Rozdział 3

179 9 1
                                    

BUZ BUZ BUZ!!!

To budzik, nastawiony przeze mnie na godzinę 5:45. Koszmar wydawał się być tak realny, że czułam, jakbym przeniosła się do innego wymiaru. Albo to, albo coś w rodzaju filmów science fiction o kosmitach. Zupełnie jak gdyby obcy mnie porwali, a później odstawili z powrotem do łóżka. W tamtym momencie wszystko było dla mnie możliwe. Skoro jeszcze kilka sekund temu byłam pewna, że zaraz stracę życie, bo pożre mnie niezidentyfikowane stworzenie przypominające dinozaura. Lecz potem okazało się, że to tylko zwykły miraż...

Nic z tego nie trzymało się całości i ścisłości. Moje wyobrażenie było na tyle namacalne, że mogłabym poświadczyć, iż wydarzyło się naprawdę. Te wymysły już ani trochę nie utożsamiały się ze snami. To było jak palec boży, czego sama do końca nie potrafiłam pojąć. Może miał tu miejsce jakiś zwiastun albo przepowiednia, ponieważ musiałam szczerze przyznać, że nie był to pierwszy raz, kiedy nawiedziła mnie apokaliptyczna mara. Byłam jak w transie i nie umiałam wytłumaczyć logicznie tego, co mnie spotkało.

Do opanowania się potrzebowałam kilku głębokich wdechów. Poczułam, jak powoli schodzi ze mnie ciśnienie. Z rzeczy przyziemnych wiedziałam jedno - bardzo chciałam pospać jeszcze dłużej, to znaczy na normalnych warunkach, w rzeczy samej. Przez zerwaną nockę byłam kompletnie niewyspana i miałam wrażenie, że jestem znacznie bardziej zmęczona, niż zanim położyłam się spać. Usiadłam na skraju łóżka i przeciągnęłam się leniwie. Sygnał, że jestem już na nogach, nie ominął Rexa, a gdy tylko usłyszał, że wstałam, skoczył na klamkę i wbiegł do mojego pokoju jak wyścigówka. Zaczął radośnie szczekać i krążyć wokół moich stóp.

   — Rex, nie. Byliśmy już dziś na spacerze. Wyjdę z tobą, jak wrócę ze szkoły. — Tym razem musiałam go wyminąć i jeszcze uważać, żeby się o niego nie potknąć.

Chwiejnym krokiem podeszłam do szafy, by szybko się ubrać, a następnie poszłam do kuchni. Rex nie opuszczał mnie nawet na metr i obserwując mnie, zaskomlał smutno, ponieważ już się domyślił, że nie mam zamiaru sięgać po smycz. W ramach rekompensaty nasypałam mu do pierwszej miski psią karmę, a do drugiej nalałam wody z kranu i mój pies zajął się śniadaniem. W tym samym czasie głośno zaburczało mi w brzuchu i zrobiła mi się ochota na jajecznicę. Sprawnie więc nastawiłam gaz i wbiłam na patelnię trzy jajka.

Szkołę zaczynałam co prawda dopiero o ósmej, ale zawsze pamiętałam o tym, żeby wybudzać się wcześniej, bo wiedziałam, że Diana przygotuje mi jakieś zadania. Macochy nie było już w mieszkaniu. Zrywała się i wychodziła jeszcze wcześniej niż ja. Praca w biurze zobowiązywała ją do rozpoczynania zmiany o szóstej rano. Dobrze, że wyruszała o takiej porze, bo przynajmniej nie musiałyśmy oglądać się wraz ze wschodem słońca i wchodzić sobie w drogę. Rebeca w tym momencie zawsze smacznie spała w swoim pokoju, a dziś z ciekawości zajrzałam do niej. Cichutko uchyliłam drzwi do sypialni i spojrzałam przez szparę. Tak jak myślałam, leżała z zamkniętymi oczami. Jej brązowe loki rozsypywały się na poduszce jak pióropusz, a klatka piersiowa spokojnie unosiła się i opadała. Ona z wyglądu była jak aniołek. Chyba nikt na tym świecie nie miałby serca jej budzić. Uderzała mnie zazdrość, za każdym razem jak się tak na nią gapiłam, dlatego że też pragnęłabym mieć takie życie jak ona. Matka traktowała ją jak skarb. Jej jedyna córeczka, kochana Rebeczka, mądra i poukładana, z pasją i talentami. Musiała o siebie dbać i się rozwijać, więc mamusia opiekowała się nią jak jajeczkiem. Jej córcia nie mogła się przemęczać. Nie to, co ta głupia Lynette, niechciana, przyszywana córka, która robiła za gosposię w tym domu. Chodziła do szkoły tylko dlatego, że taki jest wymóg. Gdyby Diana chciała, z pewnością w ogóle nie pozwalałaby mi chodzić do miasta i od rana do wieczora musiałabym sprzątać, gotować, prac, zmywać, zajmować się psem i tym podobne. A gdyby Diana sobie zażyczyła, to może jeszcze wypadałoby mi jej pokłony składać. Ruda Bogini. Rzygałam tym.

Przestałam się nad sobą użalać i wróciłam do smażenia. Ee tam, inni mają gorzej, tak sobie wmawiałam. Jedzenie było już gotowe, więc przełożyłam jajecznice na talerz. Gdy tylko usiadłam przy stole i zaczęłam jeść, w oczy rzuciła mi się mała karteczka wyrwana z notatnika, przyklejona magnesem do lodówki. A jej treść, napisana cienkim i zakręcanym pismem, mówiła sama za siebie.

„Lynette, oto lista obowiązków dla ciebie na dzisiejszy dzień:

1. Idź do sklepu i kup: mleko, płatki owsiane, mąkę, olej, wodę, jabłka, chleb, proszek do prania i płyn do mycia naczyń. Ma być z tej samej firmy co zawsze. Pieniądze są na moim biurku.

2. Pozmywaj wszystkie naczynia.

3. Gdy wrócisz ze szkoły, zrób pranie.

4. Zejdź do piwnicy i posprzątaj naszą komórkę. Dawno tam nie zaglądaliśmy, więc z pewnością jest sporo kurzu.

5. Mam do wysłania listy. Leżą w salonie na komodzie. Masz je wziąć i iść z nimi na pocztę.

To tyle. Nie zapomnij o niczym i skup się na swoich obowiązkach."

To tyle! Tyle?! Według niej to się nazywało TYLE? Ta kobieta była okropna. Jak siedziałam, tak wstałam. Krzesło odsunęło się do tyłu i wszystkie cztery nogi zazgrzytały nieprzyjemnym piskiem, sunąc po podłodze. Ten nagły dźwięk zaskoczył nawet Rexa, który podniósł głowę do góry jak surykatka

Po pierwsze, jak ja miałam udźwignąć te wszystkie zakupy? Po drugie, dlaczego kazała sprzątać mi piwnice? Tam zawsze był kurz. Chyba naprawdę nie wiedziała już, jak mi dopiec i musiała koniecznie coś wymyślić. Po trzecie, uznawała mnie za sługę i niewolnika. Im byłam starsza, tym bardziej dostrzegałam różnice pomiędzy drobną pomocą a brakiem wolności z perfidnym wykorzystywaniem. Zawsze od szesnastu lat tak samo. I kompletnie straciłam apetyt. 

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz