Rozdział 31

57 5 1
                                    

Zależało mi na tym, aby kogoś odnaleźć i zadać mu kilka ważnych pytań, które dręczyły mnie od pewnego czasu. Znów popisywałem się ryzykownym zagraniem, ponieważ z własnej woli udałem się do komnaty – najgłębiej osadzonego miejsca w całej jaskini. Był to dość odosobniony rewir, gdzie tak naprawdę przebywać mogli jedynie czołowi członkowie watahy, tak zwana Rada. Tam między innymi znajdywał się pokój Alfy, sala do narad oraz mnóstwo innych pomieszczeń, jakie były trzymane w ukryciu przed osobami niewtajemniczonymi w przodowe sprawy stada. Szczerze mówiąc, niewielu z naszych mogło przychodzić do komnaty o każdej porze dnia i nocy, a nawet przedstawiciele Elity mieli ograniczony dostęp do tej części i zjawiali się tam tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Oprócz tego każde większe czy pomniejsze spotkanie, zebranie lub obrady i to, co się na nich ustalało, nigdy nie wychodziło poza zasięgi komnaty.

Jak można się było domyślić, moja noga przenigdy wcześniej nie dotknęła podłogi przynależnej do obszaru komnaty. Ktoś taki jak ja, młodzieniec, to intruz. Nie miałem zbyt dużej nadziei, że rzeczywiście uda mi się tam dostać, przecież wejście było obserwowane. Idąc pochyłą równią, korytarzem z niknącym światłem, czułem się bardziej, jakbym zabłądził i pomylił kierunki, niż faktycznie sprowadzał się do królewskiej siedziby. Może i miałem tupet, lecz moja wybiórcza pewność siebie gdzieś się ulotniła. Czuć się nieswojo, to mało powiedziane. Ten moment, kiedy od urodzenia spisz pod sklepieniem groty, która jest twoim domem, traktujesz ją jak jedyne znane ci schronienie i wiesz, że to opoka, na którą jesteś skazany, bo jesteś, tym kim jesteś, likantropem, aż tu nagłe stoisz jak słup soli przed wejściem do podziemi, i cały czar pryska, a ty stajesz się wyobcowany, i boisz się każdego następnego kroku.

Już od kilku dobrych minut serce waliło mi jak szalone. Cały czas przez głowę przemykała się myśl, czy jednak nie zawrócić i zacząć udawać, że wcale mnie tu nie było. A to już kolejne wykroczenie z mojej strony i kolejne złamanie regulaminu. Bo czy kiedykolwiek wcześniej postanowiłbym zejść do komnaty bez pozwolenia? Nie, oczywiście, że nie. Posłuszeństwo stanowiło najważniejszy postulat i za niezdyscyplinowanie groziło nawet wygnanie z watahy. A mój cel... mój cel, który nakazał mi skonfrontowanie się z tym brzemieniem, był tak infantylny, tak nietaktowny, niewyrobiony i prostoduszny, że aż nie chciało mi się wierzyć w to, jak nieodpowiedzialnie się zachowuję. Dodatkowo, na przekór wszystkiemu, uważałem, że postępuję w słusznym charakterze i moja banalna idea jest tego warta.

Musiałem być już naprawdę blisko przejścia, bo zrobiło się czarno jak pod samą ziemią. Pierwszy raz szedłem tym wąskim tunelem, więc nie znałem dokładnej odległości i troszeczkę manewrowałem na przeczucie, dróg nie mogłem poplątać, skoro nie było tu żadnej innej odnogi. Tylko kręty spadek prowadzący do jedynego docelowego punktu.

   — Kto tam? — huknął czyiś głos i jednocześnie dało się usłyszeć dudniące po posadzce stalowe kroki. Już zaczynały się moje pierwsze kłopoty. — Nie dostałem odpowiedzi, mów, po co przyszedłeś. — Zaczynało robić się groźnie.

Stałem wryty i nie poruszyłem się nawet o centymetr. Na całkiem poważnie czułem się jak szpieg albo włamywacz. W pierwszym momencie aż chciałem podnieść ręce w pokornym geście, ale chyba za bardzo sobie to przerysowałem. Byłem jeszcze szczeniakiem, może na tyle dorosłym, by pozować na rekruta, ale w oczach Rady wciąż szczeniakiem. Najwyżej skończyłoby się wzięciem mnie za szmaty i odprowadzeniem do swojego pokoju. Ale to chyba właśnie tego najbardziej się obawiałem, bo wtedy straciłbym jedyną w swoim rodzaju okazję i już więcej jej nie odzyskał. Nie chodziło tu o zbesztanie mojej dumy, a o pozyskanie pomocy. Nie mogłem się tam dostać siłą, nie chodziło o rzeczy materialne, potrzebowałem wiedzy. Wiedzy, jaką mógłbym uzyskać tylko i wyłącznie poprzez legalne wstąpienie w dobrej relacji, a to trzeba było zrobić szczególnym sposobem. Naprawdę musiałem ich przekonać, że moje przybycie jest związane z kluczową przyczyną. Nie mogłem pozwolić, by wyrzucili mnie już na starcie i żebym odszedł z pustymi rękoma.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz