Zimne ognie w Teatrze Bagatela - recenzja

38 2 0
                                    


Skoro to czytacie, to zapewne macie świadomość, że kocham teatr i tę magię, która tworzy się, gdy dochodzi do spotkania aktorów i widzów. Dlatego hasło: ,,spektakl o tworzeniu spektaklu" natychmiast sprawiło, że czułam, że muszę poznać ,,Zimne ognie". Zwłaszcza gdy doszła do tego informacja o inspiracji Broadwayem.

W sylwestrową noc w domu Johna Harringtona pojawia się William Ruttler - mężczyzna, który dwadzieścia lat temu pożyczył mu dużą sumę pieniędzy i teraz domaga się spłaty długi albo oddania mu domu Johna. Harrington zaczyna lawirować między Ruttler a żoną i córkami, które chce utrzymać w niepewności. Jednak dość szybko przestajemy śledzić losy rodziny Harringtonów, a zaczynamy aktorów i reżysera spektaklu.

,,Zimne ognie" historią Harringtona i Rutlera nawiązują do klasyki kina noir i początek wydaje się mroczny i tajemniczy, ale potem fabuła schodzi na dalszy plan i staje się pretekstem do ukazania tego, jak aktorzy i reżyser radzą sobie z problemam...

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

,,Zimne ognie" historią Harringtona i Rutlera nawiązują do klasyki kina noir i początek wydaje się mroczny i tajemniczy, ale potem fabuła schodzi na dalszy plan i staje się pretekstem do ukazania tego, jak aktorzy i reżyser radzą sobie z problemami w spektaklu. Trochę szkoda, ponieważ historia zarysowana w pierwszej scenie wydawała się bardzo ciekawa, a nie mogliśmy jej dobrze poznać, jednak całość wypada i tak naprawdę dobrze. Poprzednie dwa spektakle, które oglądałam na dużej scenie Teatru Bagatela, nie do końca mnie kupiły, toteż tutaj było naprawdę miłe zaskoczenie. Wydaje mi się, że ,,Zimne ognie" łatwo przemówią do miłośników teatru, bo to w gruncie rzeczy historia właśnie o tym. O bolączkach i jasnych stronach tworzenia każdego przedstawienia, o tym jak żywa jest to sztuka oraz o aktorstwie. Na scenie aktorzy i ich bohaterowie niejako zlewają się w jedno i pokazują artystyczne pragnienia o byciu docenionym, o tych słynnych ,,pięciu minutach" oraz o tych sytuacjach, gdy coś nie wychodzi. Wiele miejsca jest też poświęconych reakcjom publiczności i więzi, jaka tworzy się między aktorami i widzami, dlatego mam wrażenie, że każdy, kto kupił bilety, poczuje się doceniony. Historia jest głównie zabawna i parodiująca, ale znajdzie się też tu miejsce na refleksje i wzruszenia.

Wizualnie spektakl jest przepiękny. Wrażenie robi szczegółowa, barwna scenografia domu państwa Harringtonów, która wykorzystuje scenę do maksimum. Kostiumy początkowo są proste i skromne, by z czasem pokazać coraz więcej pazura i świetnie się na to patrzy. Bardzo podobały mi się światła oraz choreografia, dosyć subtelna, ale zapadająca w pamięć. Jako że sztuka nawiązuje do Broadwayu, mamy tu też trzy piosenki, które są świetnie wykonane, o tym opowiem nieco później.

Jest to też spektakl puszczający oko do widza i ukazujący umowność teatru, co widać też w obsadzie - Harrington przedstawia Hutlera jako znajomego ze szkoły, chociaż na oko widać, że w takim razie albo jeden z nich musiałby być nienaturalnie tępy albo drugi wybitnie zdolny ;) Rolę młodego buntownika, chłopaka Isabelle Harrington, gra... ponad osiemdziesięcioletni Piotr Różański.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Shitpost musicalowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz