Rozdział 39

40 3 0
                                    

   — Co ty tu do cholery robisz? — wysyczał przez zaciśnięte zęby ze złością.

   — Ja... ja tylko... — nie wiedziałem, co powiedzieć i jak się wytłumaczyć, a nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Sytuacja była jednoznaczna: po prostu poszedłem do miasta, a na sam koniec skonfrontowałem się z Betą. Najgorszy scenariusz, jakiego nawet nie brałem pod uwagę, tylko dlatego, bo się za bardzo bałem.

Beta nie przestawał na mnie warczeć i się wściekać.

   — Widziałem, co zrobiłeś przed chwilą. Czy ty zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co narobiłeś? Och, wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Tak czułem, że będą z tobą problemy. Chodziłeś do lasu, sam. Dwa razy cię zaobserwowałem, jak ślęczysz przed płotem. A gdy przyszedłeś do mnie i wypytywałeś się o ludzi, już wtedy podejrzewałem, że coś knujesz i miałem rację.

Beta dopiero teraz zabrał ze mnie ręce. Wyprostował się i spojrzał na mnie z góry, z karcącym wyrazem. Histerycznie kręcił głową i oddychał dwa razy szybciej niż normalnie. Był w szoku. Nawet nie pomógł mi wstać, choć widział, w jakim stanie jest moja poszkodowana noga, ale w nauczce sam musiałem się podnieść. Powoli oparłem cały swój ciężar tylko na jednej nodze i chwiejnym krokiem ustawiłem się w pionie.

   — Zapłacisz za to — ostrzegł mnie Beta, w ogóle nie zważając na moją kontuzję, i jeszcze walnął mnie otwartą dłonią w tył głowy. — Gdy Alfa się o wszystkim dowie, zostaniesz wydalony z Elity Łowców.

   — Nie. Proszę. Tylko nie to. — Ułożyłem przed Betą ręce jak do modlitwy. — Beto, błagam cię. Nie mów o tym Alfie. Wiem, że źle zrobiłem, przychodząc tutaj, ale ja naprawdę miałem ku temu powód. — Czułem, jak moje oczy robią się mokre. Moje życie wisiało teraz na włosku i mogło runąć w każdej chwili, z jednym pstryknięciem palców.

   — Powód? Niby jaki?

   — Ja...

   — Nie teraz — przerwał mi namolnie. — Idziemy. Muszę cię stąd zabrać, zanim zrobisz coś jeszcze gorszego, od zaatakowania ludzi.

Spoglądnął na mnie z wyrzutem, po czym szarpnął za kark i popchnął do przodu, nakazując mi ruszyć przed siebie. Nie mogłem biec przez ranę w nodze, więc szedłem najszybciej, jak mogłem, i do tego kulałem. A Beta niestety był zmuszony do dotrzymywania mi kroku.

   — A co niby miałem zrobić z tamtymi bandytami? To oni mnie zaatakowali i sam widzisz, jak urządzili. Miałem pozwolić dać się im okładać?

Beta uderzył się dłonią w czoło.

   — Jesteś jeszcze głupszy, niż myślałem. Reiner, po co w ogóle przyłaziłeś tutaj? Przecież dobrze wiesz, czym to grozi. Jaki ważny powód niby posiadałeś?

   — Musiałem kogoś odnaleźć? — nie zamierzałem już kłamać. Nie było sensu, a i tak wystarczająco już wszystko zniszczyłem.

Beta parsknął.

   — Że co? Kogo odnaleźć? — Kątem oka patrzył się na mnie nieprzystępnie.

   — Dziewczynę. Ludzką.

Beta podniósł brwi do góry i bezgłośnie otworzył buzię.

   — Żartujesz sobie?

   — Naprawdę. Widziałem ją w lesie, co prawda, tylko obserwowałem, ale widziałem wyraźnie. Była tam. Ludzka, nie likantropka. Pierwszy raz zobaczyłem człowieka na własne oczy. Później przeszła przez ogrodzenie i wróciła do miasta. Tamtego dnia... zapamiętałem ją. Bardzo ją zapamiętałem. Zrozum. To było silniejsze ode mnie. Musiałem spróbować ją odnaleźć, dlatego uciekłem.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz