Rozdział 55

48 3 1
                                    

Reiner

Ten bieg nie wyglądał jak zwykły pośpiech. Pędziła tak szybko, jakby przed kimś uciekała. Obejrzałem się w przeciwną stronę, ale nie widziałem tam nikogo ani niczego. Raczej nie goniły ją żadne potwory, więc dlaczego tak się wyrywała?

Zacząłem truchtać za nią, nie spuszczając jej z oczu. Sylwetka dziewczyny znów przybrała mikroskopijne kształty. Jej włosy podskakiwały przy każdym kroku. Były na tyle jasne, że zlewały się z otoczeniem, przez co gorzej było ją wypatrzeć. Na niebie pojawiły się pierwsze oznaki zachodzącego słońca i wszystko dookoła szarzało. Długie cienie, rzucane przez pobliskie wieżowce, sięgały aż tutaj. Nastolatka właśnie wbiegła na teren, który był zacieniony i słabo widoczny. Nie chciałem, żeby mi uciekła, dlatego zwiększyłem swoje tempo tak, żeby przybliżyć się do niej. A później... tego nie wiedziałem. Po prostu improwizowałem. A jak na razie moim celem było niezgubienie jej. Nie mogłem drugi raz powtórzyć tego samego grzechu.

Zaskoczył mnie silny podmuch wiatru, niosący ze sobą chmarę pyłu. Drobinki piasku oraz kamieni wleciały mi wprost do oczu. Przez przypadek zakrztusiłem się też paprochami. Oczy i gardło zaczęły mnie drapać i boleć. Musiałem zwolnić, żeby zakasłać i przetrzeć sobie oczy. Przystanąłem dosłownie na kilka sekund, lecz kiedy z powrotem spojrzałem na pole, dziewczyny już tam nie było. Zniknęła. Bez żadnych śladów czy poszlak. Jakby nigdy wcześniej się tutaj nie znalazła. Stanąłem jak wryty z roztrzęsionym wzrokiem. Że też musiałem wpaść w ten kurz! Szukałem jej, ale widziałem jedynie pusty, wyludniony obszar i ani żywej duszy. Wszystko spowolniło i ucichło, jakby czas się zatrzymał. Co się stało? To niemożliwe, żeby ni stąd, ni zowąd ktoś ją porwał. Mimowolnie pomyślałem o Becie. Toksycznym Becie, który stanowił jedyną, żyjącą istotę, jaka mogłaby świadomie zagrozić tej ludzkiej dziewczynie. Przyrzekłem sobie, że zamorduję tego likantropa, jeżeli okaże się, że to on za tym stoi. Gorączkowo zacząłem przetrząsać wszystkie chaszcze jak leci. Byłem tak zaabsorbowany, że nie spocząłbym, dopóki bym jej nie odnalazł.

Przestałem, w momencie kiedy usłyszałem krzyk. To brzmiało jak typowe wołanie o pomoc. Wszystkie mięśnie się we mnie napięły. Zawarczałem jak wilk i zerwałem się do sprintu. Podążałem za głosem. Rozpędziłem się do prędkości likantropa. Moje kroki były tak długie, że czułem się, prawie jakbym szybował w powietrzu. 

Niespodziewanie poczułem intensywny, miejski, lawendowy, przytulny zapach. Wtedy zorientowałem się, że właśnie udało mi się odszukać dziewczynę. Dotarłem do niej. Półleżała, półsiedziała na ziemi. Ale była całkiem sama i nie stał nad nią żaden oprawca. Za to poruszała nogami w strasznie dziwny sposób, jakby za wszelką cenę starała się podnieść, ale nie mogła, bo coś trzymało ją tuż przy ziemi. Była tak zawzięta, że nawet mnie nie zauważyła, a znajdywałem się kilka kroków od niej. Z załzawionymi oczami odpychała się od podłoża, cały czas próbowała zgiąć nogę w kolanie, wyrwać się i odbiec. Była jak przerażona sarna, która nie rozumie, co się dzieje i chaotycznie i na siłę stara się uwolnić z zasadzki. Musiałem jej pomóc. Dziewczyna znieruchomiała, gdy moje buty zaszeleściły na trawie. Przestała się miotać i popatrzyła się w moim kierunku. Zaskoczyła się, choć wcale nie wyglądała na przestraszoną. Pozostawała opanowana. Nie krzyknęła ponownie. Jej oczy były bardziej zaciekawione i przez pierwsze sekundy tylko wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Wydawało mi się, że jest cała i zdrowa. Włosy miała rozczochrane, ale to chyba normalne przy takim upadku. Poza tym nic nie wskazywało na to, by coś ją zaatakowało i wyrządziło krzywdę. Natomiast coś niedobrego działo się jej z nogami.

— Nie ruszaj się — powiedziałem spokojnie i kucnąłem przy niej, chcąc zbadać sytuację. — Coś ci się stało?

— Nie. To znaczy, nie wiem — odezwała się. Nie protestowała, kiedy się zbliżyłem. Jej głos z bliska brzmiał jeszcze piękniej, niż sobie wyobrażałem. Był idealny. Nie za niski i nie za wysoki. Po prostu doskonały. — Biegłam i nagle moja noga ugrzęzła w jednym miejscu. Teraz nie mogę się poruszyć. Coś mnie tam trzyma.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz