LYNETTE
— Jesteśmy na miejscu — rzekł kierowca taksówki, parkując samochód bezpośrednio przed bramą należącą do domu solenizanta.
— O kurczę — powiedziałam, kiedy wyglądnęłam przez okno, a moim oczom ukazała się wielka zielona działka, calusieńka zdominowana przez ludzi w moim wieku.
Młodzież tłoczyła się na tarasie; nawet z tej odległości i przy szczelnie zamkniętych oknach auta słyszałam ich krzyki i głośne śmiechy niosące się wzdłuż ulicy. Gdzie okiem nie sięgnąć, tam grupki: niektóre były małe, tylko dwie lub trzyosobowe, lecz sporo było też takich grup, które liczyły po dziesięć osób. Co chwila jacyś nowi goście wchodzili na posesję. Wszyscy witali się ze sobą wariackimi uściskami, jakby nie widzieli się od roku. Każdy był taki kolorowy, wyzywający, atrakcyjny, zrobiony aż do przesady... Większość z nich trzymała w rękach czerwone plastikowe kubeczki. Z głośników wydobywała się szaleńcza i porywcza muzyka. I mimo że impreza jeszcze się dobrze nie rozkręciła, to połowa imprezowiczów już wykazywała pierwsze objawy upojenia alkoholowego, co można było zauważyć, na przykład obserwując chłopaka wykonującego bardzo chaotyczny i niespójny taniec, przy którym potknął się o własne nogi i wylądował twarzą prosto w grządce.
No po prostu małpi gaj. Bezwzględna anarchia. Jedno wielkie pandemonium.
— Wszystko w porządku? — zatroszczył się taksówkarz.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że zamarłam z dłonią zaciśniętą na klamce oraz obłąkanym spojrzeniem wlepionym w szybę auta. Nie spodziewałam się, że przyjeżdżając tutaj, trafię do samego przedsionka piekła i zastanę w nim rój zdemoralizowanych nastolatków. Przez moment zastanawiałam się nawet, czy aby na pewno dostałam się pod właściwy adres?
Jak ja miałam tam przeżyć? W tym tłumie? Już na sam widok dostawałam ataku klaustrofobii. Ta impreza pewnie zakończy się szybciej, niż mi się zdaje...
— Tak. Jest w porządku — zapewniłam, po czym otwarłam sobie drzwi.
Muzyka i wrzaski spotęgowały się; te zbzikowane i bełkotliwe jęki przypominały mi bardziej jakiś szamański rytuał wyprawiany w środku dziczy, niż zwyczajne, urodzinowe przyjęcie.
— Życzę miłej zabawy — pozdrowił mnie mężczyzna, w momencie gdy stawiałam obcasy na chodniku.
Na krótko obejrzałam się, natykając się na jego uprzejmy uśmiech odbity w lusterku. Przytaknęłam na pożegnanie i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Taksówka od razu odjechała.
Nie! Wracaj tutaj! Chcę stąd iść! Zabierz mnie z powrotem do domu! No wracaj tu, człowieku! Nie zastawiaj mnie samej z tą zgrają popaprańców! – krzyczało i ryczało moje ciało od wewnątrz.
O mało co się nie popłakałam, kiedy stanęłam na tym deptaku, ledwie utrzymując się na wysokich szpilkach, dyskretnie manewrując rękami, żeby nie stracić równowagi; byłam przerażona tym, że zaraz na drodze pojawi się ktoś z mojej szkoły, kto rozpozna moją twarz i albo pogratuluje mi wyjścia z nory, albo, w tej gorszej wersji, zepchnie mnie z krawężnika wprost pod rozpędzonego tira.
— Ładna sukienka — oznajmił miły, kobiecy głos.
Odwróciłam się z panicznym wyrazem twarzy, ale zamiast mojej odwiecznej rywalki zobaczyłam sympatycznie uśmiechniętą dziewczynę w czerwonej sukni sięgającej aż do ziemi. Minęła mnie wraz ze swoim kolegą idącym z nią ramię w ramię. Nienachalnie zmierzyła mnie wzrokiem, podziwiając moją wyszukaną, wzorową sukienkę. I to tyle, następnie się oddalili, zmierzając na tę samą domówkę co ja.
CZYTASZ
Las Likantropów
WerewolfWystarczy jeden wilkołak niepasujący do reszty stada. Młody buntownik o wielkim talencie, ale i o zupełnie innym spojrzeniu na otaczający go świat. Skrzywdzony wilk, którego ciekawość cięgnie poza las. Oraz dziewczyna z rozbitej rodziny. Nieakceptow...