Rozdział 17

65 5 0
                                    

LYNETTE

   — Wstawaj, dziewczyno. — Ktoś zrzucił ze mnie kołdrę. — Nie czas na wylegiwanie się. Robota czeka. Kto ci pozwolił na tyle spania.

Po otworzeniu oczu zobaczyłam twarz mojej macochy. Pochylała się nade mną, a jej głowa znajdywała się zaledwie kilka centymetrów od mojej.

   — Myślisz, że masz dziś wolne? Jesteś do czegoś zobowiązana i musisz o tym pamiętać.

Jej krótkie i proste rude włosy opadały w dół, tworząc ramkę wokół jej wyszczuplonej, bladej twarzy. Piwne oczy, przypominające żółte, spoglądały na mnie ze srogością. Usta pomalowała ostro czerwoną szminką. A na policzku miała czarny pieprzyk.

Gdybym jej nie znała, powiedziałabym, że wygląda całkiem ładnie. Ale przez to, że znałam ją bardzo dobrze i wiedziałam, jaki podły i okrutny charakter ma, to Diana wydawała mi się być szkaradną małpą.

   — No, nie patrz się na mnie tak tępo, tylko zbieraj cztery litery z łóżka i zasuwaj do kuchni. Zrozumiałaś?

Pokiwałam głową w milczeniu. Byłam w tym momencie kompletnie otumaniona i zdezorientowana. Zresztą ciężko było mi funkcjonować normalnie, skoro od kilku dni ktoś, lub coś, gwałtownie wybudzał mnie ze snu i to o randomowych porach.

   — Już wstaję — wymamrotałam, po czym ziewnęłam i usiadłam na materacu.

Diana stała nade mną jak żołnierz, dopóki nie rozbudziłam się na dobre. Dała mi spokój, dopiero gdy porządnie stanęłam na nogach. Bardzo, bardzo powoli zaczęła się oddalać. A kiedy podreptałam do szafy, żeby wyjąć ubrania na przebranie, wścibsko mnie obserwowała. W tym domu nie było mowy o prywatności, nawet we własnym pokoju.

   — A to co? — Zatrzymała się przy szafce, na której położyłam Freda. Pluszowego misia, którego wczoraj znalazłam. No po prostu fantastycznie. Złapała go w rękę i przyglądała mu się, jakby miał wszy.

Zirytowałam się, mówiąc najdelikatniej. Podeszłam do niej trzema krokami i dosłownie wyrwałam go z jej tłusto nakremowanych dłoni.

   — Zostaw go. — Ostrożnie, tak żeby nie uszkodzić szwów, odłożyłam maskotkę na swoje miejsce.

Nie powinnam zwracać się do Diany w taki sposób. W innej okoliczności z pewnością by na mnie nakrzyczała. Ale chyba wyjątkowo musiała mieć dobry humor i nie miała ochoty karcić mnie już z rana. Zamiast tego tylko mnie wyśmiała. Oraz spojrzała na mnie ironicznie jak na małe dziecko.

   — Ha, ha. Co za dziecinada. Chcesz, to trzymaj sobie tego pluszaczka. Tylko uważaj, żeby Rex ci go nie zabrał, bo jeszcze pomyśli, że to jedna z jego szmacianych zabawek.

Cóż... Kiedy pokazała mi plecy, wbiłam w nią miażdżące oczy i zrobiłam grymas na twarzy.

Przynajmniej w łazience mogłam liczyć na chwilę samotności. Wzięłam ze sobą ubrania i zamknęłam się w toalecie na dobre sześć minut. Szybko się odświeżyłam i ubrałam. Macocha cały czas czekała na mnie w drugim pokoju. Gdy tylko otworzyłam drzwi i ukazałam się na korytarzu, ponownie nie mogłam się od niej odpędzić.

   — Lynette...

Przewróciłam oczami i zrobiłam obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Zauważyłam, że Diana miała na sobie elegancki kobiecy garnitur i czarne szpilki. Raczej szykowała się do wyjścia. No, przynajmniej tyle. Jak weszłam do kuchni, stała przy blacie i oblizywała sobie palce po czymś słodkim. Pewnie po jej ulubionych faworkach. Kiedy mnie zobaczyła, przestała ssać palec i od razu zaczęła potok słów.

   — Słuchaj, młoda. Masz tutaj listę zakupów na dziś. Nie mam czasu gotować obiadu, więc ty to zrobisz. Według przepisu. Przyczepiłem ci do lodówki. Ma być smaczne. Dopilnuj, żeby Rebeca wszystko zjadła. Wyjdź na spacer z Rexem, a później posprzątaj w salonie. Na błysk. Ja idę na spotkanie. — Stanęła w progu przed wiszącym lustrem i poprawiła sobie marynarkę. — Będę późno, więc gdy wrócę, wszystko ma być skończone.

Zgarnęła klucze od samochodu i poszła do drzwi. Jej obcasy stukały o posadzkę.

   — Rebeca! — Usłyszałam, jak zwraca się do swojej córki. — Wychodzę kochanie. Zobaczymy się wieczorem.

   — Dobrze mamo!

Diana wyszła i z hukiem zatrzasnęła drzwi. Ufff, smok opuścił grotę. Miałam jak zawsze multum spraw do załatwienia, ale najpierw zaczęłam od przygotowania sobie śniadania. Na pewno nie sprzątałabym na głodzie. Wzięłam miskę do owsianki i sięgnęłam po mleko w lodówce. Coś mnie podkusiło, aby wyjrzeć na chwilkę przez okno. Uchyliłam firankę i popatrzyłam się na parking poniżej. Jeszcze udało mi się ją złapać. Spoglądałam, jak wyrafinowanym krokiem maszeruje do swojego audi. Wredna zdzira. Po drodze ktoś do niej zadzwonił. Zaczęła szperać w kieszeni płaszcza, a później przyłożyła komórkę do ucha. Hmm, wszystko wskazywało na to, że szykuje się naprawdę udane spotkanie w ciekawym gronie. Dawno nie widziałam, żeby tak entuzjastycznie się z kimś witała. Nawet z szóstego piętra zdołałam zobaczyć, jak wspaniale komplementuje kogoś przez telefon. Otwierając drzwi auta, przytrzymywała słuchawkę ramieniem. Jej uśmiech był szczery, doprawdy. Kto ją tak zajmował? Ona nigdy nie zachowywała się tak rezolutnie. Przez większość życia była apodyktyczna, pozbawiona uczuć, naburmuszona i zimnokrwista. Jak Królowa Lodu. Może to jakiś facet ją tak... Nie, nie ma takiej możliwości. Prawie oplułam szybę, kiedy parsknęłam ze śmiechu. Ona i mężczyźni. Kto by ją chciał? Przecież Diana...

   — Cześć. — Zaskoczył mnie głos Rebeci. Odskoczyłam od okna i prawie przywaliłam czołem o ścienną półkę. Poczułam się trochę jak podglądacz, ale moja przyszywana siostra raczej nie skapnęła się, że śledziłam jej matkę.

   — Wystraszyłaś mnie — powiedziałam, szczelnie zasuwając firankę.

Rebeca ziewnęła i przeciągnęła się niczym kot. Gdy rozprostowała kręgosłup i stanęła na palcach, przez chwilę byłyśmy prawie równego wzrostu. Brakowało jej tylko kilku centymetrów, żeby mi dorównać. Była starsza, a mimo to o wiele niższa.

   — Wybacz. Myślałam, że słyszysz, jak wchodzę.

Podeszła do lodówki i również wyciągnęła karton mleka, żeby zrobić sobie płatki owsiane. Jak widać, miałyśmy dziś apetyt na to samo. Dopiero co wstała. Miała na sobie swoją błękitną piżamę w liski. W fasonie koszuli nocnej.

   — Chris zabiera mnie dziś na randkę. Jeszcze nie wiem gdzie. Powiedział, że to niespodzianka. — Była przeradosna. Z zaróżowionymi policzkami, jak zwykle gdy wspominała o swojej drugiej połówce. A o tym całym Chrisie, to mogłabym już książkę napisać.

   — Cieszę się — odpowiedziałam bez entuzjazmu.

Rebeca posmutniała.

   — No nic — rzekła, nalewając do miski zimne mleko i wsypując płatki do środka. — To ja pójdę do swojego pokoju. — Wzięła ze sobą śniadanie i razem z nim wyszła z kuchni.

Musiała poczuć się naprawdę bardzo niezręcznie, bo zwykle nie jadała w swojej sypialni. Wzruszyłam ramionami. I tak nie miało to dla mnie znaczenia. Miałam na dziś przygotowane sporo rzeczy do zrobienia. Szybko więc pochłonęłam lekkie jedzenie i wzięłam się do pracy.

Las LikantropówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz