Rozdział 66

15 2 0
                                    

Przywódca się nie podnosił.

— Alfo? Co ci się dzieje? — zapytałem panicznie.

Kucnąłem tuż przy nim, kładąc mu rękę na zgiętych w łuk plecach i starając się w jakiś sposób z nim porozumieć, ponieważ Alfa milczał, jedynie wydając z siebie niekontrolowane stęknięcia. Jego prawa dłoń w dalszym ciągu kurczowo zaciskała się na mostku. Miałem nadzieję, że to tylko chwilowy skurcz lub bardzo mocny nerwoból, lecz wpatrując się w zaciętą twarz likantropa – w jego pomarszczoną skórę naokoło oczu oraz hermetycznie zaciśniętą szczękę – widziałem, że zmaga się on teraz z naprawdę potwornym bólem.

— Nic... — wypluł, wydusił, wykrztusił z siebie w końcu wraz z pierwszym płytkim oddechem, który ocalił go przed całkowitym omdleniem. — Nic mi. Nie jest.

Wstał chwiejnie, zrobił jeden krok naprzód, ledwie co nie zataczając się na bok. Był zgarbiony, wycieńczony i szedł jak na razie powoli, jednocześnie rozmasowując sobie serce.

— Jesteś ranny, Alfo?! — pytałem, dostosowując się do jego tempa i nie spuszczając z niego oka. Automatycznie załączył mi się „tryb czuwania". Obserwowałem każdy jego najmniejszy krok czy gest, byłem przygotowany na udzielenie mu pomocy i asekurowanie go w razie kolejnego upadku. Każdy członek watahy wiedział, że życie Alfy jest najważniejsze ze wszystkich.

— Nie. To tylko przeciążenie... Odkąd zaczęło się to całe bagno... Nie przestaję... I próbuję ich znaleźć... — Oddychał z lekką zadyszką. Coś świszczało mu w płucach. — Znaleźć cokolwiek.

— Szukasz tych czarnych zjaw, tak? — dokończyłem za niego.

— Tak. Muszę... Muszę to zakończyć. Jeśli nie odkryję tego, kim są i skąd się biorą, a one dalej będą się rozwijać i namnażać... Stracimy panowanie nad lasem... One są w stanie wybić połowę naszej watahy, a to wystarczy, by mogły wkroczyć do miasta... Dlatego dniami i nocami chodzę po lesie i próbuję ich wytropić... Ale niczego nie znalazłem. Nie mam pojęcia, gdzie się ukrywają, gdzie składają jaja, jeśli w ogóle je składają, gdzie... Aaach! — Nadszedł kolejny gwałtowny wstrząs i Alfa przystanął.

— Spokojnie, Alfo, dasz radę, wytrzymasz to.

Przywódca zaczął przechylać się na prawą stronę. W ciągu sekundy znalazłem się przy jego barku i przytrzymałem go obiema rękami. Był ciężki, czułem, jak opiera na mnie cały swój ciężar, ale najwidoczniej nie był już w stanie dłużej utrzymywać się o własnych siłach.

— Trzymaj się mnie. Musisz wreszcie odpocząć. Przespać się i coś zjeść. Jesteś głową naszej watahy. Nie możesz umrzeć. Stado jest pod twoją opieką — rzekłem z powagą. Nie dbałem w tym momencie o kulturę i takt. Pominąłem regułę, by za każdym razem zwracać się do przywódcy tytułem: „Alfo...". Sądziłem, że w tak ekstremalnej i życiowej sytuacji wybaczy mi te niedociągnięcia. Teraz chodziło o jego zdrowie, a może nawet i życie, i to na to przelałem całą swoją uwagę. Alfa nie protestował. Chyba dotarło do jego świadomości, że koniecznie musi zrobić sobie przerwę w pracy. Przemilczał to, co mu powiedziałem, lecz uznałem to za porozumiewawczą ciszę.

Pomogłem mu przedrzeć się przez las. Cały czas brałem na siebie jego ciężar i podtrzymywałem go, aż nie dotarliśmy do komnaty w jaskini. Droga przez las co prawda była zawiła i sam przecież twierdziłem, że byłem zgubiony. Wybierałem instynktownie drogę, trochę na węch, a czasem, kiedy już absolutnie nie miałem pojęcia, w którą stronę iść, Alfa wybąkiwał z siebie pojedyncze słowa, podpowiadając mi kierunek. „W lewo, skręć w prawo, idź prosto". – mówił, gdy zatrzymywałem się w miejscu i zastanawiałem się, co począć? Tym sposobem przebrnęliśmy przez gąszcz. Zaprowadziłem go do jego pokoju. Tam usiadł na swojej pryczy. Nadal ciężko sapał, jakby brakowało mu tchu. Ile trzeba było, aby doprowadzić się do takiego stanu? Twarz Alfy zrobiła się ponura, anemiczna i wątła. Może była to kwestia cieni, ale zdawało mi się, że zauważyłem u niego pierwsze syndromy zapadających się policzków. Wychudzenie. Czym prędzej przystawiłem mu wodę do ust, a później poszedłem po coś do jedzenia. Wróciłem do niego z kawałkami upieczonego mięsa jelenia. Zmusiłem go, by zjadł chociaż część z tego na moich oczach.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz