Pretty Woman w teatrze Variete - recenzja

192 2 8
                                    


,,Pretty Woman" to jedna z najbardziej znanych amerykańskich komedii romantycznych. Mimo że bazuje na oklepanych schematach Amerykańskiego Snu czy ,,od Kopciuszka do lady", to kreacje Richarda Gere'a i Julii Roberts oraz ciepło, romantyzm i subtelność (mimo teoretycznie ,,mocnego" tematu) przyciągnęło do niej wiele osób. Sama bez bicia przyznaję się, że jestem fanką filmu i ucieszyłam się, kiedy dowiedziałam się, że w 2018 roku powstał musical, na jego podstawie, a rolę Vivian Ward zagrała sama Samantha Barks znana z roli Eponine w ,,Nędznikach". Polski biznes teatralny najwyraźniej podchwycił ten temat i jakieś półtora roku temu padła infromacja, że ,,Pretty Woman: The Musical" pojawi się na deskach aż dwóch polskich teatrów - Teatru Muzycznego w Łodzi oraz krakowskiego Teatru Variete. Twórcy zaczęli prześcigać się w rywalizacji o miano tej słusznej, polskiej inscenizaji. Łódź miała mieć prapremierę, Kraków chwalił się pierwszym oficjalnym zatwierdzonym tłumaczeniem. Łódź zebrała najpopularniejszych polskich aktorów musicalowych (Malwinę Kusior, Rafała Szatana, Maćka Pawlaka czy Tomasza Steciuka), krakowską wersję wyreżyserował Wojciech Kościelniak, chyba obecnie już legendarny reżyser uważany przez wielu za twórcę polskiej szkoły musicalu, a choreografię stworzyła nie mniej słynna Ewelina Adamska-Porczyk. Ostatecznie covid pokrzyżował wiele planów i to premiera krakowska była tą pierwszą, chociaż większość fanów teatru i tak uznała, że będzie czekać na wersję łódzką. Absolutnie nie chcę tu niczego wartościować i sama mam nadzieję zobaczyć kiedyś spektakl w Łodzi (koniecznie z Malwiną w roli Vivian!), ale inscenizację krakowską uważam za naprawdę bardzo udaną i też polecam ją zobaczyć.

Fabuła jest doskonale znana z filmu, chociaż niektóre wątki zostały lekko zmienione. Na początku poznajemy młodą dziewczynę, Vivian Ward, pracującą na hollywoodzkich ulicach jako prostytutka. W głębi serca Vivian wie, że ,,to nie jej świat", ale z czegoś żyć trzeba, zwłaszcza gdy wynajemca grozi wydaleniem z mieszkania jej i jej przyjaciółce, Kit. Szanszą dla Vivian staje się spotkanie bogatego biznesmena, Edwarda Lewisa, który po przypadkowym spotkaniu w hollywoodzkiej Alei Gwiazd jest pod jej urokiem i chociaż nigdy nie planował korzystania z tak zwanej ,,płatnej miłości", to szybko proponuje jej nie tylko wspólną noc, ale i cały tydzień w jego towarzystwie.

Owa fabuła jest bardzo prosta i sztampowa, wyraźnie bazująca na schematach bajki, gdzie pod wpływem miłości biedna, znajdująca się w złej sytuacji osobistej kobieta odkryje swoją wartość i siłę, a arogancki, nastawiony na zysk mężczyzna odnajdzie empatię i postanowi wykorzystać swoje wpływy do dobrych celów. Co więcej, teatr jest bardzo świadomy schematyczności historii i nie próbuje udawać, że mamy do czynienia z czymś trudnym i poważnym, przeciwnie: często podkreśla nam się, że to bajka i że wszystko skończy się dobrze, a do tego pojawia się motyw pantofelka Kopciuszka, którego nie było w filmie.

Można się zastanawiać, jak taka klasyczna komedia romantyczna wyjdzie w wykonaniu Wojciecha Kościelniaka, reżysera niestroniącego od trudnych tematów (,,Blaszany Bębenek", ,,Śpiewak Jazzbandu", ,,Chłopi") oraz lubującego się w umowności i symbolizmie. Ja widziałam tylko jeden jego spektakl, czyli krakowskie ,,Chicago", ale mogę od razu powiedzieć, że ,,Pretty Woman" jest bardzo jego. To słodka, urocza komedia romantyczna, ale przedstawiona w kościelniakowskiej zabawie formą. Na scenie nie ma scenografii, poza jednym siedzeniem i ,,balkonem" (który niestety czasami zasłaniał aktorów). Wszystko jest budowane przez światła i pantomimę. Przed obejrzeniem musicalu bałam się tego i podejrzewałam, że może to nie zgrać się z hollywoodzkim klimatem filmu. Jednak gdy tylko zaczął się spektakl, zmieniłam zdanie. Światła w ,,Pretty Woman" są cudowne, barwne, bardzo kolorowe i to one przenoszą nas do hotelu, opery czy Alei Gwiazd i tworzą ten bajkowy klimat. Absolutnie nie czułam, żeby czegoś mi zabrakło, a nawet uważam, że gdyby do tej zabawy światłami dodać równie kolorowe rekwizyty, mogłoby to niestety wyjść kiczowato. Niespecjalnie podobała mi się pantomima i mimo że jestem przyzwyczajono do umowności w teatrze, to czułam lekki zgrzyt, gdy Vivian udaje, że myje się w wannie, której nie ma, albo gdy Edward gra na nieistniejącym pianinie, ale na szczęście takich scen nie było dużo.

Shitpost musicalowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz