27. Wysłannik Zakonu

1.8K 140 184
                                    


 Remus nie spodziewał się, że bieganie nocą za dwójką nastolatków będzie takie męczące. Kiedy w nocy obudziły go krzyki Harry'ego, a Lunatyk dreptał z niepokoju tuż pod jego skórą, szykował się na najgorsze.

Chwycił różdżkę spod poduszki i wybiegł na korytarz w pidżamie z zaklęciem rozbrajającym na końcu języka. Przez myśl mu przeszło, że Śmierciożercy dowiedzieli się kto tu mieszka i będą zmuszeni do walki. A Remus był gotowy umrzeć za obu tych chłopców.

Zamiast huku zaklęć i okrzyków walki, przywitała go cisza.

– Harry? Draco? – wyszeptał w ciemność. Nikt mu nie odpowiedział. Kiedy zszedł na dół, jedyne co zobaczył to zapalone światło w przedpokoju i otwarte na oścież drzwi wejściowe. Sprawdził salon i kuchnię, ale po chłopcach nie było ani śladu. Remus przypomniał sobie, że kiedyś był już w podobnej sytuacji. Gdy Pierwsza Wojna trwała w najlepsze, a on przyszedł odwiedzić Lily i Jamesa. Gdy wszedł do ich domu i zobaczył, że w kubkach jest parująca herbata, a w piekarniku piecze się ciasto, ale jego przyjaciół nigdzie nie ma, wiedział, że coś się stało. Zaalarmował wtedy Zakon i okazało się, że Lily w ostatniej chwili zobaczyła, że dwójka Śmierciożerców teleportowała się przed ich domem i zdążyli uciec. Remus wtedy myślał, że zostali porwani, ale nie mógł znaleźć żadnych śladów walki, a nie był w stanie uwierzyć, że Potterowie, by się nie bronili. To przeklęte Halloween pokazało, że Lupin miał rację. Lily i James bronili się do swojego ostatniego oddechu.

Teraz jednak sytuacja była zupełnie inna. Remus wiedział, że coś się stało, bo słyszał krzyk Harry'ego, ale nie miał pojęcia co, ani gdzie on i Draco się znajdują.

– DRACO! – Krzyk Harry'ego, spowodował, że Remus wybiegł na podwórko i zeskanował otoczenie w poszukiwaniu wszelkich zagrożeń. Była ciepła letnia noc, a miliony gwiazd oświetlały niebo. W oddali – dzięki wilkołaczym zmysłom był w stanie stwierdzić – Harry i Draco biegli przez łąki, a oprócz nich nikogo nie było. Remus poczuł jak część nerwów go opuszcza, bo tej dwójce nic nie groziło ze strony Śmierciożerców. – DRACO, STÓJ!

Draco biegł naprawdę szybko, a odległość między nim, a Harrym tylko się powiększała. Remus wiedział, że sam musi zacząć biec, bo nie miał jak inaczej dowiedzieć się co się stało. Zanim jednak ruszył, zobaczył tylko jak Harry ciągle w biegu (Lupin zanotował sobie w głowie, że musiał porozmawiać o tym z Gryfonem jak to niebezpieczne było, bo był dopiero na początku swojej drogi jako animag i takie sztuczki mógł wykonywać tylko Syriusz), przemienił się w szakala. Mężczyzna patrzył na to z podziwem, bo zwierzę nie wywróciło się na pysk tylko z większą prędkością zaczęło gonić Draco.

Sam Remus ruszył biegiem za chłopcami, nie patrząc na to, że jest boso i w pidżamie. Patrząc na to co się działo, po prostu nie mógł odpuścić. Potrzebował naprawdę dużo energii, by to zrobić, bo nie czuł, by jego organizm był fanem biegania czy takiego wysiłku w ogóle. Pasowała mu jego rola statycznego nauczyciela z filiżanką herbaty w ręce. Ale zdecydował, że wzięcie pod swój dach dwójki nastolatków będzie dobrym pomysłem i właśnie mierzył się z konsekwencjami tego.

– Draco! Harry! – Krzyknął za nimi. Zobaczył jak szakal odwrócił łeb w tył i zaraz znowu zaczął gonić Draco z jeszcze większą energią. Był już naprawdę blisko niego.

To nie tak, że Remus się nie bał się o Harry'ego czy Draco. Nadal nie wiedział co się stało i czy może, któryś z nich nie jest ranny, ale widząc, że nikt trzeci ich nie zaatakował, był dużo spokojniejszy.

Szakal szczekał z każdym swoim krokiem, będąc coraz bliżej Draco, aż w końcu stwierdzając, że jest wystarczająco blisko, skoczył na plecy uciekającego blondyna.

Skazany na życie || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz