Rozdział 26

50 6 0
                                    

Nadeszła pora lunchu. Ulokowałyśmy się z Grace na samym końcu stołówki. Wiedziałam, że nie opuszczę tego miejsca już do końca mojej edukacji. Grzebałam widelcem w warzywnej sałatce, a moja przyjaciółka przez cały czas wymieniała się z kimś sms-ami. Prawie w ogóle nie tknęła swojego jedzenia.

   — Z kim tak piszesz? — spytałam, zahaczając ją łokciem. Nie byłam pewna, czy w ogóle mnie usłyszała, bo jej oczy były tak intensywnie wlepione w telefon, jakby znalazła tam odpowiedzi na wszystkie zagadki ludzkości.

   — Ze Scottem. To ten chłopak, którego poznałam na imprezie — odpowiedziała, nie odrywając się od świecącego ekranu.

   — Uuu. To może niech się do nas przysiądzie? Byłoby lepiej — zaproponowałam, lecz Grace prychnęła ze śmiechem.

   — Fajnie by było, ale Scott nie chodzi do naszej szkoły.

   — Ups. Nie wiedziałam o tym. Nic wcześniej nie wspominałaś.

   — Inaczej nie wyciągnęłabym od niego numeru tak łatwo. Gdyby kojarzył mnie z tego liceum, wiedziałby, że nie jestem jeszcze zbyt lubiana i nie chciałby się ze mną zadawać — objaśniała mi to, tak jakby to była zupełnie normalna rzecz, a była to przecież nie prawda. Takie coś nie powinno dziać się w społeczeństwie. Zwłaszcza wśród młodych ludzi.

   — Co za irracjonalne podejście do życia — wściekłam się na całą tę szkołę. — Trzeba być popularnym, mieć multum znajomości i szaleć co noc, żeby być kimś? Tu nie liczy się charakter, tylko to ile imprez zaliczysz?

   — Coś w tym stylu.

   — Czy to nie chore? — Tak mocno zacisnęłam rękę na swoim kubku z piciem, że prawie wylał mi się z niego sok.

   — Brawo, Lynette, odkryłaś właśnie Amerykę. Zachowujesz się, jakbyś dopiero od wczoraj chodziła do tej szkoły. Od samego początku wiedziałaś, jakie dzieciaki są zapisane do tej placówki. I mówiłaś, że już się z tym pogodziłaś. — Grace w końcu przekonała się, aby odłożyć komórkę. I nareszcie poświęciła mi odrobinę swojej uwagi.

   — Może i się z tym pogodziłam, ale nigdy tego nie zaakceptuję. Bo to niesprawiedliwe — upierałam się.

   — Ach. Życie jest niesprawiedliwe. I ty chyba najlepiej o tym wiesz.

Zrobiłam smutną minę. Grace uderzyła mnie w mój czuły punkt. Aż urwałam rozmowę i pochyliłam czoło, gapiąc się w blat stołu.

   — Chodź. Przytulę cię. — Koleżanka objęła mnie rękami, a ja położyłam jej głowę na ramieniu. — Będzie dobrze, Lyne. To tylko szkółka. Za trzy lata ją kończysz.

   — To będą najdłuższe trzy lata mojego życia — żaliłam się jak małe dziecko.

   — Może z czasem coś się pozmienia. Może nawet uda ci się pójść na jakąś imprezkę lub domówkę.

   — A ty znowu o tym.

   — Spójrzmy prawdzie w oczy. To jedyny sposób, żeby poczuć się lepiej. — W sumie to miała rację. Krzywdząca autentyczność, ale autentyczność.

   — Aha. Nawet gdyby mi się udało przyjść na te cholerną balangę, to co z Tessą? Przecież ona jest wszędzie. Jakby zobaczyła, że wprosiłam się do czyjegoś domu na przyjęcie, to obluźniłaby mnie przy wszystkich gościach. — Zakryłam twarz w dłoniach, wyobrażając sobie tę scenę. Po tym musiałabym zapaść się pod ziemię, bo nie przeżyłabym tego.

   — I tu cię mam. — Grace uśmiechnęła się do mnie i po jej minie wyczułam, że już obmyśla jakąś intrygę. — Tessa odpuściła sobie ostatnie wyjście.

   — Co? Jak to? Myślałam, że ona nigdy nie pasuje.

   — Widoczne miała powód. I to nie byle jaki. Już ją rozszyfrowałam. — To ostatnie zdanie wyszeptała mi na ucho, ale zabrzmiała bardzo kusząco. A gdy zerknęłam jej w oczy, błyszczały szyderczo jak u chytrego lisa.

   — Zamieniam się w słuch. — Przysunęłam się do jej boku, żeby mogła zejść o ton niżej, dla bezpieczeństwa. W tej stołówce nigdy nic nie było wiadomo.

   — Tessa ma nowe priorytety. Teraz świruje za Nickiem. — To akurat sama zdążyłam zauważyć, ale chętnie dalej wysłuchałam Grace. — Pomyliłam się, mówiąc ci, że Nick najprawdopodobniej zjawi się w sobotę wieczór u Tiffany. Nie było go. Ale nie dziwię się. On jest tak oblegany, że nawet nie musi brać udziału w takich cocktailach. Heh. Ale wróćmy do rzeczy. Widziałam tamtego wieczoru Tessę, lecz tylko przez chwilę. Przyszła dosłownie na kilkanaście minut. No po prostu mucha nie siada. Odpicowana jak szczur na otwarcie kanału. Wystroiła się, jakby był Sylwester i założyła piętnastocentymetrowe szpilki. Obserwowałam ją, jak robi obchód po całym domu i ogrodzie. Ciągle kogoś szukała i wodziła wzrokiem po wszystkich po kolej. Pogadała może minutę z koleżankami z klasy. Zapaliła jednego papierosa i później wyszła. A zabawa jeszcze nawet się nie rozkręciła. Rozumiesz, nie znalazła Nicka, więc się zwinęła. Cwaniara. — Grace puściła mi oczko.

   — To brzmi pocieszająco. — Sięgnęłam po frytki, które miałam na talerzu i wsadziłam je sobie do ust. Przeżuwałam w głębokim zamyśleniu. — Ale skąd mam mieć pewność, kiedy będzie, a kiedy nie?

   — W sumie jest to bardziej kwestia szczęścia, ale myślę, że można spekulować.

   — To i tak nie ma znaczenia. — Wytarłam buzię serwetką, bo czułam, że mam sporo sosu w kącikach. — I tak nigdzie się nie wybieram. Jest ktoś, kogo boję się zdecydowanie bardziej niż Tessy. I tą osobą jest Diana.

Tego argumentu nawet Grace nie odważyła się podważyć. Zmieszana chwyciła po telefon i ponownie skoncentrowała się na urządzeniu. A w międzyczasie zostało do niej wysłanych sporo sms-ów. I po moich słowach zamknęłyśmy temat schadzek, Tessy oraz Nicka. Miałam już tego serdecznie dość.

Na szczęście po skończonych zajęciach znalazłam z Grace chwilę czasu, żeby pojechać do lasu i skryć się w cieniu pod koronami drzew. Tutaj mogłam zapomnieć o macochach, szkolnych dziwkach i nierealnych miłościach. Przyjaciółka paliła śmierdzącego papierosa, ale nawet to mi dziś nie przeszkadzało. Teraz ważny był tylko relaks. Zero nieproszonych gości. I brak możliwości na spotkanie kogoś z kim mi nie po drodze. Tutaj nuda zyskiwała zupełnie nowego znaczenia. Czułam się jak w swoim baśniowym raju. Może nie jako księżniczka, ale jak zaprzyjaźniona z matką naturą. I z rozkoszą delektowałam się nietypowymi walorami tego miejsca, czyli kompletnym odcięciem od tego, co znajduje się za płotem.

Grace rozpięła plecak i zaczęła w nim szperać. Po chwili wyciągnęła ze środka średniej wielkości scyzoryk i wysunęła z niego małe ostrze.

   — Co robisz? — spytałam ją, widząc, jak majstruje coś w pniu drzewa.

   — A nic takiego. Wpadłam tylko na pewien pomysł i postanowiłam uwiecznić na tym drzewie swoją osobę. Sama pomyśl, skoro jesteśmy jedynymi dziewczynami, które odwiedzają ten las, to trzeba by to jakoś uczcić.

Cóż, stwierdziłam, że wcale nie jest to taka nijaka idea. Wpatrywałam się z zaciekawieniem w pracę Grace. Wystrugała na korze swoje inicjały. G.S., jak Grace Stuart, i dodała obok nich malutkie serduszko.

   — Teraz twoja kolej. — Nonszalancko podała mi nożyk.

Pewnym ruchem pożyczyłam od niej scyzoryk. Chwilę się zastanawiałam, co wyżłobić, ale szybko uznałam, że nie będę zbytnio kombinować. Wzięłam się za wycinanie.

   — Poważnie? Tylko tyle? — dziwiła się Grace, gdy skończyłam już moje dzieło.

   — Lubię być małostkowa — dodałam.

Napisałam „Lynette". Po prostu „Lynette". I nic więcej. Wystarczyło mi utrwalenie na brązowym płótnie jedynie mojego imienia, które i tak było dosyć rzadko spotykanym.

   — To drzewo pozostanie już nasze do końca życia. Jest podpisane — oświadczyła Grace, kładąc rękę na szorstkiej korze.

   — Dokładnie — streściłam.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz