Rozdział 29

54 5 0
                                    

Wymknęłyśmy się ze szkoły od strony zaplecza. Tutaj ryzyko spotkania jakiegoś nauczyciela lub, co gorsza, dyrektora było o wiele mniejsze, ale i tak najpierw rozejrzałyśmy się dookoła, żeby mieć pewność, że nikt nas nie widzi, bo nasz woźny o szczurowatym wyglądzie również mógł tędy przechodzić. Gdy stwierdziłyśmy, że teren jest czysty, pędem pobiegłyśmy w stronę ulicy, chowając się za zaparkowanymi samochodami, i dalej już kierując się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Kilkanaście minut później byłyśmy przy lesie. Stanąwszy przed płotem, zlustrowałam wzrokiem konkurujące ze sobą drzewa, przewyższające jedno od drugiego. Wyglądały oschle. Nieprzewidywanie przypomniały mi o moim dzisiejszym koszmarze. Czułam, że po plecach przechodzi mi dreszcz i pierwszy raz miałam w sobie opór, który przeciwstawiał się wejściu tutaj.

   — Co jest? — Grace zauważyła moje wahanie. — Masz oczy, jakbyś zobaczyła śmierć.

W ogóle nie podzielała moich wątpliwości. Na jej twarzy znów obnażył się kpiący uśmieszek. Mnie jednak cały czas dręczyły ciarki na myśl, że zaraz tam pójdę. Mój umysł zaczął wertować wszystkie zasłyszane legendy odnośnie tego miejsca. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście są one chociaż po części prawdą i czy mityczne bestie typu potwora z Loch Ness mogą ukrywać się w enigmatycznej otchłani również i tego lasu.

   — Ej. — Grace szturchnęła mnie łokciem. — Chyba się nie boisz, co? Przecież prawie codziennie tutaj przychodzimy.

   — Może dziś sobie odpuścimy? — powiedziałam, przykładając rękę do płotu. Chłód metalu sprawił, że się wzdrygnęłam.

   — No nie mogę. — Grace stanęła jak wryta, wytrzeszczyła oczy i zaczęła się śmiać. — Ty naprawdę się boisz... — drwiła ze mnie i nabijała się, aż miałam ochotę jej przywalić. — Cykasz się tam wejść... — Z trudem łapała powietrze między krótkimi wdechami. Zachowywała się jak nie jedna cyniczna dziewczyna z naszej szkoły. Wściekłam się i z zaciśniętymi pięściami nawrzeszczałam na nią.

   — Nie cykam się! — zabrzmiało jadowicie, ale przynajmniej zadziałało i Grace uciszyła się, widząc moją powagę. — Mam po prostu bardzo złe przeczucie — wyjaśniłam już normalnym tonem.

   — Jakie niby przeczucie? — Nagle zrobiła się potulna jak baranek.

   — Sama nie wiem. Po prostu coś w środku mnie... Coś mi mówi, żeby tam nie wchodzić, bo może stać się coś złego. — Byłam bardzo rzeczowa, gdy to mówiłam i chyba też dość przekonująca, bo Grace od razu zmizerniała i spuściła wzrok na ziemię.

Naśladując mnie, zawinęła palce wokół cienkiej siatki. Obydwie z konsternacją patrzyłyśmy się w przygnębiający obraz lasu.

   — Co takiego może się stać? — mówiła jakby sama do siebie. — Przecież jesteśmy tutaj jedyne. I w środku nie ma nikogo innego. Nigdy nie zauważyłyśmy nic, co by nas zaniepokoiło.

Udawała silną i nieustraszoną, ale widziałam po jej postawie, że zaczynała powątpiewać w swoje jak dotąd konserwatywne przekonania.

   — Nawet ja już nie mam zdania, co powiedzieć — kontynuowałam. — To przez moje sny. Nie rozumiem ich. Są takie pokręcone. Nie do zniesienia. I zawsze śni mi się akurat ten las.

Nie żartowałam i moja przyjaciółka zdawała sobie z tego sprawę. Zamilkła i zaczęła nieświadomie przygryzać wargę, co robiła zawsze, gdy się stresowała albo denerwowała. Chyba udało mi się ją wystarczająco nastraszyć.

   — Z drugiej strony... — zastanawiałam się, wciąż nie byłam zdolna tak łatwo podjąć decyzji. No bo jeżeli nie las, to co? — Ech, to tylko głupie sny. A ten skrawek zieleni to jedyne miejsce, gdzie mogę zapomnieć o szkole i domu.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz