Rozdział 73

20 2 1
                                    

Reiner

Co ja zrobiłem?

„Lepiej odejdź. Zostaw mnie, Reiner. Idź sobie!".

- Nie. Przecież wiesz, że nie chciałem tak mówić. Oni mi kazali. Ja bym w życiu tego nie...

„Myliłam się co do ciebie. Ty też jesteś zły. Jesteś tak samo podły jak wszyscy inni".

- NIE!

Otworzyłem oczy, żeby ujrzeć pustą przestrzeń przed sobą. Nie było tutaj Lynette, mimo że słyszałem jej głos. Ale to znowu tylko mi się przyśniło. Znowu wybudził mnie mój własny krzyk. To zdarzało się notorycznie, odkąd rozstaliśmy się i rozeszliśmy tamtego dnia nad jeziorem. A teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej...

***

Było jeszcze jasno. W obecnej sytuacji spałem jedynie za dnia, a całą noc przeznaczałem na strzeżenie miasta. Kładłem się spać wraz ze wschodem słońca i budziłem się na parę godzin przed jego zachodem. Taki tryb życia był dla mnie dziwny i ciężko było mi się do niego przystosować. Codziennie znajdywałem inne miejsca na odpoczynek.

Dziś obudziłem się, będąc w opuszczonym wagonie kolejowym stojącym w zajezdni dla pociągów. Specjalnie wybierałem ciemne pomieszczenia, z nikłym dostępem do światła, żeby chociaż łatwiej było mi zasnąć. Smukły promień świetlny przedostawał się przez niedomknięte drzwi i tworzył na podłodze wydłużoną linię. Stąd wiedziałem, że na zewnątrz wciąż panuje dzień. Powoli podniosłem się na nogi, prostując kręgosłup i inne części ciała. Za każdym razem po przebudzeniu musiałem na nowo nastawiać obolałe i stwardniałe kości. Przez spanie na twardych lub nierównych powierzchniach cierpiało całe moje ciało. Podczas przeciągania się i rozciągania czułem oraz słyszałem, jak strzykają mi kręgi, od karku aż po kość ogonową. Kolana i barki były coraz mniej mobilne, zupełnie jakbym się przedwcześnie starzał. Nawet nadgarstki i palce u rąk stały się sztywne.

- Ach...! - westchnąłem głośno, kiedy stanąłem na wyprostowanych nogach i gwałtownie odchyliłem się w tył, wyginając szkielet w łuk. Ostatnie kręgi wróciły na swoje miejsce, sygnalizując to krótkim i impulsywnym chrupnięciem. To nic takiego, powtarzałem sobie. Przecież nie z takimi rzeczami przychodziło mi się mierzyć, prawda?

Strzepałem z siebie kurz i brud, jaki się do mnie poprzyklejał. Moja koszulka była w opłakanym stanie. Miała brunatny kolor, choć autentycznie była biała. Spodnie jakoś się trzymały. Ich materiał zrobił się teraz o wiele luźniejszy, a miejscami zaczynały pękać szwy, ale sądziłem, że powinny wystarczyć jeszcze na kilka dni. Musiałem oszczędzać ubrania, bo w watasze nie pozostało już dużo zapasów ludzkiej odzieży. Dlatego chodziłem w tym, co miałem, dopóki tkanina na to pozwalała.

Założyłem buty. To o nie musiałem dbać najbardziej. To była już ostatnia para. Martwiło mnie to, że w prawym bucie podeszwa zaczynała odlatywać. Zdecydowanie mogłem przechodzić w tym obuwiu jeszcze z tydzień, nie więcej. Jednakże później, kiedy buty całkiem mi się zepsują i nie będę miał w czym chodzić... Jak wtedy będę patrolować miasto?

Najgorzej z całego kompletu prezentowała się kurtka. Nawet w niej już nie sypiałem, żeby przypadkiem nie zahaczyć rękawem o coś ostrego. Wystarczyłoby jedno mocniejsze pociągnięcie za nitkę, a rozprułaby się na dwie części.

Zostawiłem ją na drugim końcu towarowego wagonu. Sięgnąłem po nią i ostrożnie wsunąłem ramiona do rękawów. Nie byłem w stanie jej zapiąć; zamek oderwał się jakieś pięć dni temu. Wszystkie jej krańce były postrzępione, wylatywał z nich biały puch, nitki odstawały kępkami, a kaptur zwisał z kołnierza, trzymając się reszty kurtki zaledwie paroma ostatnimi włóknami.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz