REINER
Nie było łatwo. Pogoda nie sprzyjała. Wciąż byłem brudny i mokry. Wciąż wszystko mnie bolało. W ustach czułem dziwny, ziemisty posmak. To przez mój upadek. Pamiętam, że na misji spadłem prosto do mokrej kałuży i nałykałem się błota. Kiedy dotarłem do lecznicy, założono mi świeży opatrunek, dzięki czemu uchroniłem się przed wykrwawieniem. Blizna pod spodem miała już do końca życia nie zniknąć i wiecznie oszpecać moje ciało. Pogodziłem się z tym i zdecydowanie bardziej zależało mi na tym, aby przestała boleć. Oprócz rany na brzuchu posiadałem też kilka stłuczeń i sińców, poobijane kości, nadwyrężone mięśnie, skóra na moich rękach była cała pozdzierana, a do tego ledwo co widziałem. Lecz fizyczne wykończenie było niczym w porównaniu z moją zhańbioną duszą. To, co się wydarzyło... Tragedia, do jakiej doszło w naszej watasze. Tragedia, którą to ja wywołałem. Beta miał rację, rzeczywiście wolałbym, żeby mnie już tutaj nie było. A teraz nie miałem wyboru i musiałem uginać się pod władczym i pretensjonalnym tonem Alfy.
— Jakim prawem?! — Nasz przywódca uderzył zaciśniętą pięścią o blat drewnianego stołu. W powietrze wzbił się osiadły pył, a cała konstrukcja zachwiała się i zaskrzypiała, jakby miała rozpaść się na kilka części.
Głośno wypuściłem powietrze z płuc. Każdy oddech sprawiał mi dyskomfort.
— Jak można było do tego doprowadzić?! — Wybuchy Alfy nie miały końca.
Jeszcze nigdy nie widziałem go w taki stanie. Cały czas trzymał do białości zaciśnięte pięści i co rusz uderzał nimi w twarde elementy. Albo w stół – który zdecydowanie nie nadawał się już do tego, żeby przy nim siedzieć – albo w pryczę – również pękającą – albo nawet w ścianę jaskini. Na jego kłykciach pojawiła się krew, nadgarstki pokryły się żyłami, a ręce drżały.
— Nie wiem nawet, co wam powiedzieć, Elito. To największa porażka w historii naszej watahy! — Alfa właśnie ponownie wyładował swoją frustrację na ścianie. Jego pięść z hukiem zderzyła się ze skalnym blokiem, tuż obok miejsca, w którym spoczywała głowa Bety.
Zwiadowca nawet nie zamrugał i w przeciwieństwie do przywódcy milczał. Podpierał się plecami o ścianę i z kamiennym wyrazem twarzy, i zamyślonym wzrokiem patrzył się gdzieś przed siebie. Wyglądał, jakby w ogóle nie przejmował się obelgami rzucanymi przez Alfę, adresowanymi do wszystkich członków Elity, czyli również do niego. A może po prostu udawał, że nie robi to na nim wrażenia.
Cały oddział Elity Zero, który uczestniczył w ostatniej misji, zgromadził się w sali narad, w komnacie. Siedziałem na podłodze pod ścianą. Z nerwów gryzłem paznokcie i tylko czekałem, aż w końcu Alfa zwróci się bezpośrednio do mnie.
— To wstyd. Po prostu wielki, oburzający, wstrętny wstyd. Dla nas wszystkich. Wszyscy jesteśmy pogrążeni.
Widziałem, jak Beta westchnął i nieznacznie zmienił pozycję, przestępując z jednej nogi na drugą. Coś jednak go trapiło. Jak na razie unikał on mojego wzroku. Każdy z nas był roztrzęsiony i pełen niepokoju, i jedynie Beta zdawał się być zwyczajnie nieobecny, a nawet znudzony, podczas zaistniałego zebrania.
— Jak mogłeś do tego dopuścić?! Jak?! — Dowódca podszedł do Tora i wydarł mu się prosto w twarz tak, że kapka śliny wpadła likantropowi wprost do oka. Tor lekko się skrzywił, ale poza tym pozostał niewzruszony. Był chyba zbyt zmęczony, żeby wyrażać jakieś dodatkowe emocje, oprócz rozżalenia.
— To był koszmar, Alfo — mówił słabym głosem. — Ledwo co uszliśmy z życiem. Nie licząc Roko.
Gdy tylko Tor wspomniał to imię, poczułem nagły przypływ smutku. Ukryłem głowę między ramionami i cicho załkałem. To słało się niedługo po tym, jak opuściłem las. Część przemieńców została pokonana przez likantropy, parę stworzeń przetrwało i doczekało się nadejścia świtu. Uciekły z powrotem do zacienionego lasu, kiedy tylko pierwsze promienie słońca dotknęły ziemi. Walka toczyła się do samego rana. Jeden z nas poległ. Ponoć nikt nie widział, jak umiera. Po skończonej bitwie, po tym jak demony się wycofały, wśród martwych ciał znaleziono także nieżywego członka naszej Elity. To był ogromny cios. Łowcy byli w szoku. Ja też, kiedy już się o tym dowiedziałem. Zaraz po powrocie do jaskini Roko został pochowany na naszym cmentarzu, w specjalnym miejscu poświęconym wyłącznie dla dzielnych, oddanych służbie w Elicie likantropów. Czułem się współwinny temu, że Roko zginął. Tak jak każdy sądziłem, że przecież coś mogłem zrobić. Było mi tak niewyobrażalnie żal z powodu tej śmierci. Zwłaszcza gdy wyjaśniono mi, kim dokładnie był Roko. To ten sam Łowca, który obronił mnie przed pierwszym przemieńcem, jakiego zaatakowałem, a następnie zajął się mną i zabandażował moją ranę. Byłem jego dłużnikiem za to, że mnie ocalił. Ale teraz nie miało to już znaczenia, skoro i tak było za późno, by się odwdzięczyć. Teraz mogłem być jedynie pogrążony w żałobie.
CZYTASZ
Las Likantropów
WerewolfWystarczy jeden wilkołak niepasujący do reszty stada. Młody buntownik o wielkim talencie, ale i o zupełnie innym spojrzeniu na otaczający go świat. Skrzywdzony wilk, którego ciekawość cięgnie poza las. Oraz dziewczyna z rozbitej rodziny. Nieakceptow...