Rozdział 12

98 5 0
                                    

REINER

Patrzyłem się na rozgwieżdżone niebo. Było mroczne, ale przepiękne. W sumie od zawsze miałem tylko je i las. Niczego innego nie zaznałem.

Ubrałem się dzisiaj trochę inaczej niż jak na zwyczajny trening. Moje buty były zrobione z bardzo mocnej tkaniny, pozszywane z kilku warstw i wysoko sznurowane. Luźne, ale mocne, skórzane spodnie. Oraz kurtka bez rękawów, podobna do tej, którą miał Alfa. Też ze skóry jak prawie każde nasze okrycie. Tak było nam najwygodniej. Zwierzęca skóra stanowiła najłatwiej pozyskiwany materiał. Była szybko przerabiana na ubrania, a my czuliśmy się w tym bardzo komfortowo.

Szkoda tylko, że mentalnie nie miewałem się tak dobrze, jak wyglądałem.

   — Reiner.

Odwróciłem się, gdy z zaskoczenia usłyszałem moje imię. To był Kier. Przypuszczałem, że wybrałem sobie dość ustronne miejsce na samotną gonitwę myśli i że jestem tutaj kompletnie sam, a jednak się myliłem.

   — Co ty tu robisz? — spytał, siadając obok mnie na skarpie.

   — Nic. Czekam na zbiórkę — odparłem bez cienia entuzjazmu.

   — No co ty taki przygaszony. To nasz wielki dzień. — Kier miał błyszczące oczy z podekscytowania. Odział się identycznie jak ja. Dobrze mu było w tym stroju, głęboka czerń dodawała tej brakującej charyzmy. Sprawiał wrażenie dojrzalszego i bardziej rozgarniętego. Te jego mocno odstające kości policzkowe i lekko szpiczasta broda wpasowywały się w całokształt i podkreślały bojową atmosferę.

Niestety nie podzielałem jego nastawienia.

   — To nie tak miało się potoczyć — zacząłem wyjaśniać. — Dzisiaj rano. To nie powinno się wydarzyć. Alfa ma mnie teraz za nieudacznika. Ciebie z resztą też. Nie wiem, z czego tu się cieszyć. Absolutnie nie tak wyobrażałem sobie wstąpienie do Elity Łowców. — Zmrużyłem oczy, bo byłem całkiem sfrustrowany i zezłoszczony na cały świat. A teraz jeszcze dobiłem i Kiera, i siebie podwójnie.

   — Wybacz. To moja wina. — Mój kompan spuścił głowę i cała wcześniejsza nadzieja wypłynęła z niego jedną falą. — Straciłem nad sobą kontrolę. Nie rozumiem, dlaczego to się stało. Jeszcze nigdy nie doszło do skutku...

   — Nie możesz tracić kontroli — oburzyłem się na przyjaciela i aż wszedłem mu w zdanie. — Jeśli nie potrafisz nad sobą zapanować, to znaczy, że jesteś słaby. A słabość to najgorsze co może w ciebie wstąpić. — Miałem ochotę zacząć sobie wyrywać włosy z głowy.

   — Ja...

Kier chciał coś dopowiedzieć, ale przerwał nam słaby, zachrypnięty głos dochodzący zza naszych pleców.

   — Likantropia to niezwykły dar, którym mogą pochwalić się jedynie wybrańcy. Jest nas zaledwie garstka, ale stanowimy nieodłączny element i fundament otaczającego nas świata. Pełnimy w nim jedną z najważniejszych ról. Jesteśmy tymi, których potrzebują inni.

Z Kierem obejrzeliśmy się za siebie.

   — Ojcze?! Ty tutaj? — Przestraszyłem się na jego widok. Jeszcze jego brakowało. I ciekawe jak w ogóle mnie tu wypatrzył?

Iro, mój ojciec, podszedł do nas powolnym krokiem i zagościł między nami.

   — Powinniście być już w gotowości chłopaki. Nie sądziłem, że w taki wyjątkowy wieczór to ja będę musiał wam o tym przypominać. — Był już stary. Mówił i poruszał się z trudnościami. Sam nawet nie zauważyłem, kiedy to wszystko się stało i kiedy ten czas tak przyspieszył. Wciąż pamiętałem go jako silnego i pełnego życia mężczyznę. To on przecież uczył mnie podstaw. Potrafił wszystko. A teraz ja miałem obowiązek przejąć jego dobre imię. Rano zarzekałem się, że jestem w pełni gotowy, lecz w tym momencie niczego nie byłem już pewien.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz