

Kier widząc to, zwymiotował w krzaki. Alfa wykorzystał metodę ostateczną. Ruszył w drogę powrotną i zostawił nas samych z tułowiem odmieńca. Dał nam w ten sposób do zrozumienia, że z tym musimy już sami sobie poradzić. Bezradnie stałem nad umarlakiem i patrzyłem, jak Kierem wstrząsają spazmy. I to miał być dopiero początek, a cała przygoda wkrótce się zacznie. I tak od tego nie uciekniemy. Istnieliśmy na tym świecie po to, żeby walczyć. Taki nasz los. Może i okrutny, ale prawdziwy. Trzeba było więc wziąć się w garść.

Podszedłem do mojego przyjaciela, który niestety nie sprawował się dzisiaj najlepiej i raczej nie poprawił sobie opinii u Alfy na lepszą. Złapałem go za plecy.

   — Chodź, Kier. Jakoś go przetaszczymy — powiedziałem, starając się podnieść go do góry.

Spojrzał na mnie przez ramię, a w kącikach oczu zaczynały zbierać mu się łzy.

   — Dasz radę, Kier. Wstawaj.

Nie pozwoliłem mu na wymięknięcie. Chwyciłem za kołnierz jego ubrania i szarpnąłem do przodu. Oszołomiony Kier w końcu się otrząsnął. Strącił moją dłoń i naburmuszony odwrócił się ode mnie.

Zbliżał się koniec dnia. Nie przetrwalibyśmy w lesie sami, gdybyśmy zostali tu na noc. Koniecznie musieliśmy się stąd zabierać czym prędzej. Nie traciłem więcej czasu, a teraz cenna była każda minuta. Uważając, żeby nie wejść w kleistą kałużę krwi, która robiła się coraz większa, dobrałem się do odmieńca. Jego ciało wyglądało, jakby powoli zaczynało gnić. I śmierdziało podobnie. Trzymając go za rękę, zacząłem ciągnąć po ziemi jak worek ziemniaków. Wcale nie był taki lekki, jak mogłoby się wydawać. Kier na razie tylko szedł obok mnie z miną jak u skazańca. Oby tylko się nie poddawał. W połowie trasy chciałem, żeby się ze mną wymienił, bo nie miałem zamiaru sam taszczyć tego padalca.

Byłem zmotywowany czy zdemotywowany? Wszystko się ze sobą wykluczało. Każda emocja była sprzeczna i niezdefiniowana. Niby pokazałem Alfie, na co mnie stać. Obroniłem swoje dobre imię. Ale jeszcze tyle było dopiero przede mną, wiedziałem. I jeszcze ta sprawa, o której nikomu nie powiedziałem. To co stanowiło dla mnie wielką niewiadomą. Te wspomnienia, które nawiedzały mnie każdego dnia. Ignorowałem je. Aż do teraz, kiedy pierwszy raz ukazały się przede mną na żywo. 

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz