Złota klatka miała to do siebie, że nieważne jak duża, przyozdobiona i teoretycznie bez kluczyka, nadal była klatką.
Nadal ktoś obcy – ktoś, kto nazywał się twoim właścicielem, opiekunem czy Panem i sądził, że miał nad tobą władzę – mówił ci, kiedy masz jeść, spać, latać czy śpiewać. Szeptał ci puste obietnice, zapewnienia i dawał smakołyki, jakby one miały spowodować, że ręka, która cię karmi nie będzie tą samą, która cię karze.
To była złota klatka. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że zacząłeś to miejsce nazywać domem i nawet się nie zorientowałeś.
Dla Draco Malfoya to było nieco odwrotne. Malfoy Manor mogło przypominać klatkę czy więzienie. Jednak kiedyś było domem. W całym znaczeniu tego słowa – z zapachem świeżo upieczonych ciastek, starannie przyozdobiony na Święta, bo Narcyza urządzała bal Sylwestrowy i wszystko musiało być idealne. Z szeregiem portretów członków rodziny Malfoy w bogato zdobionych ramach. Draco pamiętał, jak w zachodnim skrzydle była jego bawialnia, gdzie mógł latać na swojej dziecięcej miotle, jeśli pogoda nie dopisywała, a Zgredek nie mógł się z nim bawić. Ślizgon pamiętał to wszystko. Miał również świadomość wszystkich kar czy szlabanów, które dostał, ale wtedy to cały czas był dla niego dom.
Dopiero gdy uciekł i zamieszkał z Remusem, a jego relacja z Harrym się zupełnie zmieniła, Malfoy Manor przestało być domem. Dotarło jednak to do niego, gdy wrócił do tego miejsca i zaczął je traktować jak złotą klatkę.
Słyszał kiedyś, że mugole mają miejsca, gdzie trzymają różne zwierzęta, by po zapłacie móc je oglądać czy nawet karmić. Niebezpieczne stworzenia, zbyt egzotyczne, by przeżyły same w tak różnym środowisku. Gatunki chronione czy żyjące tylko w tego typu miejscach. Draco nie rozumiał sensu tego.
Aż sam się stał tego typu zwierzęciem. Trzymanym w Malfoy Manor, gdzie Czarny Pan karą i perswazją próbował przekonać, go, że służba u jego boku była najlepszą opcją. Była czymś, o co Draco powinien walczyć, a nie opierać się przeciwko temu.
Jednak złota klatka, nadal była klatką. A uwięzione zwierzę nie pragnie niczego więcej niż z niej uciec.
***
Był środek nocy, gdy Draco stał w ogrodzie Malfoy Manor i patrzył na uschnięte krzewy róż, które jego matka tak lubiła. Nie pielęgnowała ich samodzielnie, tylko kazała to robić skrzatom, ale najczęściej stała wtedy nad nimi i kontrolowała pracę i wydawała kolejne rozkazy. Teraz te krzewy były niczym więcej jak uschniętymi gałęziami wystającymi z suchej ziemi. Martwe tak bardzo, że Draco wątpił, czy coś z nich jeszcze wyrośnie.
Stał w zbyt cienkiej szacie z naszywką Slytherinu, a wiatr pozbawiał go ciepła, które jego ciało tak potrzebowało. Draco trząsł się mocno, ale nie chciał wracać do środka. Czarny Pan wcześniej zwołał zebranie Śmierciożerców, a Dołohow zamknął go w pokoju i zabrał różdżkę, mówiąc, że to rozkaz Czarnego Pana. Zabezpieczenie, żeby Draco nie spróbował czegoś głupiego, gdy wszyscy będą zajęci. Śmierciożerca wspomniał też coś o tym, że Malfoy powinien się cieszyć, że nie został zamknięty w lochu z resztą więźniów. Draco spędził tam godziny, gdy usłyszał, że zamek w końcu został otwarty, a jego matka uchyliła lekko drzwi, mówiąc, że już koniec. Nie odzyskał różdżki, ale nawet się o nią nie spytał.
Gdy wyszedł na korytarz i stanął na parterze w holu, w którym jeszcze w czerwcu wykrwawiał się po ataku Greybacka, jego Wilk zaczął szaleńczo wąchać powietrze i cieszyć się, chociaż nikogo wokół nich nie było. Ledwo wyczuwalny zapach Theodora Notta unosił się w Malfoy Manor. Draco nie czuł żadnych emocji Ślizgona, ale to nic nie zmieniło. Wilk szalał na myśl, że ktoś ze stada był w tym miejscu, a oni nie mogli się zobaczyć.
CZYTASZ
Skazany na życie || Drarry
FanfictionGdzie Draco zostaje wilkołakiem. Wszystko przez to, że Lucjusz Malfoy nie wykonał rozkazu Czarnego Pana i nie przyniósł mu Przepowiedni z Departamentu Tajemnic. Dał się pokonać kilku członkom Zakonu Feniksa i grupce uczniów. Znowu zawiódł jak to ują...