Rebecca Das Musical - Recenzja

39 4 31
                                    


,,Rebeka", sztandarowa powieść Daphne du Maurier, niedawno na nowo wywołała sporo szumu, a to za sprawą ekranizacji z Lily Collins w roli głównej (choć nie tytułowej). Na podstawie tej książki powstał jednak nie tylko ostatni film Netflixa czy kultowa ekranizacja Hitchcocka, ale również austriacki musical. Moja recenzja będzie dotyczyć wersji z St. Gallen.

Fabuła zasadniczo nie różni się od książkowej - młoda dziewczyna, której imienia nie znamy, przebywa w Monte Carlo jako dama do towarzystwa pewnej Amerykanki. Tam poznaje Maxima de Wintera, przystojnego wdowca, w którym zakochuje się praktycznie od pierwszego wejrzenia. Para bierze ślub i wyjeżdża do Manderley, posiadłości Maxima w Kornwalii. Tam ich szczęście się kończy. Okazuje się, że w domu nie zmieniło się nic od czasu śmierci pierwszej żony Maxa, Rebeki, o co skrupulatnie dba gosposia, pani Danvers, która cały czas sugeruje drugiej pani de Winter, że nie jest tu na swoim miejscu i nigdy nie dorówna pięknej, inteligentnej, uwielbianej przez socjetę Rebece. Pani de Winter popada w coraz większą melancholię i szaleństwo, mając wrażenie, że duch Rebeki nie opuszcza Manderley, a mąż zdaje sie od niej oddalać.

Książkową wersję ,,Rebeki" czytałam kilka lat temu, więc nie mogę specjalnie odnieść się do różnic między powieścią a musicalem, chociaż miałam wrażenie, że część wątków zostało lekko zmienionych, jednak nie w sposób, który rzutowałby na fabule. Natomiast doskonale pamiętam, klimat książki, atmosferę grozy i niepewności, mimo że akcja nie pędzi zbyt szybko, a czytelnik wie, że żadnego ducha Rebeki nie zobaczymy. I ten mrok musical oddał idealnie. Sugestywna muzyka, gra świateł, podkreślanie duchowej obecności Rebeki stworzyło mroczną atmosferę znaną z powieści i chociaż teatr chyba nie jest medium, które głównie kojarzy nam się z grozą, podczas oglądania miałam ciarki prawie cały czas i mogę śmiało powiedzieć, że się bałam, chociaż wiedziałam, co się dalej wydarzy.

W odbiorze przeszkadzały mi głównie dwie rzeczy. Pierwsza to dziwne wypuklenia na czołach aktorów, które przypominały mi brodawki, a które widziałam też w innych niemieckojęzycznych musicalach. Podejrzewam, że to jakieś głośniki i chociaż wiem, że to głupie, to jednak ich widok trochę mnie denerwował i rozpraszał. Druga to coś kompletnie niezależnego od twórców, a mianowicie jakoś nagranie, które niestety jest amatorskie, prawdopodobnie nagrane telefonem. Wielokrotnie nie było widać twarzy aktorów ani całej sceny, ekran skakał, zdarzyła się w ogóle utrata wizji. Wielka szkoda, bo podczas oglądania miałam ochotę zobaczyć ten spektakl na żywo, bo naprawdę jest na co patrzeć.

Zachwyca przede wszystkim scenografia. Inne niemieckie musicale, które oglądałam, były dość ascetyczne w formie, więc tutaj byłam zaskoczona, jak bogata i dokładna jest scenografia ,,Rebeki". Zarówno hotel w Monte Carlo, piękna posiadłość Manderley z kwiatami, biblioteką i ogromnymi schodami, mroczna sypialni Rebeki, wszystko było idealnie dopracowane i naprawdę przykuwało wzrok. Podobnie jak kostiumy idealnie oddające epokę - zarówno skromne ubrania służby, fantazyjne stroje pani Van Hopper czy kreacje, które nosi druga pani De Winter, robiły ogromne wrażenie. Nieco zastrzeżeń mam do ekranów, których użyto w musicalu. Jak ładnie dopełniały całość podczas spaceru głównych bohaterów brzegiem morza czy ich podróży poślubnej, a scena z oknem w sypialni to w ogóle majstersztyk, tak nie rozumiałam ukazywania Manderley na ekranach, skoro mamy tak piękną, rozległą scenografię. To nadal teatr i wiele rzeczy można dopowiedzieć sobie wyobraźnią.

 To nadal teatr i wiele rzeczy można dopowiedzieć sobie wyobraźnią

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Shitpost musicalowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz